RECENZJA

Slash - Apocalyptic Love

apocalyptic_love_

Po niesamowitym sukcesie pierwszej solowej płyty Slasha przyszedł czas na kolejny album, tym razem z pełnoprawnym zespołem. W świetle „Apocalyptic Love” poprzedni krążek wypada w roli castingu na wokalistę, który najwyraźniej wygrał Miles Kennedy, do którego teraz dołączyli jeszcze The Conspirators. Na poprzednim krążku Slashowi zarzucano zbytnią różnorodność materiału, przez co płyta nie była do końca spójna, ponadto piosenki z Adamem Levine czy Rocco DeLucą mocno odbiegały od standardowego postrzegania rockowej twórczości byłego Gunsa. Te wszystkie pretensje zostają sobie w 2010 roku, bo w 2012 następuje powrót do korzeni, czyli soczysty hard rock z najwyższej półki.

„Najnowsze dzieło byłego gitarzysty Guns’n’Roses” tak można byłoby określić „Apocalyptic Love” wydane pod szyldem Slasha. Ale: po pierwsze, to nie tylko dzieło byłego Gunsa, bo również Milesa Kennedy’ego i The Conspirators po drugie, czy Slash już dawno nie udowodnił, że jest znacznie kimś więcej (?), a współpraca z zespołem Axla, była tylko jednym z przystanków na drodze do wielkiej sławy, której punkt kulminacyjny, zdaje się właśnie osiągać. Po raz kolejny Slash nie zawodzi i, jak się spodziewano, płyta jest porządnym kopnięciem energetycznym, no może poza kilkoma balladami, które przyzwoicie stanowią spowolnienie zawrotnego tempa, szczególnie „Not For Me”, początkowo melancholijny przerywnik między „Anastasią” i „Bad Rain”, później jeden z przyjemniejszych akcentów płyty, dowód na to, że prawdziwe rockowe ballady jeszcze nie zostały całkiem zastąpione smęcącymi balladowymi "wannabees".

„Apocalyptic Love” spełnia oczekiwania fanów i naszpicowana jest perfekcyjnymi riffami i gitarowymi wstawkami, ale pierwszą niespodzianką nie jest „gitarowość” tego krążka a Miles Kennedy. Nawet jeżeli zna się go z wcześniejszej działalności, czy z dwóch piosenek ze „Slasha”, to dopiero tu pierwszorzędnie popisuje się swoimi umiejętnościami wokalnymi. Wie kiedy ma się wydrzeć, a kiedy trochę przystopować, genialnie stopniuje napięcie, jak w fenomenalnym (i chyba najlepszym na całej płycie) „Bad Rain”, czerpiącym wszystko co najlepsze z hard rockowej tradycji, bo i riff jest porządny, Kennedy od szeptu przechodzi do wysokiego śpiewu, nie zapominając o perkusji, która absolutnie spełnia swoją rolę i buduje wyśmienitą rytmiczność kawałka. Zdolności Milesa ujawniają się praktycznie w każdym z utworów, jednak szczególnie na singlowym „You’re A Lie” (z resztą doskonały wybór na numer promujący, bo kawałek ten mocno wchodzi w krew i uzależnia). A The Conspirators? Z jednej strony chowają się w cieniu słynniejszych kolegów, z drugiej, gdyby nie oni, to nie zaznalibyśmy smaku prawdziwego rocka, niczym z przełomu lat 70. i 80. Doskonale dotrzymują tempa bardziej towarzyszącym im muzykom. Może, jak na konspiratorów przystało, dopiero na następnym krążku, pokażą sto procent swoich możliwości?

Możliwe, ze to za duże wybieganie w przyszłość, ale trzeba wierzyć, iż kolejny album będzie ( i będzie tak samo dobry), a przynajmniej, że każdy fan Slasha, czekając na niego, będzie zacierał łapki z niecierpliwości. Być może po raz pierwszy, formuła grupy nie wypali się już na początku, a potrwa dalej, jak na pełnoprawny zespół przystało, bo wydaje się, że między Slashem a Kennedym porządnie zaiskrzyło (oczywiście muzycznie) i dogadują się świetnie. Podobno nadzieja umiera ostatnia, i w końcu muzycy towarzyszący byłemu Gunsowi, zamiast rezygnować, rozwiną skrzydła i stworzą kolejny rockowy skarb. Bo „Apocalyptic Love” jeszcze nim nie jest, trochę brakuje tu odwagi na stworzenie niestandardowego, przekraczającego ramy albumu. Ten krążek w swoim brzmieniu bardziej przypomina debiuty zespołów nawiązujących do lat 70. (jak chociażby Rival Sons) a nie „starych wyjadaczy”, którzy swoje pierwsze kroki stawiali w rocku już dobrych parę lat temu. Może ten brak odwagi wynika właśnie z doświadczenia muzyków, którzy eksperymentowanie mają już za sobą? Oby nie … a teraz pozostaje liczyć na to, że to improwizatorskie zacięcie odezwie się jeszcze, nawet nie na kolejnej płycie, ale na trasie koncertowej. 9/10

author

Adrianna Struś

 27.06.2012  
Trwa ładowanie zdjęć