RECENZJA

Kasabian - Velociraptor!

velociraptor

Z Kasabian mam od lat ten sam problem - są szalenie eklektyczni, a na ich płytach słyszę przede wszystkim rozmaite wpływy, a nie jednolity ukształtowany styl. Fajnie kombinują, ale chyba wciąż nie dorobili się tego co mogliby ochrzcić "swoim". Potrafią stworzyć zapamiętywalne melodie, naprawdę zgrabne piosenki, ale ciężko im składowe zespolić w całość, która porażałaby wyrazistością. Tej indywidualności zdecydowanie jest tu mniej niż muzycznego osłuchania.
"Velociraptor!" powtarza te same wady i zalety co trzy poprzednie albumy. Przede wszystkim wiele te piosenki zawdzięczają nadmiernie rozwiniętej produkcji, czyli mają na przykład w refrenach tę samą żarliwość co The Music lub Black Rebel Motorcycle Club, ale u nich kompozycje bronią się same, gdy u Kasabian pomaga stół mikserski. Do tego zasłuchanie w psychodeliczne madchesterskie odjazdy rodem od Happy Mondays (tytułowe "Velociraptor!" czy „Re-Wired”), jest nieco mylące, jak w przebojowym "Days Are Forgotten". Z drugiej strony dostajemy także czysty słodki pop lat 60., unowocześniony nieco modsową stylizacją i zazdrością w melodiach mocno pulpowo-oasisowych ("Goodbye Kiss"). Kasabian przy całej sympatii Pulp jednak nie są. W takich przypadkach łatwo o pułapkę kiczu. Tym łatwiej, że zespół swój czwarty pełnoprawny album otwiera prześmiewczym, jakby filmowym numerem z naleciałościami meksykańskich zdobień w "Let's Roll Just Like We Used To". Wszystko to brzmi bardzo radiowo, przebojowo, pomimo śmiałego łączenia sentymentalnych orkiestracji z analogową elektroniką i psychodelicznym sosem, jak w „I Hear Voices” czy oryginalniejszym, bo etnicznym "Switchblade Smiles". Melodie są tu atutem, gorzej z przemyślanym konceptem na całość. To trochę taka brytyjska wypowiedź w stylu podobnie rozchwianego stylistycznie amerykańskiego Weezera. Osobiście za mało dla mnie tu rocka w rocku, do czego jednak aspirowali, a teraz chowają gitary za wysuniętym na czoło rytmem. Powstała pozycja co najwyżej na pograniczu poprocka (przekombinowany „Acid Turkish Bath”). Są i bardzo fajne momenty, które jednak lepiej sprawdzają się w oderwaniu od reszty. Poza wspomnianym otwarciem płyty np. ewidentny hit „Man Of Simple Pleasures”. Świetne piosenki do zabawy i słuchania w pojedynkę, jako album sprawiają wrażenie nieco schizofreniczne, bo 11 różnych bajek nie spodziewałbym się na płycie, która jest jednak jednorazową wypowiedzią artystyczną. Atutem jest za to przeświadczenie, że znów nie wiemy w którą stronę pójdą następnym razem. Mam wrażenie że wolno im wszystko, a i podejrzewam że muzycy nie stawiali sobie ograniczeń.
Brit-pop miesza się tu z alternatywą, rock z sofciarskim śpiewaniem w tradycyjnym stylu. Retro brzmienia a la The Last Shadow Puppets z rockowym podwórkiem Paula Wellera, a liryczne stylizacje z miłością do funkowych nut. O innych mniej słyszalnych elementach tej układanki nie wspominając. Taki jest Kasabian. Erudycyjny, ale czy oryginalny? Na pewno wart posłuchania, ale miano rewolucyjnych raczej do nich nie przylgnie. 7/10

author

Mariusz Osyra

 26.09.2011  
Trwa ładowanie zdjęć