Horta: "Zespół to spełnienie życiowej drogi..."

Ten tekst przeczytasz w ok. 17 minut
Horta: Zespół to spełnienie życiowej drogi...
 fot. mat. prasowe

Ten zespół to absolutna muzyczna petarda. Wydaje się mieć od samego początku, mocno określoną wizję swojego istnienia. Balansuje między gatunkami muzycznymi jak na zawodowych kuglarzy przystało. Jest w ferworze promocji związanej z fizycznym opublikowaniem swojego debiutanckiego materiału a już kończy pracę nad drugim albumem. Jeśli chcecie dowiedzieć się czym jest Giallo, komu skradły serce „Mordercze Klauny z Kosmosu”, jak formalnie powinien wyglądać podział obowiązków w zespole i co podpowiada wewnętrzny przewodnik Jackowi Horcie... koniecznie przeczytajcie ten wywiad rzeka z zespołem Horta.

„Księżyc i Mars” to Wasz debiut jako zespołu. Pierwsza płyta a zatem musimy porozmawiać o początkach zespołu. Jak to się stało, że powstał ?

Tomasz Jagiełowicz: Grałem z moim ówczesnym zespołem jako support Closterkeller w chorzowskim klubie Leśniczówka. Po koncercie perkusista zespołu, Adam, zapoznał mnie z Jackiem i wyszedł z propozycją grania razem. Solowa płyta Jacka, „Ocean Myśli” akurat wychodziła i Jacek potrzebował zespołu, żeby grać materiał z tej płyty na żywo. Początkowo nie byłem przekonany. Bardziej do tego podszedłem jak do przekroczenia swoich granic, grając jakby nie patrzeć, popową płytę. Z biegiem czasu, po kilku próbach i jednym koncercie, zdaliśmy sobie sprawę, że obaj chcemy więcej i zdecydowanie lepiej będzie zrobić razem coś nowego.  Miało być rockowo, charyzmatycznie i wyjątkowo. Prace nad płytą szły bardzo dobrze, okazało się, że rozumiemy się twórczo z Jackiem i w ogólnym rozrachunku chcemy tego samego. Brakowało nam tylko jednego elementu- gitary. Tak się składa, że znam gitarzyste, niejakiego Łukasza Kufę, z którym lata wcześniej miałem zespół. Ściągnęliśmy go do studia, żeby nagrał jedną piosenkę, finalnie w 3 dni nagrał całą płytę. I bum, tak powstała Horta.

Łukasz Kufa: Miałem przyjemność tworzyć wcześniej z Tomkiem nasz mały projekt muzyczny, ale nigdy nie było okazji, żeby porządnie wystartował, większość pomysłów lądowała w szufladzie. Ale przez ten czas zdobyliśmy doświadczenie w kwestii komunikacji i metody pracy, przez co teraz łatwiej, i co najważniejsze szybciej, wiemy czego chcemy.  Kiedy dostałem cynk, że mogą być potrzebne partie gitary do jednego utworu, który Tomek tworzył z Jackiem, odkurzyłem gitarę, ruszyłem do studia i wyszedłem z niego 3 dni później z gotowymi dziewięcioma utworami i zespołem. To był serio szalony tydzień.

Jacek Horta: Zespół to spełnienie życiowej drogi. Zwyczajnie musiał powstać, a to wcale nie jest taka prosta sprawa. Ludzie w składzie potrzebują czuć wspólną „wibrację”, mieć jeden cel, umiejętność komunikacji i wzajemny szacunek do estetyki jaką każdy z osobna czuje. Połączenie tego w jedną całość zdarza się niezmiernie rzadko. W swojej karierze przebyłem długą drogę próbując tworzyć z przeróżnymi artystami, zespołami. Na szczęście pasowałem nigdzie. Moje kompozycje odbiegały od tego co było aktualnie popularne. Tomek był pierwszą osobą, która w to weszła bez żadnego kręcenia nosem, bez zastanawiania się, czy to co robię jest dobre, czy będzie popularne, chociaż wiadomo, że do tego dążymy. Pod koniec pracy nad pierwszą płytą dołączył Kufa, który idealnie rozumie i czuje tę poza fizyczną koncepcję.

Jak na siebie trafiliście?

Łukasz Kufa: Z Tomkiem mijaliśmy się przez jakiś czas w szeroko rozumianej scenie śląskiej, czasem los podrzucał nam wspólne projekty, ale dopiero kiedy zaproponowałem mu założenie własnego zespołu, wszystko ruszyło. Miała to być pewnego rodzaju odskocznia artystyczna od dotychczasowych chałtur, które zdarzało się grywać, coś gdzie można się twórczo wyżyć. Nigdy nie mieliśmy możliwości zaprezentować się szerszej publice, ale mieliśmy z tym kupę zabawy.

Jacek Horta: Wszystko wina Adama Najmana (śmiech- przyp.AD). Miałem okazję pojechać na koncert Closterkeller w Leśniczówce, chociaż zupełnie tego nie planowałem. To był impuls, z którego postanowiłem skorzystać – rodzaj wewnętrznego przeczucia. Szukaliśmy wtedy z Adamem klawiszowca, synth-nerda. Przed Closterem garał Tomasz chyba z Oberami. Wtedy pierwszy raz rozmawiałem z Tomaszem. W trakcie nagrywania płyty „Księżyc i Mars” przewinęło się wielu świetnych muzyków, ale to było zbyt odległe od tego co czuję i słyszę. O Łukaszu słyszałem od Tomasza od jakiegoś czasu i któregoś dnia udało mi się przekonać Tomka, że musimy spróbować i to był strzał w dziesiątkę.

Podział ról w Horcie jest jasny, klarowny z góry dookreślony ?

Tomasz Jagiełowicz: Przy warunkach, w których praktycznie ze sobą żyjemy, taki podział się wyrobił, nawet wielopoziomowo. Np. Jacek i Kufa są od udzielania wywiadów i PRu a ja jestem „tym trzecim”, który czasem coś dopowie, ale ogólnie odzywa się tylko, jak go zapytają. W kwestiach bardziej zespołowych też jest podział obowiązków, co skutkuje tym, że jesteśmy całkiem samowystarczalni. Bardzo to doceniamy, tak samo jak ludzie, którzy z nami pracują.

Łukasz Kufa: Trochę tak, a trochę nie. Każdy wie, w czym najlepiej się odnajduje, gdzie leżą jego mocne strony. Cały czas rozwijamy te umiejętności, żeby z każdym wydawnictwem widać było szaleńczy postęp. I tak ja zajmuję się kwestią wizualną, Tomek produkcją, a Jacek kwestiami organizacyjnymi. Do tego każdy przez cały czas, rozwija umiejętności kompozytorskie i aranżacyjne.

Jacek Horta: Są trzy główne pola, w których każdy z nas jest w pewnym sensie liderem. Kufa zajmuje się kwestiami graficznymi, całą cyfrową oprawą wizualną klipów, plakatów, wydarzeń, wizualizacji. Tomasz obsługuje cała muzyczną garderobę naszych kompozycji dobierając barwy dźwięków, malując nasze kompozycje. Ja jestem od organizacji. Te pola się przenikają, wzajemnie tworząc jeden wspólny organizm.

Przy tworzeniu zatem stawiacie na demokratyczne rozwiązywanie zaistniałych newralgicznych sytuacji, tudzież sporów ?

Łukasz Kufa: Każdy pomysł idzie na tapetę. Serio, nie przypominam sobie sytuacji, w której jakiś pomysł od któregokolwiek członka grupy został zestrzelony, bez uprzedniego przegadania. Niektóre pomysły lubią też dojrzeć, więc może się zdarzyć, że aktualnie robienie czegoś byłoby szaleństwem, ale na przykład za pół roku nadarza się idealna okazja, bo z pierwotnego pomysłu wykiełkowała bardziej kompletna koncepcja.

Tomasz Jagiełowicz: Jest demokratycznie pod względem takim, że każdy pomysł jest analizowany, oralizowany (czyli przegadany- śmiech - przyp.AD), zawsze jest wymiana tych pomysłów i każdy ma przestrzeń. Jeśli jednak wyjdzie jakaś kwestia sporna, ostatnie słowo ma kompozytor.

Jacek Horta: Mamy to szczęście, że wspólnie wyczuwamy co brzmi dobrze, potrafimy odpuścić, pozwolić na szalone nawet pomysły, jeżeli znajdują się dla nas w akceptowalnej przestrzeni kreacji. Później wychodzimy z tym na scenę i z założenia chcemy czerpać przyjemność z tego co gramy. Obserwujesz reakcję i wiesz jak daleko możesz się posunąć w przekraczaniu granic. To też pomaga w tym całym  twórczym szaleństwie, spojrzeć na samego siebie. Jesteśmy dla siebie lustrami.

Jak finalnie rozłożyły się Wasze siły przy pracy nad tą płytą. Kogo na niej jest najwięcej, najmniej?
Tomasz Jagiełowicz: Ciężko ocenić. Kady wsadził w tą płytę swoje 100% i ciężko to porównywać, lub licytować.

Łukasz Kufa: Ja tu tylko gram! Mój wkład na pierwszej płycie ograniczył się jedynie do partii gitary i kilku dodatkowych wokali. Wspaniałe było dyskutowanie o wyglądzie danej partii, gdzie każdy dorzucał swoje pomysły, a ja starałem się jakoś zebrać to do kupy w zgodzie ze swoją wrażliwością i temu, co najlepiej służy danemu utworowi.

Jacek Horta: Ta płyta jest wynikiem naszej wspólnej pracy, chociaż kompozycyjnie zdecydowanie najwięcej jest mnie. Wynika to jedynie z tego, że potrzebowaliśmy nagrać materiał, a większość moich kompozycji była w dużej mierze określona, posiadała teksty, gotowe linie, kształt. Chcieliśmy grać, wydać płytę, a kto czeka, ten może czekać wiecznie.

W trudnych czasach w jakich przyszło nam dzisiaj żyć wydaje się, że  tematów do wyboru artystom nie powinno brakować. Jest też czym się inspirować, do czego odnosić. Co Was najbardziej zatem zainspirowało przy Tworzeniu pierwszej w Waszej dyskografii płyty?

Łukasz Kufa: W warstwie tekstowej i koncepcyjnej trzeba pytać Jacka, ta płyta to jego dziecko. Ja przed nagrywaniem starałem się dopytać, czego Jacek oczekuje od danej partii, dyskutowaliśmy o koncepcjach i uczuciach, jakie danym zagraniem chcemy wywołać w słuchaczu. Jestem bardzo zadowolony z tej płyty, wiadomo, że dziś wiele rzeczy zrobiłbym inaczej, ale granie tego materiału na żywo to absolutna frajda.

Jacek Horta: Kusi mnie czasem, żeby uderzyć tekstem w rzeczy dotyczące warstw społecznych – masz ochotę po prostu wykrzyczeć brak zgody na sytuacje, wydarzenia. Robi to masa zespołów, a ja mam wrażenia, że to forma wypowiedzi leży poza moją estetyką, a przynajmniej na razie tak jest. Kieruję się swoim wewnętrznym kompasem, który bardziej czuję jak rozumiem. Trochę tak jakbym oglądał film w swojej głowie, do którego akcji jestem ograniczony. Wewnętrzny głos/przewodnik podpowiada mi „idź tędy”. Zaprzyjaźniłem się z nim i dobrze jest nam razem.

Wasze muzyczne wzorce, ideały. Artyści, którzy wywarli na Was największe wrażenie, odcisnęli swoje piętno.

Tomasz Jagiełowicz: David Bowie, Jean Michel Jarre, Hainbach, Hans Zimmer, cały pop lat 80tych, Rammstein, Chu Ishikawa, ostatnio wróciłem do Crystal Castles…wymieniać dalej?

Łukasz Kufa: Staram się unikać muzyki rozrywkowej, kiedy jestem w procesie twórczym. Wtedy najczęściej słucham soundtracków horrorów z połowy XX w. oraz eksperymentalnej elektroniki. Jeśli chodzi o niedoścignione wzorce w branży, to najczęściej słychać u mnie w domu Kraftwerk, Beatlesów, Crystal Castles i całą masę sowieckiego Postu-punku. Lubię poczucie silnej estetyki w brzmieniu, więc bardzo często słucham naraz rzeczy diametralnie różnych od siebie. Ostatnio miałem wieczór, że słuchałem na przemian wyłącznie Eltona Johna i GG Allina.

Jacek Horta: Chowany byłem na muzyce klasycznej, muzyce popularnej w Polsce jak Bajm, Maanam, Grechuta, Czerwone Gitary, ogniskowej biesiadzie. W domu poza adapterem mieliśmy magnetofon szpulowy, na którym nagrana była masa świetnych numerów, ale wtedy nie miałem pojęcia co tam jest. Do tej pory odkrywam zespoły, których kiedyś bez świadomości słuchałem. Black Sabbath, Led Zeppelin, a nawet Kraftwerk. Nie miałem pojęcia czego słucham. The Beatles, The Rolling Stones, Aerosmith, Queen, David Bowie… cały jazz… Moja pamięć tego nie ogarnia. Wpadłem w Queen po szyję - zespół, który najbardziej pasował do estetyki moich zmysłów, ale najcudowniejsza jest klasyka. Teraz słucham rzadko, a nawet bardzo rzadko. Głównie wtedy, kiedy wymieniamy się w zespole informacjami.

A czy tworząc niniejszy album, coś Wam w uszach grało, gdzie znajdziemy muzycznie sedno Waszych odniesień?

Tomasz Jagiełowicz: Nie przypominam sobie takich świadomych odniesień na tym albumie. Jeśli jakieś były, to bardziej na początkowych etapach produkcji, jako punkt wyjścia. Potem to już poszło w swoją stronę.

Łukasz Kufa: Dojechała do mnie wtedy nowiutka kopia Red Special – gitary Briana Maya z zespołu Queen, więc znalazło się kilka partii wielowarstwowej gitary, bo zawsze robiło to na mnie gigantyczne wrażenie. Jest też solo do piosenki „Lilith”, które jest zwykłym puszczeniem wodzy fantazji w durowej pentatonice. Z drugiej strony solo do „Księżyca Blask”, to już bardziej Steve Rothery, czy Gary Moore. Zależało mi na czymś, co równie dobrze mogłoby być partią wokalu. Najlepsze solówki, to takie, które możesz potem zanucić.

Jacek Horta: Umysł jest jak wielki mikser, do którego wpada masa rzeczy. Kiedy komponujesz, tworzysz, to wszystko miksuje się w tobie i mniej lub bardziej staje się częścią twoich kompozycji. Zdecydowanie łatwiej jest przybliżyć muzykom to jak coś odczuwasz znajdując przykłady spośród rzeczy istniejących, ale absolutnie bez konieczności skopiowania czegoś. Gdybym miał tworzyć według jakiegoś schematu, zająłbym się czymś innym.

Teksty- o czym są, jak powstawały, czego dotyczą?

Łukasz Kufa: Nie napisałem żadnego tekstu na tę płytę, to oddaje pytanie Jackowi. Od siebie dodam tylko, że patrzenie na jego proces było wszystkim tym, czego brakowało mi, by samemu przeistoczyć się w tekściarza, czego dowody będą widoczne już na drugim krążku!

Jacek Horta: Potrzebny jest rodzaj impulsu, który sprawia, że coś staje się dla ciebie na tyle istotne, że odpala się proces twórczy, a cały obraz maluje się automatycznie w twojej głowie. W takim momencie po prostu musisz to zapisać, inaczej zwariujesz, więc to robisz. Nie zastanawiam się nad tym, o czym chcę pisać. Najczęstszym tematem są relacje międzyludzkie, relacje z otoczeniem fizycznym, w wymiarze duchowym. Rodzaj wizji, która pragnie wydostać się na zewnątrz, sprawiając, że podświadomie zaczynasz śpiewać słysząc muzykę, poruszając się wokół powstającego tekstu. Jakby ktoś czytał książkę korzystając z twojego ciała. Stajesz się nieświadomym narratorem powstającej opowieści. Im częściej to robisz, tym jest to bardziej świadome, a nawet potrafisz przywołać to na pstryknięcie palcem.

Ta płyta to także goście… a wśród nich Anja Orthodox obecna w pięknym utworze zamykającym płytę…

Tomasz Jagiełowicz: Jeśli chodzi o instrumentalistów, sytuacja jest prosta. Sami nie mieliśmy jeszcze wyklarowanego składu (a przynajmniej jeszcze o tym nie wiedzieliśmy), więc szukaliśmy dobrych muzyków, którzy wpasują się w koncepcję brzmienia albumu a przy okazji coś wniosą. Podejść było całkiem sporo. Zostały te, które uznaliśmy za najlepsze. Z Anją miałem okazję się poznać wcześniej przy okazji wspólnych koncertów, tym bardziej ucieszyłem się na wspólny utwór z nią.

Łukasz Kufa: Dasz wiarę, że dowiedziałem się, że to Anja dopiero pół roku po nagraniu swojej partii do tego kawałka? Jechaliśmy akurat na koncert Kraftwerk i powiedzieć, że mój dzień stał się wtedy jeszcze lepszy, to jak nic nie powiedzieć!

Jacek Horta: Pomyślałem o tym, że „Zegar” z Anją to byłoby coś. Zdążyłem o tym zapomnieć, jak któregoś dnia przyjechała do mnie do studia i w trakcie przesłuchiwania moich kompozycji, zachwyciła się właśnie „Zegarem”. Marzenia się spełniają.

Pozostali artyści to także zacne postaci.

Jacek Horta: To prawda, ale zbyt zajęci, z totalnie innej jak nasza bajki, dlatego postanowiliśmy pracować dalej we trzech i dobrze nam z tym.

Rozmawiamy chwilę po opublikowaniu Waszego najnowszego singla i teledysku do nagrania „Giallo” A to jest zapowiedź Waszej drugiej płyty. Opowiedzcie o nagraniu

Tomasz Jagiełowicz: Pomysł na kawałek nawiązujący do starych horrorów siedział mi w głowie od lat, odkąd pierwszy raz obejrzałem bodajże „Hellraisera”. Potem poszło „Evil Dead”, a moje serce ukradły „Mordercze Klauny z Kosmosu”. Ścieżka dźwiękowa z tego filmu jest niesamowita! Tak czy siak, chciałem piosenkę, która jest ukłonem w stronę starych horrorów, w tym tych klasy B.  Powstał szkielet utworu, natomiast nie miałem pomysłu na tekst. Tu z pomocą przyszedł Łukasz Kufa, który mnie zapoznał z odmianą włoskich horrorów zwaną „Giallo”. Pomysł mi się spodobał do tego stopnia, że porzuciłem koncepcję zombie i różnorakich demonów na rzecz mordercy w kapeluszu. Dawało to też lepsze podwaliny pod klip, ale nie wyprzedzajmy. Zwrotka nabrała bardziej jazzowego charakteru, który trochę przełamałem maszyną perkusyjną z lat 70tych. Kufa napisał tekst i melodię refrenu, trochę pomogłem z harmoniami  i tak to wyszło. Jacek z wokalem też stanął na wysokości zadania wcielając się w psychopatę, chociaż dostał tekst dzień wcześniej. Kawał dobrej roboty!.

Łukasz Kufa: Cała zabawa zaczęła się w momencie, kiedy szukaliśmy potencjalnych pomysłów na piosenki na drugą płytę. Tomek podrzucił prostą, ale efektowną sekwencję akordów, a ja jak to ja, akurat byłem pod silnym wpływem filmu, który widziałem niedawno. Z tego co pamiętam była to „Głęboka czerwień” z 1975 roku w reżyserii Dario Argento, więc miałem nastrój na klimat rodem z włoskiego horroru. Powiedziałem pozostałym o swoim pomyśle, a Tomek od razu nakierował mnie na swój utwór. W czasie procesu twórczego podjęliśmy decyzje, żeby nie nagrywać tam żadnej gitary, a prym niech wiodą syntezatory, żeby uzyskać ten szeroki, klimatyczny efekt. Sam złapałem za gitarę basową, trochę w ramach eksperymentu i żeby udowodnić sobie, że potrafię. Potem na bazie melodii wstępnej do zwrotki napisałem resztę wokali, harmonie w refrenie i na końcu tekst, który jest oparty na niedopowiedzeniach i ma na celu za pomocą raptem kilku słów być w stanie opowiedzieć mrożącą krew w żyłach, historię.

Jacek Horta: Pierwszy numer, w którym tylko śpiewam i dobrze mi z tym. Ta różnorodność sprawia, że to co robimy jest szerokie i należy do wszystkich.

Teledysk to także ciekawa historia i obraz

Łukasz Kufa: Tutaj sprawa była oczywista – włoskie horrory z gatunku Giallo! To kino charakteryzowało się bardzo odważnym podejściem do budowania napięcia za pomocą światła i koloru balansując na granicy logiki snu. Bardzo dużą rolę odgrywa też symulacja taśmy filmowej. Wiadomo, nie mamy za bardzo dostępu do wielkich kamer taśmowych 35mm z połowy wieku, ale z dzisiejszą technologią można bardzo łatwo udawać.

Wasz drugi album, kiedy się ukaże?

Łukasz Kufa: Premiera najnowszej płyty to najpewniej drugi kwartał roku 2024. Jesteśmy już po uszy w sezonie wydawniczym, właśnie dopinamy mixy i przygotowujemy następne teledyski, żeby w tym roku nie zabrakło Wam wrażeń!

Tomasz Jagiełowicz: Premierę drugiej płyty planujemy na czerwiec. Nie jest to ostateczne, zależy od wielu czynników, ale pożyjemy, zobaczymy.

Jacek Horta: Czerwiec

Jaka będzie muzycznie?

Tomasz Jagiełowicz: Mogę śmiało powiedzieć, że ciężko o tak różnorodną płytę. Zebrały się trzy ekstremalnie szerokie muzycznie głowy i każda ma co najmniej 2 swoje kompozycje na tej płycie. Jak już wyobrazicie sobie efekt - będzie jeszcze gorzej!

Łukasz Kufa: To wciąż Horta, ale tym razem mieliśmy okazję rozłożyć kreatywne skrzydła, gdzie cała trójka pisała swoje kawałki. Dla mnie to moment spuszczenia z łańcucha i możliwość zaprezentowania moich najśmielszych fantazji w formie muzycznej, a także ogromna lekcja z komponowania, planowania i produkcji. Słowem kluczem będzie tu EKLEKTYZM.

Jacek Horta: Ta płyta jest - będzie zwieńczeniem tego czym HORTA z założenia miała być jako zespół, jednym wspólnym twórczym i szerokim organizmem.

Horta w 2024 roku, czym nas zaskoczy ?

Jacek Horta: Mamy kilka asów w rękawie.

Tomasz Jagiełowicz: Właśnie tą płytą, do której powstają tak samo odjechane teledyski. Będzie tego dużo w tym roku, także zostańcie nastrojeni (śmiech - ang. stay tuned – przyp.AD)!

Łukasz Kufa: „Spodziewajcie się niespodziewanego”. To jest rok wejścia na wyższy poziom. Na tyle wysoki, żeby wszyscy dobrze widzieli!

Dzięki za rozmowę

Tomasz, Jacek i Łukasz: Dziękujemy !!!

Rozmawiał Adam Dobrzyński

 

 

 

 

 

 

REKLAMA
Tool News

author

Adam Dobrzyński

Dziennikarz, Recenzent
 adam.dobrzynski@polskieradio.pl

 26.02.2024   fot. mat. prasowe
CZYTAJ RÓWNIEŻ
Trwa ładowanie zdjęć