RECENZJA

Bastille - Bad Blood

bad_blood

Moment, kiedy ktoś z przyjaciół podrzuca Ci piosenkę jest z reguły tym, kiedy poszukujesz nowych brzmień, ponieważ masz wrażenie, że osłuchałeś się już z całą swoją biblioteczką (co w większości wypadków mija się z prawdą, jednak czasami dopada nas swego rodzaju znudzenie materiałem).

W takim wypadku są tylko dwa wyjścia – albo robisz “ooo”, albo “łee. be”. Mimo że tak naprawdę nie wiesz czego szukałeś, bo nie umiesz ubrać swoich pragnień w słowa.

W przypadku Bastille zrobiłam “ooo”. Co prawda nie było to odkrycie z kategorii tych przełomowych, ale takie, które pozwala na chwilę zaspokoić potrzebę gonitwy za nowym brzmieniem i odsapnąć. Odkrycie na miarę marynowanego imbiru – po jednym kęsie sushi, potrzebujesz oczyścić język by docenić smak kolejnego.

Rozpisywanie się o autentyczności i nowościach w popie nie ma zbytniego sensu. Jednak mimo celowania w jak najbardziej konkretne grupy odbiorców, płyta Bastille odrywa się od zalewu co rusz nowych wydań, który nas otacza. Odważyłabym się nawet na stwierdzenie nasycenia rynku muzycznego. Ta płyta nie wprowadziła i raczej nie wprowadzi rewolucji w przemyśle muzycznym, nie przyprawi również o atak serca – no, może osoba frontamana Dana Smitha już prędzej – jednak w całości jej wysumiblowania i ewidentego “stworzenia na miarę” pozostał gdzieś element ludzkiej ciekawości, który prowokuje do kliknięcia “odsłuchaj ponownie”.

Wyraźne bębny i perkusja otoczone są lżejszymi dźwiękami gitary, pianina i chórków, ale dopiero po pewnym czasie zdajemy sobie sprawę, że to co nas najbardziej urzekło w tej muzyce to głos wokalisty. Od mruczenia w “Icarus” aż do wysokich dźwięków w wiekszości refrenów – czysta przyjemność dla ucha.

W chwili obecnej nie jestem w stanie wybrać ulubionej piosenki, ponieważ za bardzo już osłuchałam się z całą płytą. Wiem jednak, że wspomniany wcześniej “Icarus” już przy pierwszym przesłuchaniu zrobił na mnie niesamowite wrażenie – wstęp basowym mormorando, będące w tle, lecz nadające wyraźny rytm bębny i stopniowo wchodzące kolejne instrumenty, a potem lekkie i płynne przejście do śpiewanych tekstów.

Warte wspomnienia jest również “Pompeii”, które jako hit YouTube’a (w tej chwili 15.5 mln odtworzeń) zapewniło płycie świetny start na listach przebojów już w dniu jej premiery. Nic dziwnego: kawałek od razu wpada w ucho, wyraźny rytm pozwala tupać nóżką, a głowa sama się kiwa. Do tego świetne chórki i prowadzący główny wokal.

Wersje piosenek z nagrania w studiu Abbey Road przyprawiają człowieka o ciarki na całym ciele. Perkusja i gitary zostały zastąpione przez pianino i instrumenty smyczkowe. I w tym momencie, pełna zachwytu, nie mam już nic więcej do dodania.

Cała płyta jest, jak już wspomniałam “szyta na miarę”. Stylowo przypomina mi Florence + The Machines, Coldplay, Eda Sheerana i Arcade Fire. Podkreślam, że przypomina, ponieważ Bastille mieszając różne, można by powiedzieć najciekawsze, elementy z twórczości wyżej wspomnianych grup, odnajduje swój styl, który jest tak podobny a jednocześnie tak różny. Rewolucji nie będzie, ale na pewno przyjemnie się słucha i jest to raczej muzyka, która nie przeszkadza.

Lista Piosenek:
1. Pompeii
2. Things We Lost In The Fire
3. Bad Blood
4. Overjoyed
5. These Streets
6. Weight of Living, PT.II
7. Icarus
8. Oblivion
9. Flaws
10. Daniel in the Den
11. Laura Palmer
12. Get Home

Ocena: 6/10

Autor: Nami

 13.05.2013  
Trwa ładowanie zdjęć