RECENZJA

Mick Hucknall - American Soul

american_soul

Lekko ochrypły czarny głos Micka Hucknalla, niedawno jeszcze lidera Simply Red, przy okazji jego solowych posunięć może śmiało spełnić się w roli do której został przez odgórną siłę stworzony. Wcześniej brał na warsztat bluesową klasykę, teraz interpretuje soulową spuściznę. Obie solowe płyty Micka różnią się zasadniczo także w warstwie ideowej, bo w przypadku debiutu pod własnym nazwiskiem wokalista składał hołd jednemu wykonawcy Bobby'emu "Blue" Blandowi, teraz wyselekcjonował wianuszek klasycznych kompozycji, w przewadze starszych, ale omijając najbardziej rozpoznawalne evergreeny wytwórni Tamla Motown, które przecież przed nim odczytywali na nowo już niemal wszyscy.
Tyle wprowadzenia, bo na płytę wyłącznie z kowerami trzeba mieć pomysł. Warto ich nie zepsuć, warto dodać jakąś nową jakość by nie okazały się tylko jałową kopią zwykle lepszego oryginału. Ta sztuka w sporej części się tu udała. W dużej mierze to zasługa żywego instrumentarium, bo w czasach Simply Red muzyk bawił się też nowoczesnym instrumentarium, ale przy tych szlachetnych melodiach mogłoby to zepsuć wszystko. Jest dyskretny akompaniament zespołowy, bez szaleństw, z dużym udziałem smyczkowych kwartetów i orkiestracji w tle. Całość brzmi żywo i naturalnie, z udziałem dużej sekcji dętej, czasem nawet z jakimś wyrazistym zdawkowym solo na gitarze, jak w genialnym "Lonely Avenue" Doca Pomusa. Z absolutnej klasyki trzeba zanotować "I'd Rather Go Blind" pamiętanego głównie z wykonania Etty James czy poetyckie "That's How Strong My Love Is" wzorowane na wersji Otisa Reddinga. Nawet jeśli utalentowany Hucknall aż tak wielkim śpiewakiem nie jest, jego głos brzmi tu dźwięcznie, mocno, przejmująco, z klasą. Ale i "Tell It Like It Is", który wyśpiewywał przed laty choćby Aaron Neville czy "Don't Let Me Be Misunderstood", które miało niezliczoną ilość wersji od The Animals po Joe Cockera bronią się na tej płycie. Dopełnieniem "American Soul" jest tu moment najbardziej poruszający, zostawiony na finał i odstający od reszty bo o wiele nowszy niż songi Betty Lavette czy Perry'ego Como, unikalnie piękny utwór "Hope There's Someone" od Antony'ego Hegarty'ego. Tu tym bardziej trudno mierzyć się z oryginałem. Ale Mick postanowił wyekesponować piękno melodii, jej prostotę, a zrezygnował z bardziej psychodelicznej części ballady. Efekt naprawdę dużej urody. Antony & The Johnsons zaliczył więc przy tej okazji do grona amerykańskiej soulowej klasyki i wydaje się że słyszymy ich też z tyłu głowy, nawet jeśli to wybór dyskusyjny. Nie jest to wszak płyta aż tak hermetyczna.
Różnorodnie bywa tu w opracowaniach, bo mamy lekko szansonistyczne na sinatrową modłę stare "I Only Have Eyes For You", ale przedostała się tu odrobina soulowego bluesa w "Baby What You Want Me To Do", szkoda tylko że w wersji raczej dostojnej niż zadziornej. No ale taka już estetyka płyty Hucknalla. Czasem wydaje się że jesteśmy w klubie z lat 40. ("The Girl That Radiates That Charm"), innym razem charakter muzyki pozostaje bardziej uniwersalny ("Let Me Down Easy"). Wszystko jednak ujmuje w całość nieskazitelna elegancja i bezpieczne wykonawcze ramy, z pewnością doskonale oddają to co ważne przy obcowaniu z klasyką piosenki. To album, który ponadto zyskuje przy kolejnych odsłuchach i nie nudzi. „American Soul” to przecież bardzo krótka płyta. 7/10

author

Mariusz Osyra

 27.03.2013  
Trwa ładowanie zdjęć