Lark: "Uważamy, że współcześnie, kiedy muzykę rozpowszechnia się przede wszystkim w sieci, nie ma wielkiego znaczenia z jakiego kraju pochodzi wydawca"

Ten tekst przeczytasz w ok. 9 minut
Lark: Uważamy, że współcześnie, kiedy muzykę rozpowszechnia się przede wszystkim w sieci, nie ma wielkiego znaczenia z jakiego kraju pochodzi wydawca
 fot. mat. prasowe

Rozmowa z zespołem LARK. Grupa pochodzi z Tarnowa, w obecnym składzie działa od 2019 roku. Członkowie zespołu podjęli decyzję, że nie chcą odwoływać się do przeszłości, uznając że liczy się to, co jest teraz i ich plany na przyszłość, zadecydowali, że skoro udało im się nagrać muzykę, która jest wypadkową ich różnych fascynacji i nie ma odniesienia do ich przeszłości, niech to będzie początek wszystkiego, to ma być nowy rozdział i nowa historia. Zespół tworzą Marcin Gądek (wokal), Tomasz Boruch (gitara), Mariusz Budzik (bas) i Wojciech Pasek (perkusja).

Jesteście debiutantami. Jak doszło do założenia Lark?

Przy okazji innego wywiadu spontanicznie przyszło mi do głowy, że zespół „powstał z chaosu” i to chyba najlepsza definicja tego, jak to się zaczęło. Z różnych względów w pewnym momencie zostało nas tylko trzech, ja, Mariusz (bas) i Wojtek (perkusja), mieliśmy ogólne ramy piosenek, ale bez kreatywnego gitarzysty trudno było dalej pracować z tym materiałem. W pewnym momencie to, czy znajdziemy odpowiedniego gitarzystę, w zasadzie stało się decydujące dla tego, czy zespół przetrwa. Paradoksalnie najłatwiej znaleźć po prostu sprawnego muzyka, ale my szukaliśmy kogoś, kto będzie do nas pasował, kto odnajdzie się w tej muzyce, potrzebowaliśmy twórcy, a nie odtwórcy. Na początku nie było łatwo, aż nasz producent Leszek Łuszcz z tarnowskiego 07 Studio, gdzie nagraliśmy płytę, polecił nam Tomka i to był strzał w dziesiątkę. Tomek przygotował propozycje gitar do kilku naszych piosenek, a my od razu wiedzieliśmy, że to jest to. Można powiedzieć, że wtedy powstał LARK.

W przypadku zespołu, który dopiero zaczyna, stosowne jest pytanie o nazwę. Kto wymyślił i co oznacza?

Nazwa zespołu to zawsze jest wyzwanie. Na początku lista pomysłów była długa, ale bardzo szybko okazało się, że różne wymyślone przez nas nazwy są już zajęte. Wśród kryteriów wyboru umieściliśmy szeroko rozumiane poczucie humoru, nie chcieliśmy, żeby to było coś „wzniosłego”, bo nie gramy takiej muzyki. Chcieliśmy też, żeby to było jedno słowo, łatwe do zapamiętania i wymówienia. LARK przede wszystkim znaczy skowronek, ale również figiel albo heca, nadawał się idealnie i spełniał wszystkie kryteria, nawet nie pamiętam kto z nas to zaproponował, ale zgodnie uznaliśmy, że chcemy żeby tak zostało.

Zdecydowaliście się wydać Wasz debiutancki materiał za granicą w wytwórni Sliptrick Records. Skąd ta decyzja?

Po prostu szukaliśmy wydawcy, również w Polsce, ale możliwe kierunki można było policzyć na palcach jednej ręki, próbowaliśmy, ale nikt się nami nie zainteresował. Co więcej można powiedzieć, nie obrażamy się na rzeczywistość. Być może jakieś znaczenie miało to, że teksty są po angielsku, naprawdę trudno nam to ocenić. Uważamy, że współcześnie, kiedy muzykę rozpowszechnia się przede wszystkim w sieci, nie ma wielkiego znaczenia z jakiego kraju pochodzi wydawca.

Jak trafiliście na tę konkretną wytwórnię?

Przygotowaliśmy listę wytwórni, przede wszystkim europejskich, które wydają muzykę z kręgu hard rock i heavy metal, część nie odpisała, inne grzecznie nam podziękowały i życzyły powodzenia, ale dostaliśmy też kilka konkretnych propozycji, z których tę ze Sliptrick uznaliśmy za najlepszą. Od początku mieliśmy ze sobą dobry kontakt i to też miało znaczenie. Ostatecznie płyta ukazała się 12 września, a my skupiamy się teraz na promocji.

Czy to, że album ukazał się na Łotwie, ma związek z Waszą ekspansją na wschodni europejski rynek? Czy to coś Wam, jako zespołowi, artystom daje?

Tak naprawdę nasz wydawca jest z Włoch, chociaż Sliptrick Records jest zarejestrowany i prowadzi działalność na Łotwie. Można się domyślać, że mają na to wpływ jakieś względy formalne lub podatkowe, ale to są tylko nasze przypuszczenia, nie zgłębialiśmy tego tematu, bo to nie ma znaczenia. My nastawiamy się przede wszystkim na Europę, w tym oczywiście Polskę, bo to przecież też Europa. Podobnie jak w przypadku szukania wydawcy myślimy szeroko, jeśli nasza muzyka będzie się podobać np. na Łotwie, nie mamy nic przeciwko temu, żeby tam bywać i grać, z Tarnowa do Rygi jest niewiele dalej niż do Szczecina. Co dosyć zaskakuje, statystyki pokazują, że najwięcej słuchaczy mamy w USA, więc może ten kierunek też zaczniemy brać pod uwagę (śmiech- przyp.AD)

Czy płyta ta będzie dostępna również w Polsce, w dystrybucji czy słuchacze mogą gdzieś się z nią zapoznać?

Oczywiście, w tej chwili jest już dostępna cyfrowo, praktycznie na wszystkich platformach streamingowych, można ją również fizycznie zamówić u naszego wydawcy (link do sklepu jest dostępny na stronie zespołu). Przygotowaliśmy też pulę płyt CD, którą będzie można zamówić od krajowego dystrybutora, wkrótce o tym poinformujemy.

„Antarctica” to tytuł płyty, ale i druga kompozycja w zestawie oraz pierwszy singiel. Opowiedzcie proszę o tym nagraniu.

W przypadku tej piosenki kluczowe znaczenie ma tekst, który odnosi się prawdziwej historii wyprawy Ernesta Shackleton’a na Antarktydę. To była blisko dwuletnie podróż, wszystko działo się w latach 1914 – 1916, statek Shackleton’a został uwięziony w lodzie, a on z kilkoma ludźmi najpierw w małych łódkach, a potem pieszo pokonał 1200 kilometrów i sprowadził pomoc. W sumie akcja ratunkowa trwała półtora roku! To niesamowita historia. Uważamy, że to opowieść warta nagłośnienia, dlatego postanowiliśmy, że to będzie tytułowa piosenka, również okładka jest w odpowiednim klimacie.

To jeden z moich faworytów, ale chyba najlepszym na krążku songiem jest wg mnie „Moment Traveller”. Proszę opowiedzcie o tej kompozycji.

Naszym zdaniem to też jedna z naszych najlepszy kompozycji, w zasadzie jest bardzo klasyczna, ma dużo energii, da się to wyczuć zwłaszcza kiedy ją się gra. Bardzo dobrze zabrzmiała na płycie, staramy się nie przesadzać ze współczesną produkcją, wolimy kiedy jest bardziej klasycznie, wtedy jest większa przestrzeń i naturalność. Tekst jest po prostu o życiu, bo życie to chwila, krótka podróż, moment.

Płytę zamyka „Deep In The Desert”- chyba najbardziej rock'n'rollowy fragment płyty. A Wy jak uważacie?

Rzeczywiście ta piosenka jest stylowo „najstarsza”, chociaż głównie w tej części z wokalem, w studio staraliśmy się ją aranżować na różne sposoby, właśnie po to, żeby ją trochę uwspółcześnić. Mamy nadzieję, że się udało. Ze względu na to jak się kończy, postanowiliśmy, że będzie ostatnia na płycie, zagrał nam się jakiś taki mrok, który dobrze wybrzmiewa. Idealnie na finał.

Wasz najnowszy singiel „In whose Name” jest wzbogacony również teledyskiem. O czym opowiada?

W jednym zdaniu można powiedzieć, że ta piosenka zadaje pytanie, czy przeżywam swoje życie dla siebie, czy może dla kogoś innego. Czy wszystkie moje aktywności wprost zaspokajają moje potrzeby, czy robię coś po to, żeby przypodobać się innym? Dlatego w teledysku pojawiają się trzy różne historie, mamy sportowca, który z ogromnym wysiłkiem stara się wyróżnić wyglądem i siłą, czy naprawdę robi to tylko dla siebie? Mamy kilku nastolatków, którzy bardzo ryzykownie skaczą z krawędzi skały do wody albo dziewczynę tańczącą burleskę, czy gdyby nie mieli publiczności, nadal by to robili? Można sobie zadać pytanie czy robią to wszystko w swoim imieniu, to znaczy dla siebie.

Progresywne i metalowe inklinacje niektórym przywodzą na myśl dokonania zespołu Dream Theater. A Wy, z jakich muzycznych dróg korzystaliście, jeśli chodzi o inspiracje?

Na pewno nie ma w naszej muzyce żadnych wpływów Dream Theater, z wyjątkiem Marcina żaden z nas ich nie słucha!!! W ogóle wywodzimy się z różnych środowisk i każdy z nas słucha różnej muzyki. Marcin jest klasycznym heavy metalowcem, Wojtek to klasyka Van Halen, Rush, Toto, Mariusz stawia na Tool i alternatywę, najbardziej wszechstronny z nas wszystkich jest Tomek, który zaczyna na musicalu, a kończy Metallicą.

Marcin Gądek dysponuje bardzo ciekawą i charakterystyczną barwą wokalu. Jacy wokaliści są dla Ciebie inspiracją?

Dodałbym jeszcze, że kontrowersyjną barwą (śmiech- przyp. AD) Miałem różne etapy, numerem jeden zawsze był i pozostanie Bruce Dickinson (Iron Maiden), jeśli mógłbym wybrać, jak miałby brzmieć mój głos to właśnie tak. Był czas kiedy moim wielkim idolem był też Geoff Tate z Queensryche, potem Damian Wilson z Threshold, po latach stawiam na mniej „wyczynowe” głosy, ostatnio szczególnie mi się podoba Michael Poulsen z Volbeat. Generalnie lubię kiedy głos jest czysty i mocno osadzony.

W składzie kapeli jest też obecny Tomasz Boruch lider formacji SkyTruck- jak na niego trafiliście.

O tym już mówiliśmy na początku. Tomka polecił nam nasz producent Leszek Łuszcz, co prawda Tomek mieszka w Warszawie, ale jego korzenie są tarnowskie. Mnóstwo muzyków gra w więcej niż jednym zespole, to nic niezwykłego taka współpraca na odległość. Tomek jest z nas najmłodszy i to słychać w jego grze, jest wybitnym muzykiem, trudno sobie wyobrazić, że miałoby go nie być razem z nami.

Jakie macie plany związane z promocją płyty tak w kraju jak i za granicą?

Staramy się maksymalnie wykorzystywać wszystkie media społecznościowe, duże w tej kwestii robi też nasz wydawca. Udzielamy wywiadów do wielu portali i magazynów, pojawiło się też naprawdę dużo recenzji naszej płyty, w większości naprawdę dobrych, z czego bardzo się cieszymy. Teraz przygotowujemy się do koncertów, aplikujemy też na różne festiwale, tak jak zawsze stawiamy na Europę, nie tylko Polskę. Będziemy na bieżąco informować o naszych planach.

Dzięki za rozmowę

 

REKLAMA
Tool News

author

Adam Dobrzyński

Dziennikarz, Recenzent
 adam.dobrzynski@polskieradio.pl

 23.10.2023   fot. mat. prasowe
CZYTAJ RÓWNIEŻ
Trwa ładowanie zdjęć