RECENZJA

Linkin Park - Minutes To Midnight

minutes_to_midnight

Właściwie o tym albumie jeszcze na długo przed jego wydaniem dyskutowano tak zawzięcie, że powiedziano już wszystko, nawet więcej niż trzeba. Opowiadali o procesie tworzenia i burzenia dotychczasowego obrazu grupy, metodach pracy sami muzycy. Było dużo w mediach o dość ciekawym procesie nagrywania wraz z producentem Rickiem Rubinem, guru wielu sław, który potrafi ponoć gwiazdę zrobić z każdego. Było też o tym że podczas czternastu miesięcy spędzonych w studiu Linkin Park przygotowali około setki utworów. Na siłę też postanowili zrobić coś co nie kojarzy się z ich dawniejszym dorobkiem. Robienie pewnych rzeczy „bo tak” często odnosi przeciwny niż zamierzony skutek, nie zawsze ma też sens, nawet jeśli jest podyktowane akurat oczekiwaniem dużego koncernu wydawniczego. A ten ostatni argument i pokaźna kwota która spłynęła na konta zainteresowanych chyba przemówiła do nich najbardziej. Po zapoznaniu się z „Minutes to Midnight” nieodwołalnie ciąży we mnie przekonanie, że nie było to lekkich czternaście miesięcy w studiu Rubina, bo efekt jest skromnie rzecz nazywając komercyjno-wymęczony. Niby nie złagodnieli do końca, nawet jeśli obrażają się dziś za nazywanie ich kapelą numetalową. Shinoda wcale rzeczywiście nie rapuje (powiedzmy prawie wcale), za to Chester Bunnington chętnie śpiewa i zdominował swoim wokalem całość. Praca Dja zespołowego którego nadal zatrudniają tym razem ograniczyła się do zrobienia samplowanych detali w tle, dopieszczenia utworów smaczkami elektronicznymi i innymi bajerami, ale czy muzyka zyskuje tu na oryginalności? Mimo wszystko nie bardzo, na pewno jest inaczej, niekoniecznie lepiej. Bo przede wszystkim ognia w tej płycie tyle, że fani (ci dotychczasowi) mogą się nieźle krzywić, a niedługi w końcu album wystarczająco często zarzuca nas melodiami z cyklu sza la la la podśpiewajmy pod U2. Niestety sporo w tym także śmieszności, poza samym brakiem oryginalnego, rzeczywiście odsłaniającego nową twarz Linkin spojrzenia. Jest przede wszystkim ładnie, przebojowo, żeby nie powiedzieć natrętnie pod listy przebojów. Kiedy jeszcze „What I’ve Done”, który miał zwiastować przemianę, brzmi jak dotychczasowy LP, o tyle banalny „Leave Out All The Rest” zalatuje mi nieświeżo Evanescence, a „Shadow Of The Day” wspomnianym U2 (szczególnie w partii gitary w solówce), tyle że banalny refren niestety błaga o litość. Kilka ballad do zestawu i rapowane wstawki w „Hands Held High” oraz „Bleed It Out” (skądinąd opartym ciekawie na punkowym rytmie) świadczy o różnorodności materiału. Najlepiej wypada jeszcze chyba sam początek w postaci mocnego, bezkompromisowego „Given Up”. Na pewno broni się brzmienie, produkcja Ricka Rubina, nawet jeśli mocniejsze fragmenty „Minutes To Midnight” nie przekraczają zwykle granic rockowych tudzież metalowych schematów. Są też rzeczy ewidentnie słabe, jak przesłodzone do bólu „In Between”, może uszłyby rockowym blagierom, ale Linkin Park, za takich zapewne uchodzić nie chcą. Dla niektórych to płyta portretująca zespół u nowych bram, dojrzalszy i uparcie dążący przed siebie, dla mnie to dowód zagubienia i stania na rozdrożu. Oby wiedzieli jak skręcić. Rockowa muzyka dla zbuntowanych nastolatek. 4/10

author

Mariusz Osyra

 29.03.2009  
Trwa ładowanie zdjęć