RECENZJA

Cold War Kids - Mine Is Yours

mine_is_yours

I oto przy okazji swojej trzeciej płyty, Cold War Kids wyostrzyli swój zmysł przebojowości. Osnutym gdzieś tam na bluesowym gruncie kawałkom, mającym jednak w sobie też coś z zakręconego zespolenia punku i soulu, nadali aż nadmiar melodyjności. Sporą rozpiętość stylistyczną podpartą oczywiście kalifornijską alternatywą i folkiem sprowadzili do wspólnego mianownika. To zasługa ich ogromnej inwencji i muzykalności. Nie uda się więc uciec od radiowego potencjału „Mine Is Yours”.
Pomysły na melodie często leżą w tym samym obszarze, który próbują dla siebie zarezerwować White Lies, ale jednak u Amerykanów jest więcej radości z grania, trudnej do ukrycia słonecznej aury. Dawno nie słyszałem płyty którą wypełniałoby 11 potencjalnych kandydatów na singlowy przebój, oczywiście w dzisiejszym rozumieniu tego określenia. Mogą więc każdy z osobna zawładnąć YouTubem, podbić zestawienia najchętniej kupowanych songów na iTunesie, czy zawładnąć empetrójkami młodzieży. A kto wie może przychylne będzie im też radio.
Radosne klaskanie i staromodne zagrywki oszczędnych gitar w tle „Royal Blue” windują ich do grona speców od chwytliwych refrenów. Piosenka tytułowa z tym niesamowicie brzmiącym hipnotycznym fortepianem jest zwyczajnie cudowna, wystukany rytmicznie w starym stylu „Louder Than Ever” to owszem granie bardziej gitarowe. „Finally Begin” trochę bardziej nastrojowe ma fajnie łkającą gitarkę, jakby podgrywał The Edge, a marszowy „Out Of The Wilderness” to znów podsłuchane angielskie podwórko, poza tym robi się w nim ciekawie poprzez dynamiczne roszady i wielowątkowość tematów muzycznych. A to dopiero początek albumu, gdzie piętrzą się jeszcze piosenki o które zawalczyliby Coldplay ze Snow Patrol. A i podobieństwo do Kings Of Leon za sprawą producenckiej ręki Jacquire'a Kinga nie jest na wyrost. Przykładem świetny „Bulldozer”. Głupio opisywać pozostałe tytuły, bo każdy ma coś w sobie. Dla Cold War Kids kategoria rzeczy słabszych i wypełniaczy po prostu nie istnieje. Nawet jeśli przy pierwszym kontakcie z tą muzyką melodie wydają się nazbyt wypolerowane, a do wokali Nathana Willetta trzeba się przekonać. Z pewnością warto, bo potem to procentuje. 8/10

author

Mariusz Osyra

 14.03.2012  
Trwa ładowanie zdjęć