Moje muzyczne podsumowanie roku 2008

moje_muzyczne_podsumowanie_roku_2008

Rok 2008 obfitował w wiele dobrych i ciekawych wydawnictw oraz wydarzeń muzycznych. Z pewnością dla wielu najważniejsze albumy znajdują się w kręgu muzyki rockowej i nie uznanie ich za najlepsze jest grzechem śmiertelnym. Ja postanowiłem jednak przeciwstawić się takiemu myśleniu i choćby pod groźba chłosty przedstawić swój alternatywny punkt widzenia. Bo w poszukiwaniu dobrej muzyki dobrze jest sięgnąć nieco dalej, poza to co wydawcy podsuwają nam pod nos i co nie zmienia się od wielu lat. Czasem na inny kontynent, do innego kręgu kulturowego. Zapraszam więc do zapoznania się z kilkoma albumami które mimo iż prezentują skrajnie różna muzykę to mają w sobie mnóstwo prawdy i wymykają się z jakiejkolwiek klasyfikacji.

Na początku poszukiwań proponuje udać się do Kamerunu, bo stąd pochodzi nasz dobry przyjaciel Richard Bona, który w końcu uraczył nas płytą koncertową. Dawka energii zawarta na tym krążku jest wprost powalająca i konia z rzędem temu kto potrafiłby przejść obok takiej muzyki nie tupiąc sobie rytmicznie nogą czy wesoło pogwizdując. Ku mojej niesłychanej radości w końcu udało się uwiecznić to co w muzyce Bony cenie sobie najbardziej. Mianowicie niesłychaną dynamikę oraz radość z gry całego zespołu, czego często brakowało mi na studyjnych nagraniach artysty. Album „Bona Makes You Sweat”, to bez wątpienia jeden z moich tego rocznych faworytów.

Kolejny z albumów, który sprawił, że moje serce zabiło szybciej to wydawnictwo Johna Mayera, zarejestrowane na żywo w Los Angeles. Tak wiem szalejące nastolatki ubóstwiające przystojniaka Johna to niezbyt dobra rekomendacja dla artysty, którego ceni się naprawdę wysoko. Ale gdy przepchniemy się już przez ten tłum, usłyszymy doskonałego instrumentalistę który nie daje chwili wytchnienia całym zastępom swoich stratocasterów, pełnego charyzmy, który pisze po prostu dobre rockowe numery. Czy potrzeba nam czegoś więcej.

Będąc nadal w Stanach Zjednoczonych niemożna przejść obojętnie obok nowej płyty arcymistrzów elektrycznego jazzu. Grupa Fourplay z dużym impetem, a zarazem młodzieńcza werwą wykonała kilka zgrabnych kompozycji które zatytułowali po prostu „Energy”, z czym absolutnie się zgadzam. Nagrali, więc kolejną dobrą płytę w swojej dyskografii udowadniając tym samym, że nie są tylko wirtuozami swoich instrumentów, lecz przede wszystkim świetnymi muzykami o niesłychanej wyobraźni i zmyśle kompozytorskim.

Pozostając jeszcze na moment przy brzmieniu elektrycznego fortepianu Fendera z przyjemnością mogę polecić nową płytę kluczowej dla muzyki acid jazzowej brytyjskiej formacja Incognito. Przyznam szczerze,że od kiedy usłyszałem ich na żywo z niecierpliwością oczekuje każdego nowego wydawnictwa. Nie zawiodłem się i tym razem, i przypuszczam iż większość fanów również. „Tales from the beach” to bardzo dobry album który trafi do wszystkich tych którzy lubią taneczne rytmy okraszone jazzową harmonią i ciepłymi soulowymi głosami.

A dla miłośników zjawiskowej urody głosów chętnie podrzucę jeszcze takie oto trzy płyty. Pierwszą z nich jest album „When You Know”, artystki pod której zauroczeniem pozostaje już od bardzo długiego czasu. Dianne Reeves bo to jej kontralt ciągle gra mi w duszy, nagrała przepiękny, dojrzały album który potrafi uzależnić od siebie podatnych na hipnotyzujący tembr jej głosu. Warto także wspomnieć, że towarzyszący jej na nagraniach muzycy do przedstawiciele tzw. muzycznej ekstraklasy, co dodatkowo podsyca apetyty wszystkich entuzjastów dobrego jazzu.

Drugą damą obdarzoną unikalną barwą głosu jest Cassandra Wilson, która również nie zapomniała o tym jak robi się dobrą muzykę. W przecudowny sposób przypomniała nam wiele zapomnianych standardów jazzowych. Jej album „Loverly”, jest kilkudziesięciominutowym dziełem sztuki, pokazującym doskonale jak standardy jazzowe mogą być punktem wyjścia do stworzenia nowej muzycznej jakości.

Jej tropem poszła także brazylijska piękność Elianie Elias, która tym razem sięgnęła po songbook Duke Elingtona, wykonując jego najpiękniejsze kompozycje w intymnej atmosferze z towarzyszeniem fortepianu oraz akustycznej sekcji rytmicznej. To płyta, która hołduje tradycją muzyki jazzowej, powraca do jej korzeni ukazując zarazem geniusz kompozytorski mistrza Duka.

Wydawać by się mogło że kulturę oraz styl muzyki niemieckiej od tego co wszyscy kojarzą z Brazylią dzieli tak wiele że trudno by wyobrazić sobie eklektyczne połączenie tych dwóch elementów. Jednak to nic bardziej mylnego, co niemiecki trębacz jazzowy Till Bronner udowadnia na swoim albumie „RIO”, rozwiewając wszelkie wątpliwości niedowiarków. Jego płyta powstała pod silnym wpływem muzyki brazylijskiej, jej rytmu harmonii i melodyki, zaś efekt końcowy jest naprawdę imponujący. Till i jego przyboczna gwardia doskonałych muzyków stworzyli przepiękny intymny album, z ogromną dawką brazylijskiej energii i pogody ducha.

A gdy dość mamy codziennego zgiełku i pędu warto skupić się nad nowym albumem Marizy „Terra”. To muzyka pełna melancholii, smutku i tęsknoty. Niesłychanie poruszająca, trafia prosto do serca i umysłu, zrozumiała mimo iż wyśpiewana w obcym języku. Zaś przepiękny duet z Tito Parisem sprawia, że w Portugalii można zakochać się siedząc wygodnie w swoim fotelu. Równie wysoko w moim prywatnym rankingu przebojów muzyki fado wypada młoda, przecudnej urody hiszpanka Concha Buika. Jej muzyka wędruje gdzieś między między błogim nastrojem hiszpańskiej sjesty, bezkresem jaki zobaczyć można stojąc na portugalskim wybrzeżu oraz tęsknotą bez której muzyka fado nie może się obejść. Jej płyta „Nina de Fuego” taka właśnie jest, pozwala zapomnieć o całym świecie, a przy odrobienie dobrego hiszpańskiego wina przeżyć muzyczne katharsis.

I tym razem powinienem nieźle „oberwać” od tych którzy od paru ładnych lat głoszą nieśmiertelne hasło, że polski rynek muzyczny nie stać już na nic nowego i oryginalnego. Ja jednak uważam, że na naszym rodzimym podwórku zdarzyło się kilka sytuacji, które warto by w tym miejscu odnotować.

Jeden z najcenniejszych głosów polskiego show biznesu wydał kolejny 3 już album. Dorota Miśkiewicz bo o niej mowa, nagrała płytę wyraźnie inspirowaną brazylijskimi rytmami, oraz siestową atmosferą. Na albumie „Caminho” znalazły się świetne kompozycje z dobrym pomysłem na ich odegranie, zaś sama muzyka tworzy wokół siebie aurę niesłychanie odprężającą i kojącą. Wielkie brawa za udane duety znajdujące się na płycie.

Dość dużo ciekawych dźwięków stworzył także klan Waglewskich, bo w takiej kategorii należy już rozpatrywać to co wydarzyło się w tym roku. Najpierw była „Męska muzyka”, na której senior Waglewski zmierzył się z muzycznymi wizjami swoich synów, co wypadło dość interesująco. Momentami bywało bardzo ostro i surowo, zaś czasem słodko i piosenkowo. Następnie zaś mentor rodu powrócił w nieco odświeżonej wersji ze swoją sztandarową formacją VooVoo, pokazując, że polski rock potrafi jeszcze nieźle „dokopać”. Atutem płyty są bardzo dobre teksty co zresztą zawsze było mocną stroną płyt pana Wojtka

Albumem na który czekałem z wyjątkowym zaciekawieniem i niecierpliwością była nowa płyta wrocławskiej formacji Micromusic. No cóż nie rozczarowałem się, a bujdy o syndromie drugiej płyty można zdecydowanie wsadzić do lamusa. Bo oto zespół prezentuje niesłychanie dojrzały album, na europejskim poziomie, na którym każda kompozycja jest pełną, niepowtarzalną historią.„Sennik” to zdecydowanie jedno z najciekawszych tegorocznych polskich wydawnictw.

Na deser zostawiam jednak koncertowy album wokalistki, która może równać się z największymi głosami światowego jazzu. „Aga Zarayan Live in Palladium” to album doskonały, ostateczny w każdej swojej frazie, jazz z najwyższej półki. Podsumowując rok 2008 wypada wspomnieć także kilka z ważnych wydarzeń muzycznych tego roku, które miały miejsce w naszym kraju.

Z pewnością, żaden entuzjasta dobrego gitarowego grania nie pozostał niepocieszony gdy otwierał butelkę szampana żegnając stary rok 2008. Bo oto w ubiegłym już roku odwiedzili nas gitarzyści którzy na tym właśnie instrumencie dokonali rzeczy wielkich, można powiedzieć, wręcz legendarnych. Pierwszym z nich był jeden z najbardziej melodyjnych gitarzystów którego każda fraza chwyta z serce. Mark Knopfler przyjechał do nas w ramach trasy promującej jego ostatni album „Kill to get Crimson”. Drugim z równie ważnych artystów w historii szeroko pojętej muzyki gitarowej, był Eric Clapton, który wystąpił w Gdańsku. Artystą który zakończy ten tryptyk gitarzystów rockowych był Andy Summers, który przybył do Polski wraz z grupą The Police w ramach ogólnoświatowej trasy koncertowej.

Jednak to nie był jeszcze koniec gitarowego grania. Tym razem jednak w nieco innej odsłonie, sztukę posługiwania się tym instrumentem przybliżył nam najpierw szaman gitary Carlos Santana, zaś następnie artysta który od pewnego czasu upodobał sobie nasz kraj, Pat Metheny promujący nowy album „Day Trip”.

W tym zgiełku gitarowych sprzężeń i przesterów, łatwo było zapomnieć o artystach, których muzyka nie jest tak ekspansywna, lecz równie wartościowa i piękna. A w tym roku nie zabrakło takich właśnie stonowanych brzmień na polskich scenach. Po raz kolejny nie zawiodły cudowne głosy światowej wokalistyki. We Wrocławiu w ramach festiwalu Jazz nad Odrą na jedynym koncercie w Polsce wystąpiła Diana Krall, a małe tourne po naszym kraju dał legendarny kwartet Mannhatan Transwers. W Warszawie w ramach tryptyku wielkich wokalistek jazzowych wystąpiły Cassandra Wilson, Dee Dee Bridgewater, oraz Diane Warwick, a dla entuzjastów muzyki nostalgicznej prezentująca nieco inne podejście do sztuki wokalnej portugalska propagatorka muzyki fado Mariza.

Można było więc posłuchać lirycznych kompozycji z jazzową harmonią, swingujących standardów oraz nieregularnych metrum z portugalskim pulsem. Jazzu przez duże „Dż”, było jednak tego roku znacznie więcej. Jako jedna z największych gwiazd festiwalu Jazz Jambore wystąpił bowiem Michael Legrand, który zaprosił do współpracy także polskich artystów, w tym Marysie Sadowską oraz Janusza Szroma. Dla tych którzy w muzyce szukają nowych wrażeń i młodzieńczej energii na jedyny koncert w Polsce przyjechała gwiazda soulu Alicia Keys. Warto także wspomnieć o projekcie Anny Marii Jopek, która w tym roku podróżowała po kraju jak i za granicą z międzynarodowym składem muzyków promując swój ostatni album ID. Towarzyszyli jej m.in. tunezyjczyk Dhaffer Yousef, dobrze już nam znany Richard Bona z Kamerunu oraz Mino Cinuelo z Kostaryki.

Sama końcówka roku stała się zarówno muzycznym jak i filmowym wydarzeniem, ponieważ w sali kongresowej wystąpił sam Woody Allen wraz ze swoim big bandem, który tym razem z fotela reżysera przesiadł się wraz ze swoim klarnetem za pulpit z nutami.

Reasumując rok 2008 pokazał, że Polska staję się coraz ważniejszym punktem na mapie artystów europejskich, jak i światowych. Być może często szwankuje organizacja, zaś sale w których odbywają się koncerty nie są najwyższej próby, jednak potrafimy odbierać i cieszyć się muzyką, która płynie do nas z różnych zakątków świata, jak mało kto. Szczerze i prawdziwie.

author

Bartosz Domagała

 11.04.2009

The Police - Spacerując po księżycu

Polska studnia muzyczna z brudną wodą

Trwa ładowanie zdjęć