RECENZJA

Ian Gillan - Gilan Inn.

gilan_inn.

Czterdzieści-cztery lata jednego z największych wokalistów rockowych wszechczasów. Człowieka ,który doczekał się zastępów osób podrabiających jego niesamowity wokal oraz jeszcze większej rzeszy fanów dla ,których był jedynym słusznym wokalistą Deep Purple. Początkowo płyta miała być tylko jubileuszową składanką jednak Gillan zadecydował inaczej. Wybrał charakterystyczne utwory z wszystkich etapów jego kariery i postanowił nagrać je na nowo zapraszając znamienitych gości (Satriani, Ronnie James Dio, Steve Morse, Tony Moimi i wielu innych). I co się okazało? Okazało się ,ze z takim głosem i takimi znajomościami nawet z odgrzewania starych kawałków można stworzyć rzecz wielką. Album zaczyna się mocnym uderzeniem. Unchain Your Brain z charakterystycznymi solówkami Satrianiego wprowadza w hardrockowy nastrój. Riffowi miażdżyciel i heavymetalowe solo jak na gitarzystę Iron Maiden przystało i cudowny śpiew Gillana (nie zabrakło też tak charakterystycznego krzyku) to już Bluesy Blue Sea. Poetycki When A Blind Man Cries brzmi cudownie. Klawisze Lorda budują napięcie a gitara Jaffa Healera brzmi jakby naprawdę płakała, piękne solo. A Day Late N’ A Dolar wraz z Sugar Plum reprezentują ostatnią studyjną płytę. Dwa monumenty ciężkiego wokalu stanęły obok siebie w A Day Late N’ A Dolar. Ronnie James Dio pokazuje klasę. Ile to już lat na scenie panie Dio? Może kolejny album podsumowujący karierę? W Sugar Plum pomogli koledzy z Deep Purple. Paice i Gloger grają swoje tworząc wersję dużo lepszą od oryginału z płyty Dreamcather. W gronie znakomitych gitarzystów grających na płycie znalazł się też teraźniejszy „wioślarz” Deep Purple - Steve Morse. W balladowym Loving On Borriwed Time I mocniejszym Man Of War Morse widać ,że panowie grają ze sobą w macierzystej formacji . Muzyczna historia tworzenia albumu Machine Head czyli nieśmietelny Smoke On The Water to najsłabszy element płyty. Riff brzmi jak zaczerpnięty ze sklepu muzycznego gdzie młodzież katuje Smoke’a do bólu kalecząc go na wszelkie możliwe sposoby. Sytuacji nie ratuje wokal Gillana ,który jest jakby nieco wymuszony. Kiedy przeczytałem listę utworów najbardziej zaciekawiło mnie jak zagrany zostanie Speed King’a. Klawisze brzmią bardzo mizernie a gitara Satrianiego nigdy nie zabrzmi jak Blackmoore’a jednak całość brzmi hardrockowo i tak ma być W Trashed pokazał się kolejny wielki - Tony Iommi i zagrał swoje budząc wspomnienia zarówno po dawnych Pupplach jak i Black Sabath. I tak Ian Gillan pokazuje światu i tabunom młodych wokalistów ,że prawdziwym królom rockowego wokalu niestraszny jest czas. Płyta daje też doskonały przekrój kariery artysty. Gillan’s Inn warto też posłuchać ze względu na wielkie gwiazdy pojawiające się na płycie. Kawałki nagrane na nowo w większości nie tracą energii a oświecone blaskiem rockowej śmietanki na nowo ją zyskują. Brawurowo zagrane kawałki dają przykład młodzieży zapatrzonej w amerykańskie gwiazdki pokroju Slipknota. A jakieś minusy ? oprócz wspomnianego Smoke On The Water ,który naprawdę męczy uszy przyzwyczajone do oryginału już tylko … okładka. Naprawdę trudno o bardziej kiczowaty cover płyty. Bosy Gillan stojący pod latarnią wklejony na tle ośnieżonego kolorowego domku a do tego w tle „mroczne” czarne drzewa. Warto zobaczyć ku pokrzepieniu serca.

OCENA: 9,5/10

Autor: Jan Frączek

 29.03.2009  
Trwa ładowanie zdjęć