RECENZJA

Teddybears - Devil's Music

devils_music

Rozpoczyna się od smakowitego rockowego riffu, podsłuchanego być może u Primal Scream, ale też z ich skłonnością do kontrowersyjnego wplatania elektronicznych motywów. Do tego nośny refren „Rocket Scientist” przyozdabia dziwnie wyskandowaną zwrotkę z klawiszami na modłę lat 80. Również w tytułowym „Devil’s Music” rządzi rockrave’owa dynamika. W „Get Mama A House” nie wyzbywają się tej maniery, tyle że tym razem kłania się przebojowość i humor a la Madness, no i syntezatorowego sosu jest więcej. Mimo wszystko dalej jest oryginalniej, a Szwedzi zgrabnie wszystko łączą, bawiąc się dźwiękami i tekstami, ocierając się świadomie o kicz, dzieląc tym samym powiedzmy poczucie smaku duetu Sparks. Ale kto powiedział że wiarygodne ma być jedynie granie śmiertelnie na serio. Napuszonych ponuraków ze Skandynawii wszak rynek zna sporo. U Teddybears jest więc tyle samo żartu co słońca, a zamiast okołobiegunowej deprechy serwują nam letnie niezobowiązujące piosenki, wprost idealne do radia. A że trochę przesłodzone, kanciaste czy nader często kojarzące się z banałem Smash Mouth to już inna sprawa.
Wszyscy mentalnie zadomowieni w muzyce lat 80. znajdą tu całe pokłady fajnych brzmień. Szczególnie że jest nawet coś na kształt „porywającego” instrumentala w „Cisum Slived”, który mógłby przed laty do filmu wymyślić tylko Gorgio Moroder. Zabawa wokoderem w „Get Fresh With You” to też prawdziwa gratka, pomimo że piosence blisko do popowego artysty, którego imię aż wstyd mi przywołać. Obecność B’52-s w „Cho Cha” też robi swoje, a znakomitego numeru „Chrystal Meth Christian” pozazdrościć mógłby sam Wayne Coyne. No właśnie, tu gościnnie pojawia się całe The Flaming Lips. I w tym momencie Teddybears zwyczajnie mnie kupili. Aż sam się dziwię jak zaraźliwa jest ich rozrywkowa działalność. 6/10

author

Mariusz Osyra

 09.01.2012  
Trwa ładowanie zdjęć