RECENZJA

Bat For Lashes - The Haunted Man

the_haunted_man

Kto nie zetknął się dotąd ze śpiewaniem młodej Angielki Natashy Khan, za sprawą nowej płyty "The Haunted Man" z pewnością powinien nadrobić zaległości i nie chodzi tylko o aurę skandalu wokół kontrowersyjnej "nagiej" okładki. Muzycznie to znów porcja smakowitej popowo-elektronicznej mieszanki, zrobionej zmyślnie bez natręctwa tego gatunku w minorowej alternatywnej formule. Nowy zestaw utworów cechuje minimalizm, by czasem dla odmiany zafundować nam egzotyczne podkłady, klawiszowe plamy kontrastując wyrazistym syntezatorowym sosem a la lata 80. Oszczędność środków podkreśla intensywność piosenek Khan, melodykę jej głosu, uwypukla partie wokalne. Ewidentnie transowe podkłady pełnią tu służebną rolę wobec jej występów, a głos ani razu nie dał się zdominować sztucznie generowanemu instrumentarium. Czyli mamy kobiece, nowocześniejsze muzykowanie na kształt Portishead, Talk Talk czy The Blue Nile.
Oczywiście całość ma radiowy polot, czyli chwytliwość rytmów, szczególnie w niektórych fragmentach typowanych śmiało do promocji, jak nośne „Rest Your Head” czy pierwsza odsłona płyty w postaci "All Your Gold". Jednak kiedy w tej piosence jasne refreny przywołują skojarzenia z elektro indie popem, już w ciemnym brzmieniowo "Horses Of The Sun" odzywa się inspiracja twórczością Petera Gabriela, jego poszukiwaniami w materii rytmu, a może nawet wczesnymi nagraniami Genesis i ich psychodelicznym tłem. W "Lillies" wokalistka brzmi blisko Kate Bush i Tori Amos, za sprawą wysokich rejestrów w które często Natasha na albumie ucieka, skojarzenie podobne wraca jeszcze parokrotnie. "Oh Yeah" osadzone mocno w analogowym sosie minionych dekad to rzecz najbardziej tu epatująca seksualnością, chociaż w dyskretnych subtelnościach tekstów. Zaraz w sąsiednim "Laura" atmosfera się zmienia, a naturalnie płynące dźwięki fortepianu i towarzyszące smyczki wydają się niemal oczyszczające. Często problemem Bat For Lashes jest za to wykonawcza wtórność, bo ile autorskie piosenki magnesują klimatem, to odwołania do wspomnianych wokalistek z nieco starszego pokolenia są nieodzowne, a Natasha nie ma te na tyle szczególnej barwy, by dała się zaszufladkować jedynie na własnym podwórku. Przykładem niech będzie zimowy "Winter Fields" bogaty w fakturze aranżacyjnej, pięknie zinstrumentowany przy udziale kwartetu smyczkowego, ale efekt końcowy wydaje się kalką śpiewania w stylu Bjork przywołując w pamięci jej "Bachelorette" czy "Jogę".
Im dalej tym płyta wydaje się ambitniejsza, mniej chwytliwych melodii, więcej zabaw formą, a przy melodyjnych partiach wokalnych coraz trudniej o prostą piosenkowość, jak w świetnym utworze tytułowym z kilkoma muzycznymi składowymi, które raz po raz wybijają się na pierwszy plan. To nie tylko syntezatorowy loop, ale też marszowe bębny, a do tego męski chór zastępujący nagle wokalistkę. Zaskakujący efekt można porównać tylko z pełną niespodzianek twórczością Blonde Redhead, zresztą pokrewną stylistycznie.
Na dłuższy wieczór muzyki Bat For Lashes nie polecam, bo męczy trochę chłodem i odrealnionym monotonnym klimatem, ale do poznawania w przyswajalnej dawce z pewnością album się nadaje. Warto po niego sięgnąć choćby dlatego. To też odtrutka na elektronicznie plastikową papkę, gdzie do woli można łowić atrakcyjne elementy składowe, cieszy uszy zabawa synth konwencją, doceniamy produkcyjną erudycję. Niewielu dziś przedstawicieli gatunku może się równym zmysłem pochwalić. Obok wspomnianych wcześniej Bjork, Blonde Redhead czy nawet niedoścignionego Portishead z pewnością płyta może stanąć na półce w ich sąsiedztwie, bez szkody dla kogokolwiek. 7/10

author

Mariusz Osyra

 05.11.2012  
Trwa ładowanie zdjęć