RECENZJA

Van Morrison - Down The Road

down_the_road

Na okładce tego albumu widnieje witryna małego sklepiku pełna pięknych, starych, czarnych płyt. Ten album też jest jak piękne, wiekowe wspomnienie. Dlatego że Van Morrison jest jak wino, im starszy tym lepszy i tym lepsze trunki nam serwuje. Gdzieś w okolicach 60tki postanowił ze swego talentu odcisnąć sok i smakowitym miąższem wypełnić krążek „Down The Road”. Wśród wspomnianych analogowych albumów z okładki jest Ray Charles, Mahalia Jackson, Carl Perkins, BB King, James Brown, John Lee Hooker czy Hank Williams. Echa ich muzyki pobrzmiewają w subtelnych, ciepłych, onirycznie melodyjnych balladach i bluesach irlandzkiego barda. Artysta jakby brał na warsztat całą muzykę swej młodości, która kształtowała i wpływa nadal na kolejne pokolenia, a przy tym robi to z finezją godną mistrza malarstwa, który czaruje nowe z palety znanych wszystkim kolorów. Van Morrison potrafi jak nikt tak połączyć rozmaite gatunki muzyczne, by otrzymać efektowną, naprawdę skrzącą się od świeżych pomysłów całość. Nawiązuje do wszystkiego co w muzyce kocha, a zatem jest i klasyczne country folkowe granie, romans z bluesem, czysty rock’n’roll a la lata 60te, stylizacje soulowe czy utwory czerpiące z chicagowskiego jazzu. Jest i osobisty ukłon dla guru Raya Charlesa w postaci nowej wersji nieśmiertelnej „Georgia On My Mind”. To co artystę kształtowało przez lata bije też z tekstów. Jest chociażby tytułowy „Down The Road” – obraz tułacza muzyka szukającego drogi do domu, ubrany w sentymentalne nowoorleańskie brzmienie. Przebojowy „Meet Me In The Indian Summer” to także tęsknota, ale dla odmiany za błahymi radościami młodzieńczego życia. Kiedy Van Morrison wyznaje miłość do rodzinnej Irlandii to tęsknotę słuchacz już dzieli szczerze razem z nim. Zaraz potem mamy wspomnienie prawdziwej muzyki nadawanej w radiostacjach 40 lat temu („Hey Mr. DJ”), kto tę epokę pamięta ten zrozumie. Pojawia się i Belfast i pochwała trudu pracy, a cały czas głos przypomina, że jego irlandzkie serce bije dzięki wspomnieniom. Może i na starość Van Morrison zrobił się sentymentalny ale nie ckliwy, liczy że nie tylko rówieśnicy go zrozumieją, chce jeszcze odbić swoje piętno w muzyce XXI wieku, ciągle wiernie trzymając się sprawdzonego groove’u sprzed lat. I raz za razem pochwala piękno dni które już upłynęły i zapytuje co się stało z gwiazdami z dawnych lat. Trafia swymi słowami w serca co bardziej zadumanych słuchaczy, a muzyką mam nadzieję do wszystkich, którzy wiedzą skąd się wzięły współczesne brzmienia i zdają sobie sprawę że zawdzięczają je tradycji. Warto o niej pamiętać by nie stała się tylko cieniem zacierającym się w przeszłości. Van Morrison to taki zupełnie niewspółczesny muzyk dla którego najważniejszy jest blues, prowadzący go przez życie o którym śpiewa. Zawsze jest w drodze i ciągle jeszcze przed celem, ale bez możliwości powrotu. Ciągle chce słyszeć i śpiewać nuty które zna i wierzy że jego słuchacz tę pasję będzie z nim dzielił. I chociaż stworzył i zaśpiewał takich piosenek już setki, to w jednej z nich zauważa że tytułowa droga jest dłuższa niż kiedykolwiek przypuszczał. Na szczęście, bo można dzięki temu wierzyć że jeszcze długa droga przed nim.9/10

author

Mariusz Osyra

 29.03.2009  
Trwa ładowanie zdjęć