RECENZJA

Don Henley - Inside Job

inside_job

Wydana w 2000 roku płyta "Inside Job" była pierwszym, premieroym dziełem wokalisty i perkusisty The Eagles od jedenastu lat. Sporo w tym czasie zmieniło się w muzyce, ale i sporo wydarzyło się w artystycznym i osobistym życiu Dona Henleya. Reaktywacja The Eagles dużo mniej czasu pozostawiła na solową karierę, a małżeństwo i spełnienie w roli ojca, narzuciło też charakter nowej muzyce oraz dostarczyło tematów utworów jakie trafiły w końcu na album. Oczywiście nie tylko, Don podejmuje też zagadnienia bardziej uniwersalne, choćby społeczno-polityczne i ekologiczne, generalnie jednak to mocno osobista płyta. Szczęściem rodzinnym Don Henley dzieli się w "Annabel" czy "For My Wedding", podobnie w wylansowanym przeboju, tradycyjnie balladowym "Takin' You Home". Stateczny muzyk, który tak napawdę niewiele musi już udowadniać pokazuje, że nadal ma charakter, że chce muzykować i czymś nas jeszcze zaskoczyć. Najlepiej ilustrują to dynamiczne fragmenty w rodzaju "Workin' It". Trochę niepokorny to fragment, zaśpiewany jest bardziej agresywnie, pomimo tego że wymuskano go pod kątem produkcyjnym, to i tak jest w nim miejsce na trochę przybrudzone, bluesowe partie gitar, a przede wszystkim kłania się fajny klimat. Bombastyczny utwór tytułowy z kolei, nabiera rozpędu po delikatnym wprowadzeniu z tajemniczymi smyczkami w tle. W głowie zostają przede wszystkim zespolone uderzenia bębnów z uderzeniami gitary, to zeppelinowska szkoła, choć tutaj riff nie ma pierwszoplanowej roli to efekt i tak jest piorunujący. Poza tym Henley nader często używa tej swojej ostrej barwy głosu, dlatego wyróżniłbym jeszcze "Miss Ghost", nie tylko za świetny wokal, także za trochę przyczajony nastrój, gdzie przyjemnie grają hammondy, a gitara Jimmiego Vaughana przypomina tę z płyt Bonnie Raitt. Zupełnie inna kategoria powstała dla "The Genie", zasługującego na szczególne wyróżnienie. To raczej najlepszy utwór na albumie i niby połączenie amerykańskiej rockowej tradycji z nowoczesnym, ale Amerykanie tak mają, że potrafią ożywić to co słyszeliśmy już wiele razy na różne sposoby. Trzeba posłuchać. Poza tym na "Inside Job" jest czasem funkująco w "Nobody Else In The World But You", z klawiszami w sylu Steviego Wondera i z nim właśnie, również w soulowych zaśpiewach. Odnotujmy też, że na krążku pojawiają się w charakterze gości koledzy z macierzystej kapeli Glenn Frey i Don Felder, muzycy The Heartbreakers Toma Petty'ego czy David Paich z Toto, w sumie pierwszorzędna ekipa. A sam album porusza się w zmiennym nastroju i w różnych tempach z przewagą tych urzekających i spokojniejszych. Radosny jest finałowy "My Thanksgiving", coś w rodzaju testamentu, a wyjątkowo łapiący swą melodyką ekologiczny "Goodbye To A River"; broni sie cały, nastrojem, kompozycją, klimatem w przeciwieństwie do nudnych i przewidywalnych songów "Damn It Rose" i "Everything Is Different Now". W sumie dużo tu dobrej muzyki, to coś dla miłośników kalifornijskiego grania, którzy nie odejdą od odtwarzacza zawiedzieni. Jest elegancko, raczej nostalgicznie, czasem bardziej szorstko, a cały czas udziela się myśl, że Don Henley przez te minione jedenaście lat odkładał sobie na stosik tylko najlepsze pomysły. I tak być powino. 8/10

author

Mariusz Osyra

 29.03.2009  
Trwa ładowanie zdjęć