'Samotność bywa wybawieniem od zabieganego świata...''

Ten tekst przeczytasz w ok. 12 minut
 ostrowska.pl

Rozmowa z Małgorzatą Ostrowską

Po sześciu latach przerwy Małgorzata Ostrowska powróciła z nowym albumem „Słowa” (PREMIERA 1 październia). Na płycie znalazło się 15 premierowych piosenek, które w większości skomponował i wyprodukował Jarosław „Jasiu” Kidawa – znany do tej pory m.in. ze współpracy z zespołem WILKI i KSU. Teksty jak zwykle napisała sama Małgorzata. Nowe wcielenie artystki jest bardziej łagodne i refleksyjne, choć nie pozbawione przebojowości i „rockowego charakteru”. Na najnowszym albumie udowadnia, że do tej pory nie znaliśmy wszystkich zalet jej wyjątkowych możliwości wokalnych, jak również bardziej kobiecej i wrażliwej natury, o której opowiada swoimi „Słowami”.

Utworami „Słowa (jak węże do ucha)” i „Rzeka we mnie” triumfalnie powróciłaś na szczyty list przebojów. Czy przed wydaniem swojej czwartej solowej płyty odczuwałaś jeszcze tremę?

Nowa płyta jest zawsze wielką niewiadomą. Nie ma co ukrywać, zawsze chciałoby się żeby miała super przyjęcie. A ta jest mi szczególnie bliska. Poza tym, wydanie płyty z założenia popowej z moją rockową przeszłością jest dość ryzykownym posunięciem. Jednak wydaje mi się, że doskonale słyszalne są korzenie i moje, i producenta oraz głównego kompozytora Jasia Kidawy. To jednak bardzo gitarowa płyta. Kocham gitarę, kocham tę płytę, ale czy pokochają ją fani? Jak widać, dużo wątpliwości, niepewności, stresu, więc jest i trema.

REKLAMA
Tool News

Na najnowszej płycie chyba po raz pierwszy tak otwarcie piszesz o uczuciach, miłości, zazdrości, rozstaniach i tęsknocie. Czy właśnie dlatego, aby zwrócić uwagę na teksty, album nosi tytuł „Słowa”?

W pewnym sensie tak. Było kilka innych tytułów, ale w końcu zostały „Słowa”. Pierwszy raz zrobiłam taką płytę, do której najpierw powstały teksty, a dopiero później muzyka. Na prawie 30 piosenek, chyba tylko 2 powstały w tradycyjny sposób - najpierw muzyka, potem tekst. Słowa mają dla mnie w ogóle duże znaczenie. To bardzo delikatna materia. W każdej dziedzinie sztuki jest miejsce na mnóstwo niedomówień, swobodne żonglowanie środkami ekspresji. Zawsze można się wykpić czymś niewymownie ulotnym, a słowo jest bezlitośnie precyzyjne. Ale bywa też cudownie wieloznaczne i tym lubię się bawić. Jestem osobą dość nieśmiałą i powściągliwą, i jest na świecie bardzo niewiele osób, wobec których pozwalam sobie na swobodny „słowotok”- chyba dostrzegam moc i niebezpieczeństwa tkwiące w słowach. Poza tym, niedawno jeszcze raz posłuchałam sobie płyty i odkryłam to, co naprawdę rzadko się zdarza - niesamowite porozumienie między kompozytorem a tekściarzem(rką). Gdyby posłuchać tych piosenek bez wokalu, to one niosą i wyrażają dokładnie to samo, co z tekstem. Chyba miałam niecodzienne szczęście! (śmiech, przyp. red).

W utworze „Słowa (jak węże do ucha)” śpiewasz o tym jak faceci mamią słowami kobiety. Jednocześnie w jednym z wywiadów powiedziałaś, że ty nie masz nic przeciwko takim słowom. Lubisz, słuchać takich słodkich kłamstw?

Uwielbiam! Oczywiście pod warunkiem, że też się w to bawię. Jestem osobą, którą bardzo łatwo wpuścić w przysłowiowe „maliny”, ale w sytuacjach takich, jak opisana w piosence odruchowo zachowuję duży dystans. Od lat pracuję w totalnie męskim towarzystwie i widzę te wszystkie fanki wpatrzone w moich kolegów. To jest jak magnes - im więcej facet ściemnia, tym większy wianuszek wielbicielek ma wokół. Jedni to wykorzystują, inni nie, ale wszystkich to cieszy. I żeby nie było niedomówień - nie budzi to żadnych złych uczuć we mnie, po prostu lubię to obserwować i też się tym bawię. W ogóle dużo jest w tych tekstach o kłamstwach…

To akurat prawda. W tekście „Kłam mi kłam” napisałaś „Pragnę kłamstw, bo miłość nie kwitnie wśród zimnych prawd”? Czy jedną z tajemnic udanego związku są niewinne kłamstwa?

Nie wierzę w poważne związki z posłannictwem w tle. To po prostu nudne. Lubię fantazje i fantazjowanie. Jeśli ktoś mi mówi, że jestem piękna, zgrabna, mądra, niepowtarzalna i na świecie jedyna, to nie muszę mu wierzyć, ale właśnie tego chcę słuchać. Czy to jest tajemnicą udanego związku, to nie wiem, ale na pewno działa jak afrodyzjak i „znów się mogę poczuć niewiarygodnie tak”. Może więc coś z tymi kłamstwami jest na rzeczy?

W utworze „Uzależniona” śpiewasz „ Jestem uzależniona od twoich oczu jasnych, od moich niedomówień, od twoich niewyjaśnień”. Co takiego pociągającego jest w takich mglistych sytuacjach, że zarówno kobiety, jak i mężczyźni wchodzą w to jak w dym?

Magia, podniecająca nadzieja, gra, zabawa w uwodzenie, wabiące fluidy i całe mnóstwo elementów, bez których nie da się żyć. Bo życie bez miłości, to wegetacja, przeczekiwanie i marnowanie danego nam czasu. A uzależnienia bywają szczyptą pieprzu w tej zabawie, o ile nad tym panujemy, bo to nie zawsze bezpieczna zabawa. To trochę głupie, ale zacytuję sama siebie: ”Jestem uzależniona i wiszę nad przepaścią, już krok nas tylko dzieli, lecz zrobić go? Czy warto?” Czasami, realizując swoje marzenia ryzykujemy utratę właśnie tej uzależniającej magii, więc czy warto?

„Bo serca są po to, by krwawić tęsknotą…” śpiewasz w utworze „Rzeka we mnie”. Co cię skłoniło do tak radykalnego stwierdzenia?

To jest generalnie tekst o manowcach życia. Możemy sobie pisać własny scenariusz, składać różne obietnice, umeblować swoje życie tak albo inaczej i nawet wierzyć, że to jest jedyna słuszna droga. A potem nagle zdarzają się jakieś zawirowania i wszystko staje się nieprzewidywalne. I choćbyś najstaranniej wyreżyserował swoje życie , to są jeszcze emocje, które dochodzą do głosu zawsze w nieodpowiednim momencie i nie ma przed nimi ucieczki, ”bo serca są po to, by krwawić tęsknotą…”.

“Nie bój się czasu, bo czas dziś nam sprzyja i nie opłakuj go kiedy mija…” to fragment tekstu piosenki “Sami”. Jesteś jedną z niewielu postaci polskiego show biznesu, która ma na swoim koncie długoletni staż małżeński. Uważasz, że wraz w wiekiem łatwiej, czy trudniej utrzymać związek?

Jeśli uda ci się odkryć, że człowiek jest człowiekiem, a facet facetem, to dochodzisz do wniosku, że żadne zmiany i tak nie mają sensu - to, paradoksalnie jest ratunek dla związku. Jeśli jednak zdarzy ci się spotkać faceta, który WYDAJE ci się inny, a ty uwierzysz w to choć na moment to wpadasz w czarną dziurę i… po tobie - poleciałam wieeeeeeelkim skrótem! (śmiech, przyp. red). Ale z jednej strony każdy z nas jest nieskończonym światem fascynujących inności, a z drugiej strony mechanizmy rządzące damsko-męskimi relacjami są zawsze te same. Ale w tym tekście raczej mówię o tym, że nauczono nas unikać samotności. Jak zarazy. A to bład! Samotność bywa wybawieniem od zabieganego świata, chwilą na refleksję, na emocje, na zbliżenie. Szczególnie samotność we dwoje. Często tęsknię do samotności.

„Nie szukaj w mojej twarzy tego co mam dla świata, bo dzisiaj krucha jestem jak chińska porcelana” śpiewasz w „Białych koniach”. Jakie zdarzenia i sytuacje powodują, że opadasz z sił i zamykasz się w sobie?

Tak naprawdę, to ja się chyba bardzo rzadko otwieram „dla świata”. To jest taki rodzaj samoobrony, chyba nie najłatwiejszej we współżyciu, ale to buduje i chroni moją dość wątłą siłę. Najwięcej o mnie dowiadujesz się właśnie z tekstów, które piszę i śpiewam. A „Białe konie” to trochę kamuflaż - White Horse to po prostu gatunek szkockiej, rockandrollowej whisky i to jest taki wytrych do tego tekstu.

W „Kołysance bezsilnej” napisałaś: „Tak tu dzisiaj zimno miły i tak tu nieprzyjaźnie. Nie znajdę dzisiaj ciszy i pewnie dziś nie zasnę…”. Jaki „lek” stosujesz na frustrujące sytuacje? Co ci pomaga?

Zamykam się jak ślimak w skorupie - niezdrowo. Pozwalam wypadkom toczyć się po swojemu, usuwam się. Brzmi nieprawdopodobnie, prawda? A jednak nie umiem walczyć o siebie, zawsze widzę zbyt wiele racji po stronie przeciwnej. Umiem walczyć o bliskich, o jakąś ideę , ale o siebie nie.

Jak w takim razie przetrwałaś w polskim show biznesie, gdzie jak wiadomo trzeba mieć wytrzymały tyłek, jak i twarde łokcie?

Mam przy sobie ciągle kilku przyjaciół, którzy na to pracują. Od początku pracuję z tym samym menadżerem Piotrem Niewiarowskim. Prawie tyle samo czasu jest ze mną Witek Biesiada - teoretycznie pracownik ekipy technicznej, w praktyce znacznie więcej. No i mój zespół, od 8 lat prawie bez zmian personalnych. Nie lubię zmian personalnych, bo dla mnie to jest jakby druga rodzina. Potrzebuje zawsze dużo czasu żeby kogoś zaakceptować do końca. Ale, mam na swoim zawodowym koncie przerwy na odreagowanie, zapaści emocjonalne, czasem trwające po kilka lat! Mam świadomość, że w tym biznesie mogłabym wyszarpnąć dla siebie więcej. Tylko przerażają mnie konsekwencje takiej „zabawy”. Wybieram normalność.

„Chodź, bo dla nas trwa ten taniec, jeszcze tylko noc wypłucze z oczu resztki dnia, potem zostań bo, gdy teraz nie zostaniesz, odejdziemy stąd na zawsze martwi jak kamienie” - to przejmujące wyznanie z piosenki „Nasz taniec”. Co buduje tak wielką miłość?

Trzeba jeszcze zwrócić uwagę na pierwszy wers piosenki: „Jeśli prawdą jest, że złudzenie trwa…” i całą resztę tekstu podporządkować temu warunkowi.Wielką miłość budujemy w sobie sami, inaczej te 5 minut zauroczenia, które przeżywamy na początku nie mają żadnych szans przetrwać. Miłość trzeba pielęgnować i nieraz walczyć o nią. To bywa trudne i czasem mało romantyczne. Ale jeśli zdarzy nam się doświadczyć takiego „złudzenia”, to nie chowajmy się za bezpiecznym murem obojętności, bo te sytuacje odkrywają w nas wrażliwość i niesamowite emocje. Tak myślę, a robię zupełnie odwrotnie…

Czyli przewrotnie jak prawdziwa kobieta! A przez wiele lat byłaś postrzegana jako drapieżna „tygrysica rocka”. I nagle na ostatniej płycie łagodnie i niewinnie wyznajesz że: „Tak lubię być kobietą i widzieć w twoich oczach, to wszystko czego pragnę, by się kobietą poczuć”. Dopiero teraz to odkryłaś? Czy też zawsze tak było, tylko nie przyznawałaś się do tego publicznie?

Czasem trzeba przejść długą drogę, żeby się do tego przyznać. A w dzisiejszych czasach właśnie takie wyznanie bywa dowodem prawdziwego wyzwolenia. Pewnie nosiłam to w sobie zawsze, ale taki rockowy pancerz do czegoś zobowiązuje! I daje poczucie bezpieczeństwa. A poza tym warto to przeżyć i … mieć za sobą. Wiem, że trochę późno to odkryłam, ale lubię być kobietą. A może właśnie dzięki takiemu bagażowi, teraz potrafię się delektować i bawić własną kobiecością? I mieć do tego dystans. Bo kobiecość to siła i bezradność, życiowa mądrość i kokieteryjna naiwność, zlepek kompletnych przeciwności, które uwielbiam. Z prostą, jednoznaczną drogą w życiu niech się męczą macho - ja jestem blondynką. Z natury i z wyboru! (śmiech, przyp. red).

Tym razem napisałaś teksty bardziej poetyckie i sentymentalne. Taka jest nowa twarz Małgorzaty Ostrowskiej?

Nie mam pewności czy ona jest nowa. Chyba bardziej dojrzała i naturalna po prostu. Zmieniam się zewnętrznie i wewnętrznie, i zmienia się też język, w którym się wysławiam. No i, przypominam „…lubię być kobietą”! Pamiętam, jak kiedyś deklarowałam się, że nigdy nie nałożę szpilek, a dziś wybiegam w szpilkach na scenę i… piszę o nich teksty. Kiedyś nosiłam irokeza, albo goliłam w połowie głowę, malowałam na twarzy kolorowe obrazy i nosiłam się tylko na czarno, a dziś testuję wszystkie kolory świata, a czasem nawet zakładam sukienki. Na wszystko przychodzi pora i tylko trzeba te zmiany zauważyć w sobie i zaakceptować.

„Powiedz jak przetrwać, gdy trzyma mnie świat, a marzeń mam pełne dłonie” napisałaś w tekście „Wiara to skrzydła”. O czym tak nieosiągalnym marzy Małgorzata Ostrowska?

Marzeń mam bez liku i bardzo nie lubię o nich mówić - najczęściej się wtedy nie sprawdzają. W końcu „nadzieją karmię sny”, więc boję się, że wydam na nie wyrok śmierci.

Od poprzedniego albumu „Instynkt” minęło 6 lat. Dlaczego tak długo musieliśmy czekać na nową płytę?

Próbowałam coś robić, był już nawet dość obszerny materiał muzyczny, ale ciągle czegoś mu brakowało i… trafił w całości do kosza. Nie potrafiłam napisać do niego wszystkich tekstów, a te które powstały też mnie nie satysfakcjonowały. Nie jestem artystką, która wydaje płytę, bo trzeba, bo się zrobiła dziura w dyskografii. Potrzebuję impulsu, wyczuwalnego porozumienia z kompozytorem, akceptacji, jakichś fluidów i czegoś tam jeszcze. Chyba nie jestem najłatwiejsza we współpracy.

Najnowszy album to 15 przebojowych utworów. A podobno przygotowałaś ich dwa razy więcej. Czy to oznacza, że na następną płytę, twoi fani nie będą musieli czekać kolejnych sześciu lat?

Mam taką nadzieję. Choć na pewno niewiele z tych piosenek, które wypadły z tej płyty ma szansę znaleźć się na następnej. Może nawet żadna, choć bardzo żałuję - ich czas minął. Na chwilę obecną czuję w sobie wielki, niezrealizowany ciągle potencjał, stąd takie prognozy. A jak będzie, to czas pokaże. Nie chcę zapeszać, ale już sobie z Jasiem rozmawiamy na temat następnego materiału, więc kto wie…

Rozmawiał: Paweł Trześniowski

author

Kamil Mroziński

 19.10.2007   ostrowska.pl  
Trwa ładowanie zdjęć