RECENZJA

The Music - The Music

the_music

Niejeden wokalista chciałby śpiewać tak jak młody lider The Music Robert Harvey, który dysponuje ekspansywnym i zadziornym wokalem w podobie Perry Farrella. Za sprawą dynamicznego brzmienia, atakujących wściekle gitar, a przy tym wspaniałej melodyjności swoich utworów najbardziej kojarzą się właśnie z dokonaniami lidera Jane’s Addiction, głównie ostatniego wcielenia zespołu. The Music jednak zafrapowali odbiorców swym debiutem zaledwie pięć lat temu od razu sięgnęli pierwszej piątki brytyjskich zestawień. I nic w tym dziwnego, bo wyprzedzili całą new rock revolution, która przedstawiciele rywalizują teraz o palmę pierwszeństwa, a na początku wieku nie była jeszcze nawet w powijakach. Jeśli o samą muzyczną zawartość płyty „The Music” chodzi to mamy przede wszystkim podszyte ogromnym ładunkiem emocji podniosłe i zagrane z ogromną mocą melodyjne hymny, gdzie balans raz po raz ze ściany gitar przekłada się na napędzający wszystko rytm, ale głownie oscyluje wokół śpiewu lidera. I niech nie zmyli nikogo cisza przed burzą w takim „The People”, który także po wprowadzającym intro się rozpędza. Mamy przy tym podczas słuchania nieodparte wrażenie że to muzyka i rockowa i taneczna, bo właśnie taką rytmikę posiada, a przy okazji wręcz zabójczą przebojowość. Nie od parady pojawiają się tutaj utwory „The Dance” i „Disco”, należy takie tytuły jednak traktować z przymrużeniem oka, bo pogibać się można, ale raczej warto mocno rozkręcić aparaturę i dać poszaleć głośnikom. Dopada w nich odbiorcę zmasowana wręcz energia, przy pierwszym kontakcie z albumem, albo w ogóle z muzyką kwartetu może ta jej cecha męczyć, później okazuje się być poezją za jaką się tęskni. Oczywiście pod warunkiem, że lubimy czasem zaaplikować sobie i sąsiadom głośne granie. Odrobina psychodelii jako moment wytchnienia znajdzie się w „Human”, szczypta też we wspomnianym „Disco”, ale i tak dominują kompozycje skrojone według receptury: spokojniej na początku i zabójczy ładunek chwilę potem, a następnie „nie odpuszczamy już do końca”. Tak jest w perełce „Getaway”. Ma rockową moc, jest przy tym naprawdę tętniący i oryginalny zarazem, nawet jeśli gdzieś w podkładach z lekka kojarzy się z Prodigy. To nie jest jednak techniczna muzyka, nawet jeśli kilka takich syntetycznych epizodów na niej znajdziemy. Górę bierze emocjonalny śpiewa Harveya, szczególnie w genialnym hicie albumu „Take The Long Road And Walk It” albo w „The Truth Is No Words”. Ktoś napisał, że to jazda bez trzymanki rollercoasterem, ktoś inny że muzyka wprowadzająca w hipnotyczny trans, a jeszcze ktoś że muzyka do zabawy. Wszyscy mieli rację. Jedno z pierwszych arcydzieł rocka XXI wieku. 9/10

author

Mariusz Osyra

 29.03.2009  
Trwa ładowanie zdjęć