RECENZJA

Lenny Kravitz - Black And White America

black_and_white_america

Niestety niewiele nowego i dobrego można powiedzieć o muzyce Lenny'ego Kravitza z ostatnich płyt. Od czasu „Baptism” sprzed siedmiu lat, dowodzą one kompletnego zagubienia w muzyce popularnej, gdzie Lenny próbuje odnaleźć swoją muzyczną tożsamość na nowo, flirtując z popem i gatunkami pokrewnymi. Oznacza to że całkowicie złagodził wyraz swoich piosenek, ale niestety z miernym skutkiem. Już poprzednia słabiutka płyta nie oznaczała powrotu do formy, co potęguje jeszcze konstatację, że trudno mu odzyskać dawny blask i popularność jaką cieszył się w latach 90.
Artysta nadal pozostaje stylistycznie zagubiony, chociaż nigdy nie był ortodoksyjnie rockowy i lubił kopiować ulubionych mistrzów rocka, funkrocka, bluesa i soulu, właściwie niemal wszystkich od Curtisa Mayfielda po Davida Bowiego. Tu jest podobnie od zasłuchania w Lennona w "Dream" po hendrixowskie inklinacje obecne u niego od zawsze. Teraz katuje swoje utwory dodatkowo jeszcze dziwnymi transformacjami elektroniki i analogowych syntezatorów, a jednocześnie nie potrafi pozbyć się banałów wkradających się do kompozycji (wystarczy posłuchać koszmarnego singla "Stand" czy "Rock Star City Life"). Są tu fajne momenty, jak lekko jazzujący "Looking Back On Love", czy otwierający całość utwór tytułowy, przypominający równie udany "Live" sprzed lat z podobnymi dęciakami, ale nijak mają się do dawnego dorobku Lenny'ego, wypracowanego na kilku kolejnych płytach. Poza jego rozpoznawalnym wokalem trudno byłoby nawet odnieść je do jego osoby. Ponadto później okazuje się że wśród aż 16 nowych piosenek, znajdziemy tu jeszcze kilka lepszych i gorszych kopii utworu "Black And White America". Popowo-soulowe i zwyczajnie przesłodzone "Superlove" to rzecz zupełnie nie z jego bajki, a równie mało wiarygodnie wypada w "Liquid Jesus" podlanym elektroniką na modłę albumu" 5", co zakrawa na niezłą desperację. Zresztą podobnie "autentycznie" Kravitz uszył niby-rockowy, ale tak naprawdę do cna sztuczny "In The Black". I tak dalej, i tak dalej.
Płyta to barwna, kolorowa, z wpadającymi w ucho melodiami, co nie ratuje ich jednak od kiczu, bo jeśli ktoś pamięta oblicze wokalisty w stylu "Rock'n'Roll Is Dead", albo nawet przebojowego "I Belong To You", tu próżno takich piosenek szukać. Reszty dopełniają wątpliwe aranżacje, ponownie jak na początku kariery archaizowanie brzmienia, co w przypadku braku rocka a przy dużym udziale popowego szlifu i tak mija się z celem. Chyba że jesteśmy rozkochani w młodzieżowej muzyce lat 60. Wyszła raczej kolejna kalka modnych rmb brzmień, przefiltrowana wprawdzie przez kravitzowski zmysł do pisania przebojów, ale jednak mało wiarygodna. Lekkostrawna papka jednorazowego użytku. 4/10

author

Mariusz Osyra

 11.09.2011  
Trwa ładowanie zdjęć