RECENZJA

Eric Clapton - From The Cradle

from_the_cradle

Kto kocha bluesa ten powinien mieć tę płytę, bo na szęście to bluesowy Eric Clapton. „From The Cradle” jak widać już w tytule to muzyka, która towarzyszyła Ericowi od kołyski i ukształtowała jego młody muzyczny gust. Po ogromnym sukcesie „Unplugged”, w który nie wierzył nawet sam Clapton, postanowił pójść za ciosem i nagrać album, będący zapisem jego fascynacji, szczery i autentyczny, trochę na opak zaleceniom i oczekiwaniom wytwórni płytowej. Tym razem sugestie te mógł całkowicie zignorować i pójść za głosem serca. Był to strzał w dziesiątkę, a muzyka Claptona od lat nie miała tak wielkiej siły wyrazu. Na krążek trafiły stare standardy bluesowe, które kiedyś stworzyły Erica-bluesmana, a teraz otwierały wspaniały świat prawdziwej muzyki przed kolejnymi pokoleniami. Wśród utworów wybranych znalazły się i bardzo znane, wielokrotnie rozpowszechniane przez innych artystów, jak i zupełnie nieznane bądź zapomniane, mające dotąd swoje miejsce tylko na starych, czarnych płytach. Zatem otrzymaliśmy hołubiony przez wielu „Hoochie Coochie Man” Williego Dixona, rozpoznawalne „It Hurts Me Too” Elmore’a Jamesa czy „Reconsider Baby” Lowella Fulsona. Wśród wskrzeszonych starych kompozycji, często sprawiających wrażenie premierowych, znalazły się „Blues Before Sunrise” Leroy’a Carra, „I’m Tore Down” Sonny’ego Thompsona czy „Blues Leave Me Alone” Jamesa Lane’a. Na dodatek producenci czyli Eric Clapton i Russ Titelman postanowili przedstawić wersje jak najwierniejsze oryginałom sprzed lat i nagrano je właściwie w jednym podejściu, bez poprawek. Oprócz samego mistrza w studiu znaleźli się sami wyjadacze: legendarny już bębniarz Jim Keltner czy świetny gitarzysta Andy Fairweather-Low, który zresztą zadomowił się w zespole towarzyszącym liderowi na kolejne lata. Clapton stanął na wysokości zadania, a słuchacze przyzwyczajeni do jego sztucznych płyt z lat osiemdziesiątych, od dawna nie mieli okazji słyszeć takiej pasji i żarliwości w jego śpiewie i grze na gitarze. Zwłaszcza porywająco wypadły: akustyczny, ale bardzo dynamiczny „Motherless Child” – stary blues nieznanego autora; „Groaning The Blues” Williego Dixona, „Five Long Years” Edddiego Boyda i „Someday After a While” Freddy’ego Kinga. Wyrazy uznania też dla fanów, którzy poznali się na geniuszu tej płyty i sprawili że dotarła na szczyty list bestsellerów po obu stronach Atlantyku. Prawdziwa muzyczna poezja i hołd dla bluesowych mistrzów. Blues jest wielki. 10/10

author

Mariusz Osyra

 29.03.2009  
Trwa ładowanie zdjęć