RECENZJA

Peter Cincotti - Metropolis

metropolis

Peter Cincotti nagrał dziwną płytę. To chyba najlepsze określenie dotyczące jego nowego wydawnictwa "Metropolis", a to dlatego że młody nowojorczyk zaczynał od fortepianowego jazzu i piosenki ze swingowych rejonów spod znaku powiedzmy Harry'ego Connicka Jr'a czy Michaela Buble'a. Zawędrował za to dzisiaj w dance-popowe rejony. Wcześniej zmierzał w stronę wygładzonego rocka i poprocka, także za sprawą producenta od takiej muzyki Davida Fostera. Nie mniej jednak jego poprzednia płyta "East Of Angel Town" była propozycją bardzo udaną, pełną wybornych piosenek. Wokalista wybrał jednak w 2012 roku inną formę artystycznego wyrazu.
Dzisiaj Cincotti celuje w popowe listy przebojów, gdzie zapewne marzy mu się rywalizacja z Coldplay, Maroon 5 i innymi OneRepublic. Taka muzyka wyszła spod jego pióra. Niestety. Nawet jeśli wśród 12 kompozycji, w większości autorskich jest sporo przebojowego materiału, to jednak jego konfekcyjny charakter, klubowe niemal aranże, sztuczna produkcja każą przewidywać, że wiek odbiorców nie będzie przekraczał 16 lat. Tymczasem wcześniej Peter Cincotti raczej miał szansę znaleźć się wśród odbiorców Billy'ego Joela, wspomnianego Connicka Jr'a., Jamiego Culluma i Eltona Johna.
Tymczasem natrętne sztuczne dźwięki w pierwszych utworach: tytułowym "Metropolis" i "My Religion" odrzucają, przy całym poszanowaniu świetnej melodyki. Bardziej ciekawie i rockowo robi się tylko momentami, w dość oryginalnym połączeniu funkoworockowej estetyki z jazzową pulsacją i niemal rapowaną zwrotką w nośnym "Nothing's Enough". Utwory w stylu sprzed kilku lat to również w zasadzie wyjątki: fortepianowo-smyczkowa ballada "Take A Good Look" w stylu Eltona Johna, podniosły "Madeline" czy nieco swingujący chociaż nadal popowy "Do Or Die". Miejscami przypominają przynajmniej dorobek Five For Fighting, czyli wzorzec jest nieco bardziej szlachetny.
Może doradców od rynkowego marketingu posłuchał tym razem Peter Cincotti, tworząc płytę mniej staroświecką, ale sztuczną, bezpieczną, tyle że wyzutą z emocji, gdzie na tle szablonowej muzyki niknie nawet jego świetny wokal, a kunsztu pianisty trudno się doszukać. Gdzie w rozbuchanej aranżacji niewiele jest miejsca na jego artystyczną osobowość (vide banalne "Magnetic" czy "Fit You Better"). Poczekamy - usłyszymy co jeszcze zaproponuje wciąż przecież obiecujący i utalentowany twórca. Może spadek formy i poszukiwawcze błądzenie okaże się tylko chwilowe. 6/10

author

Mariusz Osyra

 11.08.2012  
Trwa ładowanie zdjęć