RECENZJA

Antimatter - Planetary confinement

planetary_confinement

Ferie, czas odpoczynku, a co za tym idzie- czas na nadrobienie zaległości związanych z muzyką. Jakiś czas temu w moje ręce wpadło najnowsze wydawnictwo grupy Antimatter zatytułowane „Planetary confinement”. Z czystym umysłem pozbawionym jakichkolwiek innych myśli włożyłem krążek do odtwarzacza i przekonany, że usłyszę potężne i bardzo agresywne brzmienia zamknąłem oczy i oczekiwałem na pierwszy utwór. Wbrew moim oczekiwaniom, a raczej przypuszczeniom z głośników wypłynęła pierwsza nuta- niezwykle miła dla ucha, kilka kolejnych nut nakreślało ogólny zarys utworu. Zainteresowało mnie to i pochłonęło bez reszty, „muzyka nakazująca myśleć”- pomyślałem. Wszystkie moje wątpliwości minęły kiedy na wyświetlaczu zaiksrzyła srebrno-niebieskim kolorem cyfra dwa. Akustyczna gitara wygrywająca melodie, która oplatała mój umysł molestując go i ciągnąc z sobą dalej. Zdawało się nie czuć upływającego czasu, każda kolejna nuta i słowa przekazywane przez wokalistę tworzyły jedną- wspaniałą całość. To był moment w którym zdałem sobie sprawę, że bez względu na to co pojawi się za chwile, ta płyta zajmie jedno z honorowych miejsc na mojej półce. Utwór trwał kolejna minutę i dopiero wówczas pojawiła się perkusja, która dopełnila tylko wyśmienitej całości.

Mój zachwyt tym, co słyszałem nie kończył się, a wręcz odwrotnie, rósł z każdą chwilą. Wkońcu moja ciekawość została wynagrodzona i oto do mojej głowy dociera kolejny utwór. Znów główną rolę odgrywa gitara akustyczna i tym razem melodia jest prosta, czysta, przejrzysta jednym słowem- taka jaka być powinna. Ku mojemu zdziwieniu po chwili z głośników wybrzmiewa niezwykle delikatny głos kobiecy, który w połączeniu z dźwiękami gitary stwarza wrażenie jednoliteg i nieoderwalnie połączonego z melodią. Kolejna kompozycja, przynosi następne, miłe niespodzianki. Obecność skrzypiec stwarza nastrój bardzo romantyczny i podniosły, a splecenie dźwięków gitary daje efekt niczym z opery. Wszystkie myśli, które pojawiały się w głowie nie mogą zostać zapisane ponieważ wyrzuca je spokój i niezwykła magia płynąca z każdego kolejnego dźwięku. Nie do końca rozumiałem co tak naprawdę się dzieje, jak płyta w której nie ma żadnej dynamiki i zmiany nastroju może tak bardzo zaciekawić słuchacza? Moje rozmyślenia przewrało pojawienie się kolejnego instrumentu. Wiolonczela wprowadziła mnie do kolejnego świata, zupełnie jak wczuwanie się w losy bohatera książek przygodowych, a kobiecy głos otwierał kolejne drzwi za którymi kryły się emocje. Przez pewną chwilę poczułem się jak człowiek wolny, nie mający żadnych zobowiązań wobec świata.

Utwór za utworem docierał do mnie tworząc jedną całość. Mimo tego, że wszystkie kompozycje można połączyć wspólnymi cechami to każda z nich wytwarza w słuchaczu inne emocje i przenosi go w inny zakątek jego prawdziwego „ja”. Słuchając tej płyty, mimo powtarzających się nieskończenie dźwieków gitary akustycznej, ani na moment nie czułem w sobie znudzenia czy też nutki zawodu. Różnorodność pojawiąjacych się instrumentów zdaje się być zamierzona i ma na cely wprowadzanie słuchacza w coraz to inne sfery przemyśleń, emocji i nastrój. Kiedy rozkoszujemy się upływającym czasem i trwamy w letargu prowadzonym przez muzyke, nagle pojawia się moment powrotu do rzeczywistości. Utwór kończący płytę, zatytułowany „Eternity” jest swego rodzaju drogą wyjścia z błogostanu i letargu. Wszystko to dzieje się bardzo szybko i mija pozostawiając w nas niedosyt i poczucie odprężenia. „Eternity” to 8:45 min. delikatne wybudzanie słuchacza podczas którego towarzyszy nam spokojny głos przemawiający do nas niczym lekarz wyprowadzający nas ze stanu hipnozy. Myślę, że nie wiele się pomylę, jeżeli zaryzukuję stwierdzenie, że to powrót do normalnego świata z bardzo daleka, gdzie nie ma problemów i człowiek żyje w pełni jedności z samym sobą.

„Planetary confinement” to płyta, której nie można w żaden sposób przyporządkować do określonej grupy. Grupa „Antimatter” dokonała czegoś niezwykłego- w sposób prosty i zrozumiały dla słuchacza przekazała mu treść, która tak naprawdę jest ukryta w odbiorcy. Nie jest to krążek w którym należy szukać szaleństwa, i potężnych brzmień gitar. Nie jest to również płyta przepełniona smutnymi balladami, które po pewnym czasie powodują znudzenie i złość słuchacza. Z całą pewnością mogę powiedzieć, że jest to jedyna w swoim rodzaju płyta, która powinna się znaleźć w zbiorach każdego kto potrafi popaść w zadumę nad sobą i odnaleźć w muzyce coś więcej niż dźwięki.

Płyta powstała w składzie: Michael Moss, Duncan Patterson. Gościnnie krążek swoją obecnością wzbogacili: Rachel Brewster (skrzypce), Stephen Hughes (gitara basowa), Chris Phillips (bębny), Sue Marshall (dodatkowe wokale na 'Legions'), Amélie Festa (wokale), Mehdi Messouci (dodatkowe klawisze na 'Relapse'), Barry Whyte (gitara prowadząca), Alex Mazarguil (djembe), Micheál ó Croinín (bębny)


Ocena płyty: 8+/10

author

Piotr Trzciński

 29.03.2009  
Trwa ładowanie zdjęć