RECENZJA

Fair To Midland - Arrows & Anchors

arrows_and_anchors

Muzyczna ekwilibrystyka Fair To Midland znana już z poprzedniej rewelacyjnej płyty, na nowym albumie „Arrows & Anchors” nie tylko znamionuje już w pełni ukształtowany styl, ale jest jednocześnie twórczym podejściem do godzenia różnic gatunkowych. Wznosi kapelę na kolejny, wyższy poziom. Zespala w całość progresywno-metalowe ciągoty z naprawdę melodyjnym i przebojowym potencjałem materiału. A przy tym pokazuje jak wiele wspólnego w twórczości kapeli z Texasu - wyrosłej przecież z amerykańskiej tradycji country i folku - mają przenikające się style. Tutaj połączone zostały w wybuchową i porażającą energią całość. Jeszcze bardziej udaną niż na płycie pod patronatem Serja Tankiana sprzed czterech lat.
Fenomenalne szybujące wysoko wokale Darroh Suddertha mieszają się z groźnym zdzieraniem gardła, co pozostaje najbardziej charakterystyczną składową stylu. Gitarowa potęga brzmienia chwilami miażdży ekstremalnymi riffami jak w „Rikki Tikki Tavi”. Trzeba mieć jednak ich odwagę by połączyć ostre growlowanie z przepiękną, niemal popową melodią i przetworzonymi partiami wokalnymi w marsvoltowym stylu. Podobnie otwarcie w „Whiskey And Ritalin” to energia, którą rozcieńczają klawiszowe dodatki. Klawisze są tu najważniejsze. Czasem Matt Langley gra delikatnie jak na początku „Short Haired Tornado”, którego słodycz szybko jednak niweluje porywająca dawka gitarowej przebojowości. Doskonale łagodzą naprawdę brutalne momenty, a są na płycie niemal wszechobecne. Grają istotną rolę w introdukcjach i kilku przerywnikach wplecionych w zasadniczą zawartość, ale i dopełniają ostatecznie kształt piosenek. Gdyby nie gitarowe szaleństwo, można by śmiało „Arrows & Anchors” nazwać płytą klawiszową. Te nieprzewidywalne opracowania zarazem pozwalają nabrać słuchaczowi oddechu. Bo nie tylko o agresję przekazu tu chodzi. Same utwory są z gruntu tych trudniejszych i nawet jeśli mają podobną nośność w refrenach co poprzednio, to jednak będą dla słuchacza nader wymagające. Sam lider nawet określa je mianem ciężkich i posępnych.
Pomysłów też jest więcej niż na „Fables From A Mayfly...”, są też bardziej intrygujące. Zwielokrotnione wokale, zawiesista moc gitary i nieszablonowa, rozszalała rytmika dodają progrockowych akcentów. Z kolei między riffami znajdują się dla siebie miejsce: banjo czy dulcimer, zaskakujące swą obecnością w opracowaniach. Tak jest w kapitalnym „Amarillo Sleeps On My Pillow”, który wyrasta wprost z wiejskiego południowego grania. Połowę roboty załatwia w nim wszechstronny wokalista, który lawiruje od nieco vedderowskiej barwy w zwrotkach do ciężkiego ujadania w blackmetalowym refrenie.
Mimo wszystko to przyjazna dla ucha płyta. W poszukiwaniu przebojów na miarę „Dance Of The Manatee”, wskazałbym nie tylko „Musical Chairs” wybrany na pierwszy ogień, ale i równie zwarty „A Loophole In Limbo”, który doskonale sprawdzi się z wydatną pomocą publiczności na koncertach. Zresztą materiał zespół od dawna już ogrywa na żywo. Mam wrażenie że mocno ewoluował przez ten przedłużający się czas przygotowywania albumu. Komponowali też bardziej śmiało, szerzej niż dotąd, co pokazuje rozpędzony „Coppertank Island” z dramaturgicznymi przejściami. Ale przede wszystkim gwiazdą zestawu jest pierwsza tak rozbudowana kompozycja w dorobku Fair To Midland, piękna „The Greener Grass” na finał. Tutaj punktem odniesienia może być chyba tylko Dream Theater, Kansas czy mistrzowie artrocka. Oczywiście zagrali z typową dla siebie siłą, ale tematy są tu bajecznie delikatne, melodyjne, śpiewne bardziej niż krótkie formy wcześniej. To może być zwiastun tego czego spróbują w przyszłości. Może zechcą stworzyć dłuższą folk-metalową suitę o progresywnych ambicjach? Właściwie „Arrows & Anchors” pomimo innej konstrukcji już w ten sposób brzmi. 10/10

author

Mariusz Osyra

 03.08.2011  
Trwa ładowanie zdjęć