RECENZJA

Candlebox - Candlebox

candlebox

Przy pomocy mocnego "Don't You" otwieramy to pudełko świec, a potem dostajemy jeszcze dziesięć równych kawałków. Dziś z perspektywy aż trzynastu lat trochę anachroniczna to muzyka, bo nawet jeśli nadal niektóre grunge'owe tradycje są żywe, to dziś komponuje się i gra trochę inaczej. Ten upływ czasu dla samej wartości muzyki zawartej na "Candlebox" jest niegroźny. Już wtedy, w 1993 roku, kwartet, wyposażony w wyjątkową barwę i siłę głos Kevina Martina, pokazał, na jak wiele fani ciężkiego rocka rodem z Seattle mogli liczyć. To fantastyczny muzyczny obrazek, który nadal jest kroniką jednej z mniej znanych kapel, a przecież wpisującej się w ten sam nurt, co Pearl Jam i Alice In Chains. Wpływ tych drugich tutaj bardzo słyszalny, ale utworom pozwolono rozwinąć bardziej przebojowe nuty. Słychać nośne refreny w zgrabnych: "You" i "Far Behind". Jest przy tym donośnie i riffowo w partiach gitar jak w "Arrow", a czasem klimatycznie, choćby w "He Calls Home". Kwartet już na tym debiutanckim albumie objawił patent na własną kmpozytorską oryginalność, którego potem będą się trzymać i na kolejnych płytach. Często piszą pod śpiewającego Martina, a ten ma potencjał i w skali swojego głosu spory zapas. Mam wrażenie, że śmielej używa go dopiero na kolejnym krążku "Lucy". Kiedy słucham "Simple Lessons", ciarki chodzą mi po plecach, i tak już od jedenastu lat. Już tutaj pokazuje, że bez oryginalnej barwy jego głosu nie byłoby siły Candlebox i kilku milionów sprzedanych egzemplarzy. Wystarczy pozwolić, by w głośnikach zadomowił się chyba najlepszy "Cover Me" czy siedmiominutowy "Rain", koniecznie do słuchania w deszczu. Byli wtedy niepokornymi młodziakami i mieli jeszcze kilka lat na dojrzałość atystyczną, szkoda, że kiedy dorobili się własnego stylu, każdy z muzyków poszedł we własną stronę. Szkoda mi teraz grunge'owej szkoły z Candlebox wśród jej uczniów, bo tak niewielu z nich daje się nadal zauważyć. Kevin Martin na szczęście nadal śpiewa, ale jego nowa formacja nie ma już siły i powodzenia omawianej, a i muzyka już nie ta. Wszyscy zgodnie chwalą debiut Candlebox, na tle pozostałych dwóch płyt. Dla mnie to dopiero przedskoczek, który raduje, ale prawdziwy punkt kulminacyjny i muzyczne uniesienia zespół ma w tym miejscu jeszcze przed sobą. Rozumiem jednak, że dla wielu miłośników jest to zniewalająca porcja muzyki, nawet po kilkunastu latach. Rzeczywiście może taką być. Bez polemiki - znać wypada.8/10

author

Mariusz Osyra

 29.03.2009  
Trwa ładowanie zdjęć