RECENZJA

Tool - 10 000 Days

10_000_days

Pięć lat minęło jak z bicza strzelił wiec czas rozpracować nowa płytę Tool. Czteroosobowy skład, Keenan - charakterystyczny i rozpoznawalny wokal, który ostatnio mogliśmy słyszeć częściej za sprawą A Perfect Circle, Justin Chancellor i spółka znowu wybiera się z nami w wyjątkową podróż. Będzie wyjątkowo i to przez całe 75 minut. Coś niepokojącego siedzi w singlowym „Vicarious”, ale potencjał radiowy też jest, w „Jambi” mamy przyprawiające o dreszcz połączenie posępnych, jednostajnych riffów ze zgrabną melodyką, a w „Wings For Marie” mistyczny klimat dostarcza śpiew i muzyczne detale, przy tym naprawdę sporo uroku, zmiany tempa i porywy gitarowe. Te znaki rozpoznawcze tyczą się i innych fragmentów bo czymże byłaby muzyka Tool np. bez przytłaczającego, miarowego rytmu bębnów, ubranego w przetworzone dźwięki gitar. Druga część „Wings...” i jednocześnie utwór tytułowy to już rozpasany, jedenastominutowy gigant, gdzie jest i miejsce na dyskretne subtelności muzyczne w tle, przytłumiony wokal i odgłosy burzy. Efekt piorunujący, fantastycznie przestrzenny kawałek. Największe wrażenie robi na mnie nie wiedzieć czemu ‘The Pot”, który rozpoczyna głos wokalisty podany a capella, zaraz potem intensywny, pokręcony rytm. Podkład ma w sobie jakby więcej brudu, świetne brzmienie, wszystko gra jak trzeba – jeden z najciekawszych fragmentów na płycie. Kolejnych nie sposób nie zauważyć, bo weźmy krótki „Lipan Conjuring”, czegoś takiego na albumie zespołu dotąd nie było, niby przerywnik oddzielający części albumu, ale wyraźnie rzutuje na druga połowę i jej charakter. W drugiej części „Lost Keys” jakby z fascynującego filmu. Muzyka w tym utworze osnuta wokół jednego dźwięku zmieniającego tylko wysokość, oprócz tego jeszcze odgłosy rozmów, kroków, dużo tej ekstrawagancji; sporo się dzieje i przeszkadza w tej instrumentalnej ilustracji, przechodzącej w kolejną intrygującą „kobyłę”: „Rosetta Stoned”. Wraca tu Maynard i znów śpiewa całym gardłem, tak jak lubimy, choć nie jest to wokal wprost – poddano go obróbce, zniekształceniu, poza tym świetnie współgra tu perkusja z gitarami, a w tle różne przeszkadzajki. Jest jeszcze „Intensions” w którym pojawiają się dystyngowane i delikatne nuty. Szczególnie niesamowite są tu instrumenty perkusyjne z dalekiego wschodu, programming, który nagle przypomina o nowoczesności tej muzyki, zaśpiewy tym razem mają za zadanie towarzyszyć nam tylko we tle. ?wietny jest przedostatni „Right In Two” i już wiem że nic słabego na tym albumie się nie zdarzy. Muzycy kolejny raz zaskakują połączeniem intensywności swojej odmiany rocka, czy raczej metalu z dalekowschodnim zapatrzeniem obecnym w sferze rytmicznej płyty. Jest pięknie, a przy tym mocno i ciężko, choć nie cały czas, mamy też chwile wytchnienia, parę niespodzianek, naprawdę intrygujących kolaży dźwiękowych jak w utworze finałowym. To wszystko docenią ci słuchacze, którym niecodzienne podejście do ciężkiej muzyki sprawia frajdę, którzy lubią pokombinować ale i dać się muzyce ponieść, którzy lubią grupy stawiające słuchaczom wyzwania swoimi przemyślanymi, inteligentnymi i poszukującymi propozycjami. Taki jest Tool na „10000 Days”, zupełnie inny niż pięć lat wcześniej na „Lateralus”, raczej bliższy wczesnym wydawnictwom zespołu. Nie bać się – słuchać. Zachwycający materiał. 9/10

author

Mariusz Osyra

 29.03.2009  
Trwa ładowanie zdjęć