Brad Brooks: "Wierzę w istnienie stanu półświadomości, w którym powstają najlepsze piosenki..."

Ten tekst przeczytasz w ok. 13 minut
Brad Brooks: Wierzę w istnienie stanu półświadomości, w którym powstają najlepsze piosenki...
 fot. Mark Kitaoka

Brad Brooks – amerykański wokalista oraz autor tekstów, którego utwory łączą w sobie melodyjną wrażliwość Elvisa Costello, najlepsze instynkty Wilco i Briana Wilsona, orkiestrowe wyrafinowanie Queen oraz twarde brzmienie Stonesów. Na swoim koncie ma już cztery solowe albumy – ostatni z nich, płyta „God Save The City” ukazała się w październiku 2020 roku.


Po niemal ośmiu latach przerwy powracasz z nowym albumem. Płyta „God Save The City” ujrzała światło dzienne. Pozwól, że zgadnę – to fajne uczucie, nieprawdaż?

To prawie cud sam w sobie, ponieważ nigdy nie planuję tak długiej przerwy pomiędzy albumami, ale czasem w życiu dzieje się tak wiele, że nie masz innego wyjścia. Musisz się wstrzymać, by to co nagrasz było prawdziwe i namacalne, opisywało Twój stan umysłu, Twoją codzienność i świat dookoła Ciebie. Jestem podekscytowany premierą tej płyty, gdyż świetnie się ją gra. Poza tym czekają na nią również pozostali muzycy. Określam ten album mianem „Soul & Rock”. Możesz trząść się i krzyczeć w rytm tych dźwięków zastanawiając się przy tym „co się do cholery dzieje!”.

Od pierwszej do ostatniej piosenki ten album brzmi jak komunikat – jest celebracją życia i wyrazem radości z tworzenia muzyki. Czy odnalezienie w sobie na nowo tej pozytywnej energii sprawiało Ci problemy?

Nietrudno było ją znaleźć, trudniej zaś ująć w słowa to, co czułem słysząc diagnozę – słysząc, że mam raka gardła. Ten strach, że już nigdy nie będę śpiewał, a przecież jest to mój zawód. W przypadku tego rodzaju nowotworu szanse na wyzdrowienie ocenia się na 90%, ale nie byłem pewien jak brzmieć będzie mój głos po operacji (usunięto mi 86 węzłów chłonnych, przeszedłem też 30-dniową radioterapię). W takiej sytuacji, gdzieś z tyłu głowy czają się wszystkie wątpliwości. To uczucie towarzyszyło mi, kiedy wróciliśmy do studia, aby nagrać ten album. Do całości doszło również zachowanie Prezydenta Stanów Zjednoczonych, który ma gdzieś kogokolwiek innego poza sobą, który rozpala napięcia rasowe, pozwala policji strzelać do czarnoskórych obywateli. Ta płyta jest więc reakcją tu i TERAZ na to, co sam widziałem i co słyszałem. Myślę, że mówi ona o przezwyciężaniu strachu w każdej z jego obrzydliwych form. Strachu związanego z moją własną chorobą i strachu, który Stany Zjednoczone wykorzystują do antagonizowania nastrój społecznych. Jedną z rzeczy, które chcę tak naprawdę powiedzieć, jest to że masz prawo do świętowania faktu, iż przeszedłeś przez to wszystko i znalazłeś się po drugiej stronie, silniejszy i z szerszą perspektywą. Tak, jak ja możesz robić to, co jest Twoim błogosławieństwem i czerpać z tego przyjemność. Bóg jeden wie, że ludzi ciężko jest skłonić do słuchania artystów, których nie znają dobrze. Ufam jednak, że gdy posłuchają płyty stanie się dla nich inspiracją i pomoże przetrwać trudne chwile, które być może są ich udziałem.

God Save The City” jest także Twoim osobistym zwycięstwem. Przetrwałeś chorobę i nie straciłeś ducha. Co jest dla Ciebie źródłem energii, siły, by tworzyć mimo tych wszystkich smutków?

Sądzę, że bierze się ona z chęci dalszego bycia. Chęci, by widzieć własne dzieci, swoją rodzinę, jak również z poczucia, że nie napisałeś i nie powiedziałeś jeszcze wszystkiego, co należało. Nie rozpatruję tego w aspekcie osobistego zwycięstwa, ponieważ jako artysta wciąż poszukujesz czegoś, co stanie się Twoją inspiracją. Nie ma nic lepszego niż napisanie nowej piosenki. Nic lepszego od uczucia, że to co stworzyłeś pochodzi z Twojego serca. Sam zawsze staram się mobilizować siebie, by stworzyć jakiś unikat, aby napisać utwór, którego nigdy wcześniej nie napisałem. To niebywale ekscytujące. Nie ograniczam więc samego siebie i sądzę, że słuchacz nie zawsze potrafi wyczuć, jaki reprezentuję styl. Nie robię tego celowo, ale to utwór decyduje o miejscu lądowania. Ja chcę jedynie nagrać świetną piosenkę bez względu na jej formę. Cały algorytm Spotify przekonujący, że „to komputer wybierze odpowiednią piosenkę” jest stekiem bzdur. Liczy się bowiem to, czy podoba Ci się ten utwór, czy nie? Ludzie, których podziwiam to ci, których nie da się jednoznacznie określić. To na ich muzyce dorastałem. Są to chociażby Bowie, Stevie Wonder, Tom Waits, Mavis Staples, MC5, Elvis Costello, Kate Bush, czy Todd Rundgren. Przyznam też, że wsparcie ze strony rodziny i moich przyjaciół również stanowiło źródło tej siły, o której mówiłeś. To dzięki nim myślałem pozytywnie. Takie doświadczenie to zarówno wyzwanie psychiczne, jak i fizyczne. Część fizyczna, miejmy nadzieję, zostanie uzdrowiona. Część mentalna wymaga więcej czasu.

Jednym z moich ulubionych utworów na Twojej nowej płycie jest „Why Do You Hurt”, którego współautorem jest legendarny Robert Tepper. Wiem, że się przyjaźnicie, ale zdradź nam proszę, kto był inicjatorem tego projektu? Skąd pomysł na wspólną piosenkę?

Poznaliśmy się z w Tucson w Arizonie, kiedy pracował nad swoją drugą płytą, po sukcesie „No Easy Way Out”. Zapukałem do jego drzwi, gdyż zatrudniony byłem wtedy jako dostawca wody butelkowej. No i wyobraź sobie ten fart! Spotkaliśmy się i porozumieliśmy niemal natychmiast. Rozmawialiśmy na temat muzyki, a mnie zajęło trochę czasu zanim zorientowałem się z kim mam do czynienia. Robert okazał się być fajnym człowiekiem. Dawałem mu kasety z zapisem tego nad czym wówczas pracowałem, a on stale powtarzał „jesteś świetnym piosenkarzem”. Dla mnie to było dużo, gdyż w tamtym czasie nikt tak, jak on nie wpłynął na moją pewność siebie. Skończyłem więc będąc liderem zespołu Pollo Elastico. Sprawy zaczęły układać się po naszej myśli, a Robert był moim mentorem oraz pomagał mi w sprawach z wytwórnią i prawnikami. W tym czasie zresztą poznałem Stana Diamonda, którego Robert zapoznał rok wcześniej, a który to przez wiele lat był osobistym prawnikiem Davida Bowie. Tak więc zaczęliśmy myśleć o wspólnym pisaniu i pokazałem Robertowi tekst utworu „Why Do You Hurt The People You Love” - piosenki o rozstaniu. To on napisał pierwsze akordy i zaczął melodię. Gdy piszesz z kimś, kto ma tak cudowny instynkt wszystko wprost musi się udać. Zabawną częścią tej historii jest to, że nagraliśmy ten utwór na 4-ścieżkową kasetę i choć obaj zawsze uwielbialiśmy tę piosenkę, nie była dość ciężka ani hard rockowa dla mojego zespołu. Pozostała więc w mojej głowie...Zatem kaseta leżała sobie w pudełku, a ja wyciągałem ją co jakiś czas i mówiłem „bardzo cię lubię i ciekaw jestem, czy ktoś w końcu cię usłyszy”. Wiele lat później siedzę w pokoju z Adamem Rossim, producentem „God Save The City” oraz moim zespołem i od niechcenia zaczynam ją śpiewać, a oni na to: „czemu tego nie gramy?”. Nie miałem odpowiedzi. No więc wracam do domu poszukać tej cholernej kasety, lecz nigdzie nie mogę jej znaleźć. To, co znalazłem to tabelę akordów na odwrocie niektórych tekstów piosenek, a także teksty w innym stosie pomysłów z przeszłości. Zespół więc zbiera się i wymyśla kilka fajnych części, które zmierzają w innym niż pierwotny kierunku. Może bardziej w stylu Ala Greena. Potem zaczyna się moja walka z rakiem, a ta piosenka nabiera innego znaczenia. Wisienką na torcie tej opowieści jest to, że w końcu udało nam się namówić wspaniałego Ralpha Carneya (który niestety zmarł w 2017 r.), aby dodał trochę swojej magii...O i wreszcie znalazłem tę kasetę w zeszłym roku!

Pozostańmy więc w temacie poprzedniego pytania. Jak brzmi przesłanie Twojej twórczości? W jaki sposób zdefiniowałbyś jej znaczenie komuś, kto wcześniej nie miał okazji się z nią zapoznać?

Chciałbym wierzyć, że głównym przesłaniem mojej muzyki jest umiejętność przetrwania w ekstremalnych czasach. Pokonanie ciemności i taniec w blasku słońca. Tak bym to ujął. To jak dźwięki sobotniej nocy, które nawiedzają Cię w niedzielny poranek. Jest to też prztyczek w nos tych, którzy niczego poza nim nie widzą.

To co powiedziałbyś stojąc po drugiej stronie barykady, jako odbiorca swojej muzyki? Jakiego albumu Brada Brooksa życzyłbyś sobie posłuchać?

Gdy mówisz o tym w ten sposób to myślę, że muszę tego spróbować. Przekonać się, co myślą moi odbiorcy, choć brzmi to jak pułapka. Mam z tym od zawsze problem, lecz wiem jakie są Twoje intencje. Toczę wewnętrzną walkę, gdyż jestem głównie artystą Rock n Roll, ale gdy siadam za pianinem wszystko przybiera nieoczekiwany obrót. To, co życzyłbym sobie zrobić po nagraniu tej płyty to tworzyć rzeczy zwięzłe, lecz w dziwnych konwencjach dźwiękowych. Jest taki utwór – „Don't Snatch The Mail”, który napisałem po „God Save The City”, a który ukazał się na początku roku. Traktuje on o Rokym Ericksonie z the 13th Floor Elevators i jego obsesji na punkcie kradzieży poczty sąsiadów. To inny rodzaj piosenki z zaledwie 12-strunową gitarą, dużą ilością wokali, a moi przyjaciele James Deprado i Jerry Becker wykonują te proste, ale też bardzo tripowe warstwowe partie. To właśnie jest rodzaj piosenki, której nigdy wcześniej nie napisałem i zdecydowanie dostrzegam, że zmierzam bardziej w tym kierunku.

Wspominam słowa Tołstoja, który twierdził że muzyka jest wyrazem emocji. Jakie więc emocje towarzyszą Tobie podczas pracy nad piosenkami?

To wspaniałe słowa i zgadzam się z nim w całej rozciągłości. Jednym z moich ulubionych cytatów z kolei jest to, co powiedział Ray Davies z The Kinks: „moja podświadomość jest mądrzejsza ode mnie”. Wierzę w istnienie stanu półświadomości, w którym powstają najlepsze piosenki. Niezależnie jednak od tego, czy chodzi o sny, czy zwyczajnie o pisanie utworów, pozwalasz podświadomości przejąć nad sobą kontrolę, a potem dopiero odkrywasz w sobie emocje, o których istnieniu nie miałeś pojęcia. Niektóre z piosenek na „God Save The City”, jak już wcześniej wspomniałem, traktują o radzeniu sobie z psychiką po walce z nowotworem. Pod koniec płyty znajduje się utwór „Burn It Off”, w którym opowiadam o radioterapii i przejściu przez mroczne miejsca, do których trafiasz oszpecony. Dla mnie to wręcz oczyszczająca piosenka, która pomogła mi wyjść z ciemności, okresu nienawiści do samego siebie i litości, która nikomu nie pomaga. Ostatnim utworem jest natomiast „Scared I Was”, w którym śpiewam o obawach jakie miałem w związku z wykrytą chorobą oraz tym, co dzieje się w moim kraju. Miejmy nadzieję, że chociaż w Ameryce sytuacja zmieni się w ciągu najbliższych tygodni.

Zastanawiam się teraz, jak znosisz krytykę swojej twórczości? Czy nie obawiasz, że efekt Twojej pracy okaże się niewystarczająco dobry?

Myślę, że z biegiem czasu Twoja skóra twardnieje i nie przejmujesz się już zdaniem innych ludzi. Wierz mi, że w życiu nagrałem wiele gównianych piosenek, których na szczęście nikt nie usłyszy. Nieważne też, jak mocno się starasz, nie każdy doceni to, co robisz. Publiczność wybiera według swojego gustu i wiem, że nie jestem dla każdego. W przeszłości czytałem rzeczy o swojej muzyce, które zupełnie mi się nie podobały. Byli też recenzenci, z których opinią dopiero teraz umiem się pogodzić. Mam nadzieję, że nauczyłem się odpuszczać i doskonalić w swoim rzemiośle. Powiem więc tylko tyle - myślę, że niektórzy krytycy starają się bardziej zrozumieć inspiracje, wpływy, niż słuchać, o czym jest piosenka lub co ona mówi.

Cóż, ja krytykować Cię nie zamierzam, a przyznam nawet, że Twój poprzedni album „Harmony of Passing Light” był bez wątpienia najlepszym jaki ówcześnie nagrałeś. Jeśli więc miałbyś wymienić trzy najważniejsze różnie pomiędzy tamtą, a Twoją najnowszą płytą, jakie by one były?

Naprawdę doceniam Twoją opinię i pod wieloma względami postrzegam ten krążek, jako swój pierwszy album (choć w kolejności był trzeci), bowiem nareszcie wszystko zagrało tak, jak należy. W przypadku „God Save The City” jest inaczej, ponieważ jest to surowy i bezpośredni krążek. Mniej zaaranżowany w sensie samej instrumentacji. Zespół uchwycił to bardzo szybko. Nie było wielu dogrywek. „Harmony of Passing Light” to bardzo barwna płyta z wieloma niesamowitymi muzykami. „God Save...” ma mniej smyczków, mniej klimatu gospel. Na początku starałem się nagrać album w stylu Frankie Millera, albo solowych projektów Keitha Richardsa. Taki uduchowiony rock! Członkowie zespołu zmieniali się między nagraniami i niesamowicie wspierali się wzajemnie, co nie umniejsza wcale „Harmony...”. Po prostu nie chciałem powielać tamtych brzmień i prawdę mówiąc nawet nie mogłem. Dodanie kogoś takiego, jak Vicki Randle, która śpiewa i gra na perkusji jednocześnie, z jej niebywałym życiorysem, poniosło mnie w rejony, które już dawno były zapomniane. Zaraża swoją radością, a to ogromny dar, którym poszczycić się może dziś niewiele osób. Byłem też w stanie napisać kilka rzeczy razem z moim przyjacielem Jerrym Beckerem, który jest również niesamowitym pisarzem i jedną z tych osób, które lubią pisać szybko. Mój wspaniały zespół i ja nagraliśmy więcej rockowych kawałków i chociaż ciężko mi trzymać się określonego stylu, nie brak tu elementów, które spajają całość. Gdybym miał użyć prostszego określenia stwierdziłbym, że „Harmony...” była płytą Beatlesów, a ta jest bardziej płytą Stonesów.

Jak powiedzieliśmy na początku wrócić jest miło, lecz przyszłość to niewiadoma. Gdzie widzisz siebie za pięć lat od tej chwili?
Nigdy nie miałem planu na pięć lat. Wszystko rozgrywa się z roku na rok i myślę, że jest to cecha wielu artystów, ponieważ zorientowani jesteśmy na publiczne występy. A przynajmniej byliśmy przed COVIDem. Pytaliśmy więc „jak wiele mamy koncertów w tym roku?”, albo myśleliśmy o tym, kiedy następne z nich. Ta płyta zatem powinna doczekać się prezentacji live i mam nadzieję zobaczyć siebie w tej pięcioletniej perspektywie śpiewającego na scenie w Polsce. To byłoby niesamowite!

Czy Twoje obecne życie w pełni Cię satysfakcjonuje?

Czuję się usatysfakcjonowany w tym sensie, że żyję i nadal robić mogę to, do czego zostałem stworzony, a dzięki przykrym doświadczeniom moja radość z tego faktu jest ogromna. Nigdy nie traktowałem śpiewu za pewnik, podobnie jak nie traktuję tak pisania piosenek oraz występów na żywo. Moja rodzina, moje dzieci są dla mnie niezwykle ważni, zaś wsparcie które od nich otrzymuję jest na wagę złota. Myślę więc, że ta część mojego życia daje mi satysfakcję. Jeżeli jednak chodzi o jego muzyczną stronę, sądzę, że tu poczucie satysfakcji sprawia, że nie rozwijasz się twórczo, dlatego nigdy nie rozpatruję go w takich kategoriach.

A gdybyś mógł powrócić do przeszłości, jakiej życiowej rady udzieliłbyś młodszej wersji siebie?

Powiedziałbym, aby sięgnął po instrumenty wcześniej niż ja. Kiedy rozpoczynałem swoją karierę artystyczną pełniłem rolę lidera, który pisał muzykę dla innych ludzi. Życzyłbym sobie nauczyć się pisać własne utwory tak pod gitarę, jak i pianino, bowiem gdy wreszcie to nastąpiło ujrzałem zupełnie inny świat. A co do życiowej rady to rzekłbym mu tylko tyle - „nie bój się czegoś spieprzyć”.


Rozmawiał: Kamil Mroziński

REKLAMA
Tool News

author

Kamil Mroziński

 21.10.2020   fot. Mark Kitaoka

GrubSon i Jarecki oraz Rasmentalism ponownie zagrają w Czwórce

Trzy zespoły pod jednym szyldem. Ignu, Strange Clouds i Rosochate ogłaszają wspólną minitrasę koncertową.

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE
Trwa ładowanie zdjęć