RECENZJA

Bon Iver - Bon Iver

bon_iver

Są takie płyty, które już od pierwszych nut są w stanie przyciągnąć do siebie słuchacza, który zakochany w pierwszych dźwiękach, jak zaczarowany wsłuchuje się w każdy utwór i od żadnego nie może się nawet na chwilę oderwać. Tak właśnie jest z albumem Bon Ivera, o może mało zachęcającym tytule „Bon Iver". Już od samego początku słuchacz zabierany jest w magiczną muzyczną podróż, która przyciąga jak magnes.

Jeszcze w 2007, przy okazji debiutanckiego krążka, pod nazwą Bon Iver ukrywał się tylko Justin Vernon, dziś to już czwórka utalentowanych muzyków. Mogłoby się wydawać, że zapraszanie nowych muzyków, gdy poprzedni (solowy) album był fantastyczny, nie wyjdzie artyście na dobre. Nic bardziej mylnego, dzięki wsparciu Mike’a Noyce’a, Matthew McCaughana i Seana Carey’ego, Vernonowi udaje się osiągnąć folkowe szczyty, zabierając na nie każdego, kto zdecyduje się na wspólną podróż.

Chociaż można (już teraz) grupie Bon Iver sporo zarzucić, bo przecież zdecydowali się na pewnego rodzaju „wyjście z nory” i ukazanie się w bardziej komercyjnym świetle, to nie można powiedzieć, że przez to jakość muzyki się pogorszyła. Wręcz przeciwnie, już otwierające album „Perth” z lekkim elektrycznym brzmieniem gitary, potwierdza, że formacja przeszła długą drogę i stała się pełnoprawnym folkowym bandem, który z całkowitą pewnością może konkurować nawet z Fleet Foxes. Fantastyczne jest też „Towers”, mimo wewnętrznego spokoju, jeden z odważniejszych utworów, z mistrzowsko zagraną partią na perkusji, aż dziwne, że instrument, który potrafi wywołać tyle hałasu, tak świetnie może współtworzyć klimat na folkowej płycie.

Spośród wszystkich utworów trudno wyróżnić jeden lub więcej kawałków, które szczególnie wyrastają ponad tło. To w sumie jedyna wada „Bon Iver”, bo krążek jest zwyczajnie zbyt równy, dopracowany, trochę przeidealizowany, w pewnym momencie staje się przez to nieco nużący i poszukuje się większej energii, polotu, nawet trochę szumu. Takie elementy podobno znaleźć można na koncertach, które ponoć bardziej przypominają rockowe widowisko aniżeli indie folkowy kameralny występ. Pozostaje tylko czekać aż amerykanie zdecydują się na koncert nad Wisłą. 9/10.

author

Adrianna Struś

 27.09.2011  
Trwa ładowanie zdjęć