RECENZJA

Los Lobos - Good Morning Aztlan

good_morning_aztlan

Hidalgo, Perez, Rosas czy uznany saksofonista Steve Berlin to wybitni muzycy jacy spotkali się przed laty w Los Lobos. Niesłusznie u nas pokutują tylko jako odtwórcy „La Bamby” Richiego Valensa, bo ich ambicje idą o wiele dalej i pomimo braku spektakularnej popularności, pozostają jednym z najlepszych rockowych amerykańskich kapel z pogranicza z Meksykiem, a grają już trzydzieści lat. „Good Morning Aztlan” to jedna z ich najlepszych płyt z ostatnich lat i niestety taka, która nigdy nie ukazała się na polskim rynku. Bóg raczy wiedzieć dlaczego, bo dociekania fanów na niewiele się zdadzą. Grają tu ogniście, po okresie eksperymentów na poprzednich albumach, dużo tu czystego wysokooktanowego rocka, szalejących gitar, gitarowego wymiatania zmieszanego z naleciałościami latynoskimi, soulem, rhythm’n’blusem orleańskim, funkiem i bluesem. Dynamicznie zapowiada całość już „Done Gone Blue”, a kolejne porywy z utworem tytułowym na czele opartym na nośnym, niemal hardrockowym riffie spełniają świetnie początkowe oczekiwania. Tym bardziej, że do tego mamy jeszcze wysmakowane pełne pasji „The Word”, akcenty bardziej hiszpańskie również w warstwie tekstowej co jest u nich normą jak „Tony Y Maria”. „Luz De Mi Vida” ma za to gorący groove, który zadowoli każdego kto lubi ciepłe i parne granie. Doskonale sprawdzają się tym razem także kompozycyjnie, po nieco bledszych wydawnictwach „Colossal Head” i „This Time”. Ciemne barwy tamtych płyt zastąpiła tym razem także organiczna produkcja Johna Leckiego, który ma za sobą współpracę i z Radiohead i z Dr. Johnem. Jak bardzo potrafi być tutaj dynamicznie i przekonująco wystarczy sprawdzić w „Get To This”. Przez partie gitar, sola na saksie, czasem coś z sekcji dętej przebija się również intensywnie grająca sekcja, brzmienie jest selektywne, ale i zagospodarowane przez klawisze oraz perkusyjne ozdobniki. Los Lobos pokazali się tym razem naprawdę w doskonałej formie, a płyta ma mnóstwo egzotycznego kolorytu a przy tym zdrowego muzykowania. Repertuar jest na niej kolorowy i oryginalny. Taką już mieszankę proponują od lat, dawno jednak nie byli tak konsekwentni. Kiedy najnowszy album oferuje głównie wysublimowane ballady, po „Good Morning Aztlan” można sięgnąć by znowu zaznać trochę ognia. Jak już uda się płytę znaleźć. Zapewniam warto to zrobić. 8/10

author

Mariusz Osyra

 29.03.2009  
Trwa ładowanie zdjęć