RECENZJA

Marillion - Sounds That Can't Be Made

sounds_that_cant_be_made

Od ponad dekady rozpłynęła mi się w powietrzu sympatia i zamiłowanie do muzyki Marillion gdy ich płyty zaczęły nudzić bądź zmierzać w jakimś mało absorbującym mnie kierunku. Ostatnimi czasy zacząłem podglądać to co robią znów uważniej, chyba trochę z sympatii dla dawnych dźwięków (bo takie "Afraid Of Sunlight" trzyma mnie od 17 lat), o dziwo przy tym okazało się, że wiele z dawnego oblicza zachowali w swojej nowszej muzyce. Oczywiście wszelkie rewolucje miały na celu odświeżenie muzycznej formuły, a wszystkie wycieczki okazały się poszukiwaniem siebie na nowo by w efekcie doprowadzić ich do dawnej progrockowej, szlachetnie wykorzystywanej formuły.
17-minutowa "Gaza" otwierająca nowy album to klasyczne brzmienie Hogartha i spółki, podminowane we wstępie hardrockowym stereotypem, ale wkrótce pięknie uciekające w gustowne melodie, oferujące liczne zmiany dynamiki, bogatą fakturę instrumentarium, pełne pasji wokalizy H. w podniosłej części finałowej i oczywiście zaangażowany społeczno-politycznie tekst pochylający się nad mieszkańcami zapomnianej przez świat strefy, zmagającej się z wojennymi niepokojami od wielu już lat. Autor tekstów Steve Hogarth jest poetyckim obserwatorem, a postanowił wyjść poza obserwacje własne i takież doświadczenia, by nadać nowym utworom ogólniejszy znacznie bardziej ważki wydźwięk.
To tyle na początek, bo trzeba od razu zaznaczyć że nowe dzieło Marillion chociaż zawiera tylko 8 kompozycji jak wspomniany genialny album z 1995 roku, jest wypełnione przez muzykę po brzegi. To ogromna dawka, wymagająca od dzisiejszego zabieganego słuchacza dużo wolnego czasu do powolnego analizowania zawartych kompozycji. Szczególnie trzech rozbudowanych, trwających w sumie blisko trzy kwadranse. Kilkunastominutowych suit nie da się przyswoić na szybko. Oprócz przywołanego długiego otwarcia jest jeszcze nadmiernie rozciągnięty hołd dla oddanych fanów grupy w Kanadzie, ciepły ale dość ilustracyjny w wyrazie "Montreal" oraz finałowe jeszcze bardzie przestrzenne, by nie powiedzieć rozmarzone "The Sky Above The Rain".
Nowinki aranżacyjno produkcyjne pojawiają się sporadycznie, a soft pastelowe melodie są za to nieodzownym elementem składowym na "Sounds That Can't Be Made". Okazuje się, że tytuł to przewrotna zaczepka słowna, bo można wrócić w naprawdę stylowym wydaniu, bez obaw o posądzenie o odcinanie kuponów od dawnej sławy, brzmiąc wciąż świeżo, po wielu latach eksplorowania przecież tej samej formuły. Współgrające partie klawiszowo-gitarowe, wsparte romantyczną aurą np. w utworze miłosnym "Pour My Love" mogą urzekać. Ale już trochę mniej przekonuje wybrany na singla "Power" istotnie dynamiczny, ale przywołujący jednoznaczne skojarzenia z muzyką Stevena Wilsona, a poza zwrotkami - zadumanymi i klimatycznymi oferuje raczej przekombinowany tekst i trudny do "złapania" refren. To już nie jest szlachetna podniosłość melodii, ale raczej krok do kiczowatego patosu. Kwestia gustu. Mimo wszystko wśród prostszych utworów na płycie można trafić na momenty godne uwagi, jak świetny pod każdym względem "Lucky Man".
Po serii płyt nijakich z okresu błądzenia w rodzaju "Radiation" czy dziełach pretensjonalnych a la "Happiness Is The Road" miło powitać Marillion taki, jakim powinien pozostać. 7/10

author

Mariusz Osyra

 07.11.2012  
Trwa ładowanie zdjęć