RECENZJA

Randall Bramblett - The Bright Spots

the_bright_spots

Dotąd Randall Bramblett czyli uznany muzyk pochodzący z Athens w stanie Georgia, chętniej korzystał przy tworzeniu repertuaru z pomocy przyjaciół, sprawdzonej ekipy towarzyszących mu od lat współpracowników. Teraz postawił na osobiście podpowiadającą mu muzę. Sprawiła się bez zarzutu, bo jego nagrana po przerwie płyta "The Bright Spots" prawie wyłącznie z piosenkami podpisanymi tylko własnym nazwiskiem, to rzeczywiście jedna z najbardziej ekscytujących w całym jego dorobku. Bardzo sympatyczny, otwarty, a przy tym unikający blichtru sideman i multiinstrumentalista oferuje niepodrabialną mieszankę rocka, soulu, funku, rhythm'n'bluesa i bluesa. Te same składniki udało się tym razem wymieszać tak, że każda z kolejnych autorskich piosenek to nowa jakość. Nowy przykład pięknie klasycznego amerykańskiego rocka, jakiego przedstawicieli dziś coraz trudniej szukać w głównym muzycznym nurcie.
Ekscytujące jest już otwarcie, czyli pełen dynamiki w grze sekcji dętej (w tym saksofonu samego Brambletta) "Roll", podminowany ostrym solo i zjawiskowo czarnymi chórkami fragment, godzi w sobie bluesową zadziorność i funkową pulsację. Takich momentów jest tutaj więcej, dla przykładu „John The Baptist” czy „You Bring Me Down”, bo funkowo-rockowe mariaże zdominowały ten rozkochany w tradycji, a jednak świeży album. Niespodzianką jest choćby retro potraktowanie aranżacji bluesowego "Whatever That Is", który wydaje się pochodzić z jakichś odległych czasów, niczym wyjęty z płyty nagranej w małym zadymionym klubie w latach 30. z rozmową gitary i organów Hammonda w kapitalnym krótkim solo. Jego piosenki sięgają do tradycji Południa w starym stylu, a jednak podlane okazyjnie subtelnym programowanym sosem (vide pogodne "'Til The Party's All Gone", funkowo-soulowe „Trying To Steal A Minute”) bronią się przed anachronizmami, brzmią zadziwiająco współcześnie, według dzisiejszych standardów.
Czasem usłyszymy w tym Allman Brothers Band, czasem Jacksona Browne'a, innym razem Vana Morrisona czy innych przedstawicieli starej szkoły. A jednak Randall Bramblett, który jako klawiszowiec, wokalista obdarzony "przykurzonym" i soulującym głosem, a przede wszystkim jako saksofonista, ma na koncie współpracę z największymi, pozostaje rozpoznawalny, bardzo charakterystyczny także jako kompozytor. W swoich piosenkach już dawno wypracował unikatowy styl. Nie bez przyczyny przecież tak chętnie po jego piosenki sięga np. Bonnie Raitt. Do takiego emploi niemodnego rockmana jeżeli dorzucić jeszcze zmysł pisania pełnych smaku, organowo-fortepianowych ballad w rodzaju "My Darling One" i „Shine”, mamy pełen obraz tej płyty. Płyty na jaką mogli czekać ci którzy poznali się już dawno na talencie niedocenionego muzyka. Kto go wciąż nie zna, przy tym tytule szczególnie warto nadrobić zaległości. 9/10

author

Mariusz Osyra

 03.06.2013  
Trwa ładowanie zdjęć