RECENZJA

Ultravox - Brilliant

brilliant

Wyrazisty klawiszowy motyw, podniosła melodia i taki też śpiew Midge Ure'a. Od takich elementów startuje "Live", początek nowej płyty Ultravox. Tytuł "Brilliant" wydaje się nie być na wyrost, bo w takiej formie i wydaniu szyldu nie słyszeliśmy od ponad ćwierćwiecza. Od razu słychać, że wrócił ten zespół, w oryginalnym składzie, z jedynym właściwym dla szyldu wokalistą, z zestawem piosenek godnym klasycznych płyt elektronicznych pionierów new wave i new romantic.
Oczywiście Ultravox musieli stworzyć muzykę, która przypominałaby ich dokonania sprzed wielu lat, ale też mającą ducha dzisiejszego nowoczesnego grania i chyba udało się to pogodzić, nawet jeśli chwilami robi się nazbyt gładko i banalnie ("Hello"). To porcja zgrabnych, bardzo przebojowych, a może i ładnych piosenek, z charakterystycznymi zaśpiewami Ure'a, osadzona na elektronicznych fundamentach, ale i z przydanymi gitarowymi zagrywkami, z pełnym brzmieniem, bogato aranżowana ze smaczkami (wokoder, szumy). Właściwie jakby niewiele zdarzyło się w muzycznym biznesie przez te wszystkie lata. Jedynie panowie są dojrzalsi, a ich nowej produkcji bliżej do dzisiejszych czasów. Szukamy więc przebojów, a nie jest to trudne, bo kompozytorsko/autorska spółka Ure/Currie potrafiła zawsze z łatwością wyczarować rzeczy zapadające w pamięć.
Takie tematy mamy i dalej, w większości tytułów (bez wyjątku, co ciekawostka, jednowyrazowych). Działa formuła: zgrabny temat przewodni, klawiszowe solo i podkłady, ozdobniki fortepianowe, gitarowe wstawki, dyskretniejsze, powiedzmy jak kiedyś w muzyce Genesis. Trochę patosu nie zaszkodzi, bo obok wznoszących wokali lidera ("Flow"), mamy też całą masę programowanych brzmień, czasem nawet muzyczny przepych. To pełne, melodyjne ale i gęste brzmienie naprawdę przemawia. Czasem panowie dodają jakieś folkowe akcenty, zdarza się że mocniej podkreślają przynależność do schedy lat 80. (tytułowe "Brilliant"). Całość przełamują bardziej zachowawcze ballady, i tu nie zawsze jest równie ciekawie. W "One" są zasadniczo tylko czarowne momenty, blado wypada natomiast "Remembering". Ale przecież nie wszystko musi porażać, tym mocniej że z uwagi na formułę zespołu, trudno o wizjonerstwo. Najczęściej jednak skutecznie przenoszą dawne patenty na nowe terytoria i do współczesnych czasów dopasowują się z powodzeniem. Nawet wówczas gdy pojawia się wrażenie że staromodnych syntezatorów jest zbyt wiele ("Change") jest jakiś przebłysk genialnej melodii, jakiś haczyk na słuchacza. Nie przeszkadzają programowane beaty, gdy wokalista śpiewa równie pewnie jak przed laty, kompozycje bronią się same, naturalne muzyczne progresje wybrzmiewają naturalnie, a piosenki są dopracowane w każdym calu. W ostatnich latach słyszeliśmy raczej tradycyjne brzmienie płyt solowych Ure'a, ale "Brilliant" zostało przygotowane z tym samym pietyzmem, dbałością o detale, o efekt końcowy.
Owszem, różnorodność docenia się dopiero za którymś z kolei odsłuchem, bo elektroniczne podkłady mają to do siebie, że wydają się podobne, a i chwilami nie udało się uniknąćmonotonii ("Fall"). Ale zapewniam płyta nie rozczaruje tych którzy potrafią docenić nieszablonowe piosenki, zgrabne refreny, perfekcję wykonania. A kilka z tych synth-popowych hymnów można śmiało nucić jeszcze długo po zatrzymaniu płyty w odtwarzaczu. 7/10

author

Mariusz Osyra

 01.09.2012  
Trwa ładowanie zdjęć