Anna Wyszkoni: "Nieznośna lekkość hitu" czyli 25 lat minęło!

Ten tekst przeczytasz w ok. 33 minut
Anna Wyszkoni: Nieznośna lekkość hitu czyli 25 lat minęło!
 fot. Rock House

Anna Wyszkoni świętuje 25-lecie działalności i wydaje płytę, która podsumowuje jej dotychczasową karierę. Na podwójnym albumie „Nieznośna lekkość hitu” (premiera 28.10) znalazły się największe przeboje byłej wokalistki Łez, ale także rarytasy w postaci nowych wersji starszych piosenek oraz zupełne premiery. Ta artystka, która ma na swoim koncie kilkanaście złotych i platynowych płyt nie powiedziała jednak ostatniego słowa. Świadczy o tym choćby nowy singiel „Skrable”, który zamyka dotychczasowy okres, ale też otwiera nową erę w jej muzycznych poszukiwaniach. Ania nie lubi się nudzić, więc nadal zamierza zaskakiwać siebie i fanów.

Minęło 25 lat od twojego debiutu. Jak z perspektywy czasu oceniasz ten okres. Wycisnęłaś z niego wszystko, do ostatniej kropli, czy masz jakiś niedosyt?

Nie, nie czuję niedosytu, Naprawdę dużo się działo. Były wzloty i upadki, momenty trudne, które kończyły się sukcesem, więc satysfakcja była tym większa. Oczywiście, są rzeczy, które zrobiłabym inaczej, gdybym mogła cofnąć czas. Ale nie mogę tego zrobić, więc skupiam się na tym, co osiągnęłam i na tym, co przede mną. Oceniam ten okres jako bardzo twórczy i ciekawy. To było przecież spełnienie moich najskrytszych marzeń z dzieciństwa. Więc ja się po prostu cieszę.

Masz w swoim dorobku dwie podwójnie platynowe płyty za solowe albumy „Pan i Pani” i „Życie jest w porządku” oraz siedem złotych i platynowych płyt za poprzednie albumy. Która z tych nagród jest dla ciebie szczególnie ważna?
 
Nie potrafię wskazać najważniejszej. Właściwie wszystkie, które otrzymałam były głównie od publiczności i świadczyły o tym, co najważniejsze - że publiczność czuje moje emocje, że ich potrzebuje. To jest machina, która się napędza, bo ja bez publiczności bym nie istniała. Cieszę się, że mam swoich odbiorców, którzy śledzą moje kroki i czekają na kolejne albumy. To jest cel mojej pracy.

A czy któraś z tych nagród przypomina ci o jakimś szczególnym momencie?

Na pewno ważna jest dla mnie podwójna platyna za pierwszy solowy album „Pan i Pani”, bo to był trudny moment w mojej karierze.  Ryzykowna zmiana w życiu. Rozstałam się z zespołem Łzy i do końca nie wiedziałam, co będzie dalej. Czy ludzie zaakceptują mnie jako wokalistkę solową? Czy raczej będą tęsknić za tym co było?

Na szczęście okazało się, że wszystko potoczyło się zgodnie z planem…
 
Fakt, że udało mi się sprzedać kilkadziesiąt tysięcy solowej płyty był dla mnie jak pozytywny kopniak. Sygnał, że idę dobrą drogą i że zmiany są w życiu potrzebne i ważne. Kiedy podejmowałem decyzję o odejściu z zespołu Łzy, nie koncentrowałam się na tym czy uda mi funkcjonować solowo. Po prostu nie mogłam dłużej tkwić w tamtym układzie, bo się w nim dusiłam.

Co to znaczy?

To nie był kaprys, ani nagły impuls. Od jakiegoś czasu nie było nam już ze sobą dobrze. Patrzyliśmy w zupełnie innych kierunkach artystycznych… Częściej się kłóciliśmy niż śmialiśmy. Mieliśmy inne cele, całkiem inaczej wyobrażaliśmy sobie kolejną płytę. Ja chciałam tworzyć już trochę inne piosenki. Poza tym przestał mi odpowiadać układ zamknięty. Tworzyliśmy hermetycznie zamkniętą grupę. Przychodziliśmy do salki prób, gdzie powstawały wszystkie pomysły, a ja potrzebowałam przestrzeni. W pewnym momencie po prostu zaczęłam się dusić, nie czułam się swobodnie i potrzebowałam czegoś nowego. Chłopcy tego nie rozumieli, więc postanowiłam zaryzykować i szukać tej swobody sama.

Na nowej płycie „Nieznośna lekkość hitu” znajdują się stare, dobrze znane przeboje, ale też przeboje w nowych wersjach, jak i zupełne premiery. Jaki był klucz? Czy to są twoje ulubione piosenki? Czy bardziej piosenki, które zdobyły popularność?

To  idzie w parze. Kiedy piosenka, którą tworzę zyskuje popularność automatycznie staje się w pewnym sensie przełomową, a tym samym dla mnie bardzo ważną. Każdy utwór, który pojawił się na płycie jest częścią mojego życia, historią, która jest jakimś etapem na mojej drodze. Na tej płycie znalazło się 12 tych najbardziej znanych utworów plus premierowe „Skrable”, która promuje płytę „Nieznośna lekkość hitu”. Kiedy usiedliśmy z moim managerem Maćkiem Durczakiem i zaczęliśmy się zastanawiać, które piosenki powinny właściwie znaleźć się na tej płycie, pula okazała się być tak duża, że ostateczną dwunastkę wybraliśmy drogą eliminacji.  W efekcie powstał album dwupłytowy. Na jednym krążku są największe przeboje, a na drugim tak zwane rarytasy, czyli piosenki, które są albo duetami z innymi artystami, albo takie, które do tej pory pozostawały niewydane…

Zacznijmy przekornie od końca, czyli od najnowszego singla „Skrable”. Zaskoczył mnie fakt, że podobno nigdy się tak nie stresowałaś, jak przed premierą tego singla. Dlaczego?

Chyba przez pandemię. Bardzo się wyciszyłam. Od początkowej złości, że lockdown zabrał mi cząstkę mojego życia, przeszłam do poszukiwania siebie na nowo. Przecież to była jedna wielka niewiadoma. Nikt z nas nie wiedział, kiedy wróci na scenę i czy w ogóle. W takich sytuacjach, kiedy nie mam wpływu na moje życie, włącza mi się taki mechanizm obronny, na zasadzie: poszukajmy czegoś nowego, bo tamto już było i się skończyło. I nagle z tego wycofania zaczął się powolny powrót do pracy, koncertów, do studia. W głowie zaczęły mi krążyć różne myśli. Zastanawiałam się czy jeszcze pamiętam, jak to się robi i czy w ogóle to jeszcze komuś się spodoba, czy ktoś jeszcze na to czeka. Mnóstwo pytań. A za nimi jakaś niepewność. Jak poszłam na pierwsze spotkania promocyjne związane ze „Skrablami”, byłam zestresowana nawet nie jak debiutantka, tylko jak dziewczyna, która właściwie nie wie, w jakim jest miejscu i po co. To było przedziwne, ale na szczęście minęło.

„Skrable” to taki ukłon w stronę 80’s-owych brzmień. Czyżby to styl, w którym teraz zmierzasz się zanurzyć?

Tworzenie płyty to proces. Trochę on u mnie trwa, więc ja nie chciałabym definiować przyszłego albumu już w tej chwili. Tworzymy nowe piosenki, pracuję z różnymi ludźmi. Zaczęłam też pracować z młodymi artystami, którzy mnie inspirują i trochę właśnie popychają w inne kierunki muzyczne. Ale najważniejsze jest dla mnie to, że nie boję się eksperymentować. Przestałam się ograniczać muzycznie i myśleć, co w moim przypadku wypada, a czego nie wypada robić. Jaka powinnam być, a jaka nie powinnam. Po prostu robię to, na co mam ochotę i bawię się muzyką. To jest naprawdę wspaniały czas. Zrozumiałam, że wolę próbować i sprawdzać się w różnych gatunkach, niż czegoś nie zrobić, a później żałować.

W tekście „Skrabli” śpiewasz o kilku ikonach muzyki oraz filmu. Najbardziej mnie intryguje ten T-shirt z Bajmem, który zamierzasz wziąć ze sobą w dalszą drogę. Dlaczego właśnie Beata Kozidrak? To szczególna postać dla ciebie?

To trudny moment na rozmowę o Beacie i grupie Bajm. To jest dla mnie królowa polskiej sceny muzyki pop. Jest kochana przez publiczność. Jak się okazuje, jest też tylko człowiekiem i popełnia błędy, ale teraz nie czas o tym rozmawiać. Bajm jest legendą, a Beata jedną z nielicznych wielkich ikon, które zostały. Odeszła Kora, która była dla mnie największą inspiracją. Jest Małgorzata Ostrowska, Maryla Rodowicz. I jest właśnie Beata Kozidrak. Bardzo cenię te artystki, bo na scenie są od wielu lat i ciągle nadążają za trendami. Cóż, życzyłabym sobie w wieku Beaty Kozidrak być w tak dobrej formie, jeśli chodzi o scenę. No i mieć niezmiennie takie wyczucie do dobrych i przebojowych piosenek.

Dużym zaskoczeniem może być dla fanów nowa wersja przeboju, który wylansowałaś jeszcze z grupą Łzy - „Agnieszka”. Tym razem nagrałaś go z raperem Januszem Walczukiem. Czy to efekt spotkania na gali PopKillery, gdzie wręczałaś nagrodę, czy zupełnie inna historia?  

To ciekawa historia, która nie miała swojego początku na Popkilerach. Dość uważnie śledzę trendy. Regularnie przeglądam serwisy streamingowe, słucham nowości, obserwuję, co się dzieje w świecie muzyki. Tak trafiłam na płytę z bardzo ciekawą okładką z gościem w fioletowym szlafroku i zaciekawiło mnie, kto to jest. Włączyłam dwie piosenki z tej z płyty. I nagle w tej drugiej usłyszałam słowa: „Za dużo lat we Łzach jak Ania Wyszkoni”. Myślałam, że się przesłyszałam. Ale posłuchałam jeszcze raz i okazało się, że Janusz faktycznie nawiązał do mojej historii z zespołem Łzy. Wrzuciłam to na Instagram, Janusz od razu podchwycił. Tak złapaliśmy kontakt. Stwierdziliśmy, że fajnie byłoby się spotkać. Janusz zrobił na mnie ogromne wrażenie. Jest młodym, bardzo inteligentnym chłopakiem, który ma świetny plan na siebie i swoją karierę i realizuje go bardzo konsekwentnie. Przegadaliśmy wtedy kilka godzin i zrodził się pomysł na duet. Ja zaśpiewałam refreny, natomiast Janusz dopisał zwrotki, które są współczesnym spojrzeniem na historię Agnieszki. Czyli mamy Agnieszkę dzisiejszych czasów. Ciekawe, czy młodzież to przyjmie tak jak dwadzieścia lat temu przyjmowano naszą „Agnieszkę”.

No to jest zgodne ze światowym trendem, że rap zaczął się kumplować z popem…

To jest cudowne, że również w naszym kraju ludzie zaczęli kolaborować ze sobą. Mnie to totalnie kręci, bo nagle mam wrażenie, że artyści się otworzyli na siebie i te wszystkie gatunki zaczęły się mieszać. Jest coś fajnego w tym, że raperzy już nie patrzą na pop z pogardą i odwrotnie. Dzięki temu moi fani poznają Janusza Walczuka, a jego fani przypomną sobie o istnieniu Ani Wyszkoni… To dodatkowy bonus. Takich ludzi  jest całe mnóstwo i cieszę się, że nasze ścieżki się krzyżują. Młode pokolenie współpracuje z ludźmi z mojego, jednak już nieco starszego pokolenia.

Mnie zauroczyła nowa wersja piosenki” Oczy szeroko zamknięte”. Chilloutowo-akustyczna. Piękna trąbka. W ogóle mam wrażenie, że trąbka zaczęła odgrywać ogromną rolę w twoich nowych piosenkach…

To prawda. Mamy w zespole świetnego trębacza jazzowego, który w dodatku jest cudownym człowiekiem. To Patrycjusz Gruszecki. Na początku miał być tylko gościnnie na kilku koncertach. Ale kiedy go usłyszałam, od razu zaprosiłam go do stałej współpracy. Patrycjusz znakomicie odnajduje się w popie przemycając do mojej muzyki elementy jazzu. „Wykorzystuję” go zawodowo ile się da, zarówno w studiu, jak i na koncertach.
 
Na koncertach ma nawet swoje solówki…

Oczywiście. To wielki komfort, że mam za sobą grupę świetnych, utalentowanych muzyków i wspaniałych ludzi. Na scenie tworzymy zgrany zespół i publiczność to czuje. Bardzo często jest tak, że po występie przychodzą fani i proszą o autograf nie tylko mnie, ale też muzyków, z którymi występuję. Jesteśmy po prostu zgrana ekipą, która chce razem tworzyć, a nie tylko odtwarzać piosenki.

Twoje koncerty są na mega profesjonalnym poziomie. Wszystko jest dopracowane od świateł poprzez scenografię, dźwięk aż po kreacje…

To prawda, że bardzo dbam o wizualny aspekt koncertów. Lubię mieć wszystko dopieszczone. Dojrzałam już wprawdzie do tego, że wpadki na koncertach mają swój urok i są życzliwie odbierane przez publiczność, ale rzeczywiście jestem perfekcjonistką. Nie mogę się tej cechy wyzbyć, chociaż pracuję nad tym, żeby nie zapędzić się w ślepy zaułek ciągłego poprawiania. Jednak nie wyobrażam sobie wyjścia do publiczności z zupełnie nieprzygotowanym koncertem. Wszystko musi być przemyślane i mieć swoją dramaturgię. Ważne, że mam ze sobą stałą ekipę. Nie mam tzw. zastępstw i to nie dotyczy tylko muzyków, ale także całej ekipy technicznej, dźwiękowca, oświetleniowca itd. Dzięki temu na scenie czuję się komfortowo i wiem, że wszystko będzie tak jak zostało zaplanowane.

Wróćmy jeszcze na chwilę do Łez. Przez długi czas zespół utrudniał ci funkcjonowanie. Protestowali, gdy śpiewałaś wasze wspólne piosenki. Czy udało się ten konflikt załagodzić?

Mam wrażenie, że emocje  już opadły. Nigdy nie komentowałam ich zachowań, bo po pierwsze było to dla mnie przykre, a po drugie kompletnie bezsensowne. Mam nadzieję, że jesteśmy już na innym etapie i chyba na tyle dorośli, żeby powiedzieć sobie „ok, było minęło”. Spotkałam się nawet niedawno z Adamem Konkolem, po latach, już zupełnie bez złych emocji.

Ale zawsze powtarzasz, że jednak wiele zawdzięczasz zespołowi Łzy…

Nigdy tego nie kwestionowałem. Zespół Łzy to była wspaniała przygoda. Świetny początek mojej artystycznej drogi, spełnienie naszych marzeń. Robiliśmy wszystko instynktownie, tak jak czuliśmy, bo nie mieliśmy wsparcia dużej wytwórni. Nie mieliśmy też wsparcia dużych stacji radiowych. Grały nas tylko lokalne, więc mieliśmy ograniczone możliwości promocji, ale udawało nam się działać, bo byliśmy bardzo zżyci i patrzyliśmy w jednym kierunku. A kiedy to przestało działać, nasze drogi musiały się rozejść. Natomiast nigdy nie powiedziałabym, że to co stworzyliśmy było złe. Oczywiście, jak patrzę na stare zdjęcia i słucham starych nagrań, to wiem, że to wszystko można było zrobić lepiej. Ja mogłam lepiej wyglądać. Ale po pierwsze, to znak czasów, bo taka była wtedy moda. Po drugie - właśnie takimi środkami, jakimi dysponowałam, starałam się wyróżniać i robiłam wszystko tak, jak czułam. To, że przez 14 lat tworzyliśmy grupę Łzy w takim, a nie innym składzie uważam za ogromny sukces. Zbudowaliśmy coś naprawdę wspaniałego i czasem żałuję, że skończyło się w tak niefortunny sposób.

Jak podchodziłaś do kariery solowej? Bałaś się nowego czy raczej byłaś mocno podekscytowana?

Nie miałam żadnych oczekiwań, nie nastawiałam się na żaden tzw. sukces. Po prostu działałam. Wszystko na nowo przeżywałam jak pierwszy raz. Miałam wokół siebie nowych, inspirujących ludzi. Teraz wiem, że zmiany, choć bywają trudne, są ważne i czasem bardzo potrzebne.

Jedną z najważniejszych postaci, jaką spotkałaś na swojej zawodowej, solowej drodze był Marek Jackowski. Nagrałaś z nim sporo utworów. Kilka z nich znalazło się na tej płycie… Co mu zawdzięczasz?

Marka Jackowskiego wspominam przede wszystkim jako dobrego człowieka. On był wyjątkowym artystą. Legendą. Ale najbardziej zapadły mi w pamięć nasze prywatne rozmowy. Kiedy go spotkałam, był bardzo wyciszony. Spokojny. Marek był niezwykle inspirującym człowiekiem, a to że miałam przyjemność z nim pracować było dla mnie zaszczytem. Jako dziewczynka obserwowałam Marka na scenie w grupie Maanam i to było dla mnie coś totalnie magicznego, niedostępnego. A tu nagle okazało się, że mogę z kimś takim pracować. Mogę z nim nagrać duet. I ten ktoś ufa mi artystycznie. Kiedy zaczęliśmy pracować nad Marka płytą i naszymi duetami czułam się taka… uskrzydlona. To było coś nowego w moim życiu. Wręcz metafizycznego.

Wśród piosenek Marka Jackowskiego, które nagrałaś jest też „Czułość proszę”. To nowe nagranie. I podobno to jeden z ostatnich utworów jakie napisał…

Dokładnie tak. To jedna z tych piosenek, które zostały wyciągnięte z szuflady. Ze względu na nagłą śmierć Marka nie została nagrana na jego ostatnią płytę. Po jakimś czasie postanowiłam do niej wrócić, bo uważam, że to wartościowy utwór, szczególnie w dzisiejszych czasach. Chciałam też przypomnieć o Marku, o tym, ile wniósł w polską muzykę i w moje życie. Tak zresztą zatytułowałam całą trasę koncertową „Czułość proszę”

Czy ta czułość jest zaczerpnięta z wykładu noblowskiego Olgi Tokarczuk?

Nie, to już było później. Piękny zbieg okoliczności. Olga rzeczywiście mówiła dużo o czułości odbierając nagrodę, a ja słuchałam jej przemówienia i czułam, że potwierdza to moją potrzebę czułości. To ważny temat. Mam wrażenie, że coraz bardziej brakuje nam bliskości i emocjonalnego zaangażowania. Wszystko staje się błahe, zbyt trywialne. Trasę „Czułość proszę” zaczęłam tuż przed pandemią i już wtedy to był dla mnie ważny temat. Żyjemy w ciągłym biegu, coraz rzadziej zatrzymujemy się, żeby tak po prostu uśmiechnąć się do drugiego człowieka. Jedna z fanek powiedziała mi, że zawsze jej się wydawało, że czułość  może istnieć  tylko między mężczyzną a kobietą, a po moim koncercie dotarło do niej, że czułość można też okazać wobec drugiego człowieka, nawet kogoś obcego. Czasem jest to miłe słowo, a czasem uśmiech. To drobne gesty, które sprawiają, że po prostu jest nam lepiej. I o tym często zapominamy. Bardzo dużo o tym mówiłam podczas tej trasy.

Mało kto wie, że jesteś jedną z niewielu osób, która otrzymała tekst Kory i zgodę od niej na zaśpiewanie go. Chodzi o pierwszy singiel z twojej drugiej solowej płyty „Życie jest w porządku” – „Zapytaj mnie o to kochany”. Jak do tego doszło?

Za sprawą Marka. Pokazał mi tę piosenkę, a ja się w tym utworze rozkochałam. Później przyszedł moment telefonu do Kory. Z Markiem już się znałam i współpracowałam, więc to był naturalny proces. Natomiast z Korą nigdy wcześniej nie miałam bliższego kontaktu i nie ukrywam, bardzo mnie ta rozmowa stresowała. W efekcie okazała bardzo luźna i przyjemna. Kora się zgodziła, choć wiem, że nie robiła tego często, więc tym bardziej było to dla mnie wyróżnienie. Dla Kory ważny był każdy kolejny etap powstawania utworu. Kilka razy wprowadzała jeszcze jakieś dobre zmiany w tekście. Ta krótka znajomość utwierdziła mnie w przekonaniu, że jest perfekcjonistką i prawdziwą artystką.  Nic nie działo się w jej piosenkach przypadkowo. Zawsze bardzo podziwiałam Korę.

Podoba mi się w twojej karierze fakt, że nieustająco się̨ zmieniasz i wciąż poszukujesz. Od Jackowskiego do Bajora niby daleka droga, ale ty ją przebyłaś́. Jak ci się udało namówić Michała Bajora na duet?

To też piękna przygoda. Poszłam na koncert Michała. Jego koncerty to genialna muzyczna podróż̇ wypełniona nie tylko dobrą muzyką, ale i wspaniałymi anegdotami. Po koncercie podeszłam do Michała przedstawiłam się i… jak to ja, zawsze niepewnie mówię o swoich marzeniach, a to była jedna z tych sytuacji, które krzyczą: „mów, teraz, bo właśnie mogą się spełnić”. Wtedy Maciek zasygnalizował Michałowi, że marzy mi się taki duet. Na tym to spotkanie się zakończyło. I nagle, po jakimś czasie, Michał do mnie zadzwonił z informacją, że piosenka jest już skomponowana, a Wojciech Młynarski kończy pisać tekst. Tak doszło do tej współpracy, którą będę pamiętać do końca życia. Zwłaszcza, że jest to jeden z ostatnich tekstów nieodżałowanego Wojciecha Młynarskiego. Michał jest wspaniałym człowiekiem, bardzo otwartym. Podobnie jak Marek Jackowski skupia swoją całą uwagę na osobie, z którą rozmawia. To jest niezwykły dar. Nie każdy tak potrafi.

Skoro mowa o duetach to musimy wspomnieć o Piotrze Cugowskim i grupie Video. Z nimi też nagrałaś piosenki, które znajdują się na najnowszej płycie. Lubisz duety?

Lubię duety, bo to zawsze fajne muzyczne przygody. Jeśli chodzi o zespół Video, to tu sytuacja była trochę odwrotna. Ja miałam już jakąś historię muzyczną, a Video było na starciew swojej drogi. Nagrywali swoją pierwszą płytę i trochę za sprawą Maćka Durczaka, który był naszym wspólnym menedżerem w tamtym czasie, zostałam zaproszona do tej współpracy. Zgodziłam się, bo bardzo polubiłam chłopaków. Wojtek Łuszczykiewicz jest bardzo błyskotliwym i inteligentnym gościem. Lubię z takimi ludźmi pracować. Poza tym czułam duży potencjał w tym zespole i tej piosence.

A jak było z Piotrem Cugowskim?

Z Piotrem zostaliśmy zaproszeni do wykonania piosenki do filmu ,,Syberiada”.  Znamy się od lat, lubimy się i to było dla mnie bardzo naturalne, że weszliśmy do studia i nagraliśmy utwór. Myślę, że gdyby teraz miało się to wydarzyć, wyglądałoby to tak samo naturalnie jak wtedy.

Jeszcze jest jeden duet, tylko nie wokalno – wokalny, a wokalno - gitarowy z Janem Borysewiczem. To kolejna ikona lat 80. Masz słabość́ do ikon z tamtych lat…

To prawda. Stworzyli dla mnie piosenki ludzie, których zawsze ceniłam m.in. Seweryn Krajewski, Jan Borysewicz, Robert Gawliński czy Ania Dąbrowska.  

Masz wizerunek osoby łagodnej, która nie porusza trudnych tematów, ale śledząc twojego Instagrama można odkryć́ zupełnie inną Anię. Anię, która krytykuje poczynania rządu, wspiera Strajk Kobiet, Parady Równości czy społeczność́ LGBT. Niestety, w tym roku zapłaciłaś́ za to słoną cenę̨. Podobno właśnie za te poglądy wkreślono cię̨ z listy gwiazd tegorocznego Opola. Warto było?

W ogóle nie zastanawiam się czy warto, czy nie. Wyrażam po prostu moją opinię w tematach ważnych dla mnie, a przede wszystkim w tematach dotyczących szacunku do drugiego człowieka i ogólnie do praw człowieka. Uważam, że trzeba mówić́ o tym głośno. Nie jestem nastolatką, która robi swoje i nie rozgląda się wokół. Jestem kobietą, jestem matką, która chce, żeby moje dzieci dorastały w wolnym, tolerancyjnym kraju. Nie byłam w stanie tego przemilczeć, ale też nie podejrzewałam, że będzie mnie to kosztowało udział w Opolu. Kocham ten festiwal. Opolu jest dla mnie ważnym miejscem i zawsze wydawało mi się, że jest świętem muzyki nieskażonym politycznie. Myliłam się.

Polityka to w krysztale pomyje – jak pisał Witkacy.

Jeśli chodzi o politykę, najbardziej boli mnie i dotyka podział naszego społeczeństwa. Jesteśmy czarni albo biali, nie potrafimy znaleźć równowagi, nie umiemy szanować́ nawzajem swojego zdania. Ja nikogo nie namawiam do złego, ja chcę tylko, żeby każdy szanował drugiego człowieka i jego prawo do własnej tożsamości, nawet jeśli jest ona odmienna od naszej, bo każdy ma prawo być szczęśliwym i wolnym. Jeśli nie krzywdzimy przy tym innych, to róbmy w życiu, co chcemy. To niby tak niewiele…

Wspomnianej wcześnie czułości nam brakuje…

Czułości, akceptacji, empatii… Jest wiele cech, które wymierają, a których bardzo potrzebujemy. Jest to strasznie smutne, że moje zaangażowanie w prawa osób LGBT i prawa kobiet to coś, co przynosi konsekwencje w postaci ograniczeń artystycznych. Żyjemy w XXI w., a czasem mam wrażenie, że cofnęliśmy się drastycznie o kilkadziesiąt lat.

Opola trochę żal?

Tak. Niezależnie, czy to moje 25-lecie, czy po prostu występ, ja kocham to miejsce. Ten amfiteatr, tę publiczność. Jako pięciolatka powiedziałam rodzicom, że kiedyś będę stać na tej scenie i śpiewać. Myślę też, że kocham to miejsce z wzajemnością, bo to jest scena, na której czułam się zawsze chciana, lubiana i nagradzana; Nagroda Publiczności w konkursie Premiery za „Oczy szeroko zamknięte”, Superjedynki z zespołem Łzy, Superjedynki za utwory solowe, nagroda dziennikarzy, Srebrna premiera za „Czy ten pan i pani”, jubileuszowa nagroda na 20-lecie pracy… Było tego trochę.

I nagle to wszystko przestało się liczyć tylko przez to, że masz inną opinię na dany temat niż rządzący?

Niestety. Już miałam zaproszenie i ustalony repertuar. Miałam wykonać́ kilka piosenek ze swojego repertuaru i z repertuaru zespołu Maanam. I nagle z dnia na dzień zostało mi to odebrane, bo ktoś sobie przypomniał, że wsparłam Strajk Kobiet. Tak, wsparłam i teraz też wspieram, bo uważam, że kobieta powinna móc sama decydować o swoim życiu. Zresztą usłyszałam wiele negatywnych i bardzo nieprzyjemnych słów z powodu mojego zaangażowania w te sprawy, włącznie z tym, że namawiam do zabijania dzieci. Wmawianie ludziom takich bredni to jest po prostu kuriozum. Nie rozumiem tej rzeczywistości. Dotyka mnie to bardzo.

Instagram to kopalnia informacji na twój temat. Można się dowiedzieć z niego, że grasz w tenisa, uczysz się hiszpańskiego i włoskiego, jakie oglądasz seriale i jakie książki czytasz, że zajmujesz się swoją uroczą córeczką i nagrywasz nowe piosenki. Kiedy ty dziewczyno masz na to wszystko czas?

Kilka lat temu nauczyłam się trochę lepszej organizacji czasu. Ale też muszę przyznać, że wypracowałam sobie bardzo komfortowy tryb życia. Teraz mam czas zarówno dla rodziny, jak i na swoje pasje. Przez wiele lat dbałam o wszystkich wokół, a moje potrzeby spychałam na margines. Kiedy kilka lat temu przyszła choroba, która pokazała mi, że naprawdę̨ nie wiadomo, co nas czeka, stwierdziłam, że mam prawo do małych przyjemności, do samorozwoju, do realizacji swoich planów, nawet jeśli mogą się wydawać abstrakcyjne.

Rodzina się nie zdziwiła?

Nie. Rodzina wspiera mnie we wszystkim, co robię. Mój syn tylko parę razy spytał, po co uczę się hiszpańskiego. Odpowiedź była prosta: uczę się, bo lubię, bo chcę się rozwijać́.

I pewnie chcesz pogadać ze swoim idolem – Rafaelem Nadalem?

To tak nie działa, niestety. Spotkałam Nadala i zapomniałam języka w gębie. To było tak mocne doświadczenie, że zapomniałam prawie o oddychaniu (śmiech). Rafael rzeczywiście stał się dla mnie niezwykle istotną postacią. Dzięki niemu zaczęłam się uczyć́ hiszpańskiego. Dzięki niemu także zaczęłam oglądać́ znowu mecze tenisowe. On robi na mnie ogromne wrażenie. Zawsze gra z pasją i miłością̨, walczy o każdy punkt. Nigdy się nie poddaje. Nawet wtedy, gdy grał ze złamanym palcem, nie płakał na korcie, tylko dokończył mecz. Bardzo mi się taka postawa podoba. On jest oddany tenisowi, tak samo jak ja scenie. Kiedy zaczynam koncert, nawet gdy mam słabszy dzień, boli mnie brzuch, czy głowa, nie skarżę się fanom do mikrofonu, tylko robię wszystko, żeby publiczność tego nie odczuła. Zwijam się z bólu dopiero, gdy schodzę ze sceny. Takie sytuacje też się zdarzały.

Utrzymujesz od lat świetną sylwetkę. Podobno nie lubisz siłowni, ale regularnie ćwiczysz w domu. Skąd ta samodyscyplina?

Dojazdy na siłownię zajmowały mi więcej czasu, niż samo ćwiczenie i stwierdziłam, że to kompletnie bez sensu. Wiem, że robię to dla siebie, więc muszę się pilnować.

Nie trzeba ci bacika w postaci trenera?

Kiedyś był mi potrzebny, a może mi się wydawało? Tak naprawdę̨ ja muszę sama sobie pokazać ten bacik, żeby się zmobilizować. Tak to działa. Na początku było ciężko, ale jak weszłam w pewien rytm, to po trzech tygodniach byłam już uzależniona od ćwiczeń. Czasem nawet ćwiczę̨ w garderobie przed koncertem.

Jakby tego było mało, niedawno zostałaś też prowadzącą program „Design Dream. Pojedynek na wnętrza”.

To była świetna zabawa. Bardzo trudna i wymagająca, ale dająca wiele satysfakcji. W pandemii zrobiłam kurs projektowania wnętrz, więc tematyka programu była mi bliska, jednak prowadzenie telewizyjnego show było dla mnie zupełnie nowym doświadczeniem.

Co cię do tego skłoniło?

Kiedy wybuchła pandemia normalnie się wystraszyłam. To był trudny czas. Nic nie było wiadome. Nie chciałam siedzieć́ i użalać się nad swoją sytuacją, więc wykorzystałam ten czas na samorozwój.

Wspomniałaś́ o pandemii, ale pamiętam również, jak mówiłaś́, że bardzo źle ją znosiłaś́. Jak dzisiaj na to patrzysz? Co ci zabrała, co ci dała?

Jeśli chodzi o mnie, nie dostrzegam żadnej pozytywnej strony pandemii.  Bardzo cierpiałam podczas tej izolacji. Brakowało mi koncertów i ludzi, co powodowało, że zamykałam się w sobie. Był to bardzo ciężki okres. Kiedy wracałam na scenę po tak długiej przerwie, byłam szczęśliwa i wystraszona jednocześnie.

Twoje pojawianie się na galach i bankietach, nie mówiąc już o scenach i festiwalach, zawsze wzbudza ciekawość także ze względu na kreacje. Od dłuższego czasu widać, że zaczęłaś bawić się modą. Eksperymentujesz sama czy jednak stawiasz na stylistów?

Mam stylistę, z którym razem się bawię modą. To Mateusz Kołtunowicz znany jako Mateunia. On jest genialny w te klocki. Szalejemy. On szybko wyczuł, że jestem otwarta, więc się nie ogranicza. A ja lubię bawić się wizerunkiem. Nie znoszę teorii, ze w pewnym wieku już nie powinnam czegoś zakładać. Dbam o swoją sylwetkę. Pracuję na to, by potem bez ograniczeń nosić wszystko, na co mam ochotę. Na galach bywam dość rzadko, bo nie lubię tego blichtru. Chodzę tylko na takie wydarzenia, które rzeczywiście mnie interesują. Najczęściej pojawiam się na imprezach muzycznych i niektórych pokazach mody.

Ale każde wyjście jest przygotowane perfekcyjnie, jeśli chodzi o kreacje, fryzurę, makijaż…

Zwykle tak, choć bywa też, że po prostu maluję się w biegu, czeszę się po drodze, a przebieram w aucie. Nie wstydzę̨ się tego. Nie ma co udawać, że ,,nasz show-biznes” jest taki idealny. Tak jak wszyscy ludzie jesteśmy zabiegani i wciąż brakuje czasu. Poza tym musimy sobie pozwalać́ na odrobionę tego szaleństwa, bo inaczej byłoby nudno.

Twoim mężem i menagerem jest ten sam człowiek – Maciej Durczak. Nawet razem piszecie teksty czego dowodem są choćby „Skrable” Jakie są plusy i minusy takiego bycia razem 24/h?

Plusy są takie, że potrafimy się wzajemnie napędzać i nakręcać. To jest wspaniałe. Poza tym Maciej jest opiekuńczy i romantyczny, doskonale wyczuwa moje stany. To coś więcej niż tylko zawodowa zależność, więc jestem pewna, że robi wszystko co dla mnie, a właściwie dla nas, najlepsze.  Minusem jest na pewno to, że jak coś nie idzie zgodnie z planem, to potrafimy się wzajemnie ciągnąć́ w dół. Na szczęście po tych kilkunastu latach bycia razem, wiemy że kiedy spadamy, to po prostu w pewnym momencie, jedno nas się zatrzymuje i wyciąga to drugie na powierzchnię.

A macie szansę za sobą zatęsknić?

Oczywiście. Maciek na co dzień prowadzi firmę we Wrocławiu, poza tym często wyjeżdża z innymi artystami. Wie już doskonale, że kiedy nie piszę do niego przez 8 godzin, to nie dlatego, że nie tęsknię, tylko dlatego, że muszę też czasem pobyć sama ze sobą. Zna mnie na tyle, że wie jak bardzo potrzebuję swojej przestrzeni. Stąd też są te wszystkie moje aktywności pozamuzyczne. Lekcje hiszpańskiego oraz tenis to absolutnie moje przestrzenie. Co prawda on przez chwilę miał taki pomysł, że będzie chodził ze mną na lekcje tenisa, ale szybko ochłonął i stwierdził, że po pierwsze ten sport nie jest dla niego, a po drugie, dobrze jak każdy będzie miał coś swojego. Też jestem tego zdania.

Niedawno przed media przetoczyła się wielka dyskusja dotycząca zmiany twojego wyglądu. Ludzie coraz częściej pozwalają sobie na czysty hejt. Trochę ci się oberwało...

Tak. Trochę mnie to dotknęło, nie ukrywam. Od wielu lat nie czytam portali plotkarskich ani komentarzy, bo wiem, że pod każdym artykułem leje się fala zupełnie nieuzasadnionej nienawiści. I nie mówię tu tylko o sobie. Tym razem ten hejt wylał się również u mnie na Instagramie. Zadziwiające, że niektórym ludziom chce się wejść na mój profil tylko po to, by obrzucić mnie błotem. Po mojej wizycie w Dzień Dobry TVN nagle zauważyłam duży ruch w moich social mediach. Pomyślałam sobie ”kurczę ten DDTVN” świetnie zadziałał. Szybko się okazało, że muszę się zmierzyć ze zwykłą ludzką złośliwością.  

Zdołowało cię to?

Chyba nie. To była niezwykle abstrakcyjna sytuacja. Lubię być w centrum zainteresowania tylko na scenie. Wiem, że tam mam swoje ,,5 minut” i lubię̨ z tego korzystać́. Natomiast poza sceną usuwam się trochę̨ w cień. Kiedy więc znajomi i rodzina zaczęli mi donosić, że moja twarz wyskakuje z każdego portalu trochę mnie to przgniotło, ale stwierdziłam że trzeba robić́ swoje.

Bo następnego dnia ktoś inny będzie na tapecie…

Najbardziej przykre jest to, że ludzie wylewają̨ z siebie jakieś frustracje i w ogóle nie myślą, jakie to może mieć konsekwencje. Ja jestem od 25 lat na scenie, już sobie z tym radzę, bo znam ten mechanizm. Jednak dziś ten hejt dotyka wszystkich. Nie tylko artystów, którzy po kilku latach na scenie jakoś dają sobie z tym radę. Dla młodych ludzi to może skończyć się tragicznie. Wiadomo przecież, że słowa potrafią zabijać. Kiedy wybuchła ta cała „aferka” nie myślałam o sobie, tylko o moich bliskich, mojej córce, która chodzi do szkoły, myślałam o moim synu, który ma znajomych dosyć aktywnych i oblatanych w internecie. Myślałam też o moich rodzicach.

Jak oni zareagowali na tę nagłą „popularność” córki?

Na szczęście po tych 25 latach już też się z tym trochę oswoili. Wiedzą już, że niekorzystne zdjęcie pod artykułem najczęściej wróży negatywne słowa pod moim adresem. A niekorzystne zdjęcie, jak doskonale wiemy, jest bardzo łatwo zrobić. Nie chcę się na siłę nikomu przypodobać. Jestem jaka jestem. Oczywiście zmieniłam się. Minęło ćwierć wieku od mojego debiutu. Patrzę na stare zdjęcia i widzę̨ zmianę̨ diametralną; zapuściłam włosy, noszę grzywkę̨, założyłam aparat, zadbałam o siebie, schudłam. Oczywiście korzystam też z medycyny estetycznej, którą ludzie często mylą z chirurgią plastyczną. Chętnie podkreślam, jak wiele daje nam ta dziedzina. Korzysta z niej pół świata, to znak naszej cywilizacji.

Twoja córka Pola ma już za sobą pierwsze nagrania z zespołem MY3. Czy widząc, choćby po ostatnich zajściach, jaka to trudna i wyboista droga, nadal chce iść twoją drogą?

Myślę, że nie pójdzie w moje ślady. Aktualnie ma już zupełnie inne plany. Zauważyła jak bardzo moje życie jest intensywne, a także obciążające psychiczne i chyba zaczyna wybierać święty spokój.  Pamiętam siebie, gdy byłam w jej wieku, też pchałam się na scenę. Ona jednak z tego etapu szybko wyrosła i sobie odpuściła. Teraz woli być obserwatorką zdarzeń.́ Zobaczymy co jej jeszcze przyjdzie do głowy. Pola ma dopiero 9 lat, więc myślę, że będzie miała jeszcze dużo pomysłów na życie.

A twój syn Tobiasz?

On zawsze był bardzo utalentowany, siadał, brał gitarę i na niej grał, nie mając nigdy wcześniej lekcji gitary. Podobnie było z perkusją. Jednak widząc, jak działa show-biznes, nigdy nie chciał w tym uczestniczyć.

Wiem, że wszystkie piosenki są jak dzieci. A matki nie lubią tego pytania… Ale do której ze swoich piosenek masz największy sentyment? (Uznajmy, że piosenki nie usłyszą odpowiedzi).

Naprawdę jest mi trudno wskazać tę jedną, zacznę więc od ,,Agnieszki”, którą nagrałam jeszcze z zespołem Łzy i to był utwór absolutnie przełomowy, bo nagle otworzył nam drzwi do szerokiej publiczności. Dzięki temu hitowi zaczęliśmy bardzo dużo koncertować. Później była piosenka „Oczy szeroko zamknięte”, czyli wielka próba dla naszego zespołu. Musieliśmy udowodnić wszystkim niedowiarkom, że nie jesteśmy na scenie z przypadku. Potem był mój pierwszy solowy singiel ,,Czy ten Pan i Pani”. Następnie ,,Wiem, że jesteś tam” - piosenka za którą otrzymałam pierwszą  solową ,,Superjedynkę” w Opolu. ,,Biegnij przed siebie” to utwór, który jest najbardziej osobisty. Napisałam go dla moich dzieci, a one są moim priorytetem i największym skarbem w życiu. Utwory z płyty ,,Jestem tu nowa”, przypominają̨ mi traumatyczny czas choroby nowotworowej, ale też czas wielkiej siły, dzięki której udowodniłam samej sobie, że potrafię więcej niż myślę. ,,Nie chcę cię obchodzić” jest symbolem tej płyty. Żeby już nie wymieniać dalej, to tutaj zakończę, ale każda z piosenek jest kartką z mojego grubego pamiętnika.

Czy po 25 latach w show-biznesie czujesz się już jak Ikona?

O Boże, nie! Wiem, że to jest kawał czasu, ale tak naprawę, żyję poza show-biznesem, poza Warszawą.  Mieszkam na wsi pod Wrocławiem, gdzie czas trochę inaczej płynie. Wychodzę̨ z domu w dresie, bez make upu i zupełnie zapominam o tym, że konsekwencje moich działań mogą być znaczenie większe, niż mi się wydaje. Żyję sobie spokojnie na uboczu. Jeszcze tylko dwóch kur mi brakuje.

Po co ci kury?

Zmierzam w kierunku weganizmu. Od dłuższego czasu nie jem już mięsa, ryb ani owoców morza. Kocham zwierzęta. Niestety mam słabość do jajek. Wymyśliłam więc, że jak już mam jeść jajka, to chcę by przynajmniej pochodziły od szczęśliwych zwierząt. Będę więc hodować́ sobie dwie kury, by znosiły mi codziennie świeże jajka.

Podobno w przyszłym roku, po prawie 5 latach, ukaże się wreszcie twoja nowa płyta  z premierowym repertuarem. Dlaczego tak długo na nią czekamy?

Nie było warunków sprzyjających, by wydawać płyty. Pandemia wzbudziła we mnie złość, która nie inspirowała mnie do tworzenia. Potrzebowałam trochę czasu, żeby wszystko sobie poukładać́ na nowo i przede wszystkim podsumować te 25 lat. Ale już pracuję nad nowym materiałem. Nie ukrywam, że wpadłam w wir pracy i jestem tym mocno podekscytowana. Szykuje się kilka ciekawych projektów i kolaboracji. Jest jednak za wcześnie, by mówić o szczegółach. Ale wiem, że kolejnym albumem znowu będę chciała muzycznie zaskoczyć.

Rozmawiał Paweł Trześniowski

REKLAMA
30 Seconds To Mars News

author

Paweł Trześniowski

 28.10.2021   fot. Rock House
CZYTAJ RÓWNIEŻ
Trwa ładowanie zdjęć