RECENZJA

Reef - Rides

rides

Reef to czterech zdolnych muzyków, którzy maja w sobie niezmienną ochotę narobienia twórczego hałasu. Trzeba powiedziec że robią to z radością i dużym luzem, a przy tym nie brak im inwencji. Ale Reef swój sukces zawdzięcza głównie ostremu wokalowi i scenicznej charyzmie lidera Gary'ego Stringera. Wykrzykuje on kolejne frazy piosenek, zdziera głos, śpiewa intensywnie, z rzadka łagodnieje. Cały zespół tez raczej daje ognia niz nas roztkliwia. To same zalety rasowej, rockowej kapeli, ale czy są jakieś wady? Trochę nierówne płyty, nie zawsze oczekiwane uznanie u fanów. Kolejne sukcesy nie zawsze szły u nich w parze ze znakomitymi, zasługującymi na nie wydawnictwami. Słuchacze nie zawsze byli w równej mierze zainteresowani surowym rockiem, ale cóż z tego, skoro wina nie leżała po stronie grupy. "Rides" to szczyt możliwosci kompozytorsko-wykonawczych Reef. Niektórzy mogą zarzucać temu albumowi, brak muzycznej swobody, jaka dominowała na dwóch pierwszych krążkach. Za to tutaj w porównaniu z "Replenish" dostajemy więcej barwnych utworów, pomysłowych zagrywek, więcej kompozytorskiej dyscypliny, o wokalnych występach Stringera nie wspominając. A może jednak warto wspomnieć, chociażby z powodu przejmującej końcówki "I've Got Something To Say". Zupełnie innej, miękkiej barwy używa w "Locked Inside" czy w "Funny Feeling", utworze w mocno zeppelinowskim klimacie. Porywający jest tez krótki i ciężki "New Bird", a ujmujący swobodą i zaaranżowany akustycznie "Hiding", aż dziwne że nie wylansowano go na singlu. W refrenie ewidentnie przywołuje dokonania The Black Crowes, a cała płyta może kojarzyć się podobnie za sprawą brzmień, które uzyskał George Drakoulias. Dla przykładu jakiż to rasowy riff grają gitary w hardrockowym "Back In My Place", a wokalista szybuje gdzieś w rejonach Roberta Planta i Kevina Martina z Candlebox. Dzięki temu fani takiego grania będą zadowoleni. Wyjątkowo udały się linie melodyczne i sporo dzięki nim tu przebojowego potencjału ("Sweety", "Love Feeder"). Jest po drodze w czym wybierać, mnóstwo udanych kawałków, a dotarcie do wymienionego już "Funny Feeling" to prawdziwe święto i deser, zwieńczenie naprawdę udanego zestawu utworów. Wszystko tętni żywiołowym feelingiem, werwą grania i pozytywną energią, która podczas słuchania się udziela. Wychodzimy potem w świat bardziej uśmiechnięci i otwarci. "Rides" jest też pełne niespodzianek, co w dobie tradycyjnej muzyki rodem z lat 70tych, dwadzieścia lat później nie zawsze się udawało. Co najważniejsze, sprawdzam kolejnych kilka lat później, a ta muzyka nadal żyje, pulsuje i serwuje nam takie emocje jak w 1999 roku. Czy może być lepsza rekomendacja dla albumu, który zamiast stać na półce nadal się odtwarza znakomicie? 8/10

author

Mariusz Osyra

 29.03.2009  
Trwa ładowanie zdjęć