RECENZJA

Collective Soul - Youth

youth

Zespól Eda Rolanda zrobił sobie najdłuższą w całej karierze, przerwę między kolejnymi studyjnymi albumami, zakończył współpracę z dużą wytwórnią i niezależnie w małym labelu przygotował kontynuacje albumu „Blender” z 2000 roku. Pewien amerykański krytyk napisał, że to album Collective Soul dla tych, którzy Collective Soul nie lubią. Ta płyta powinna ich przekonać. Coś w tym jest, ale nie do końca, bo aż tak daleko zespół nie ucieka, „Youth” de facto bardzo „Blender” przypomina, ale wszystkie wady tamtego albumu wydaje się przekuwać w zalety. Na pewno kto grupę zna, wie czego się spodziewać. Ich muzyka jest stricte rockowa, czasem najeżona postgrungowymi riffami i naprawdę z ciężkimi zagrywkami gitar („Counting The Days”), ale też czasem nadmiernie przyjazna radiu, melodyjna, przebojowa, niebezpiecznie flirtująca z różnymi odmianami muzyki pop. Ich rockowe podejście podoba mi się w próbach poszukiwania doskonałego wyrazu dla własnych kompozycji, i w tej sferze na „Youth” muzycy niczego nie zmieniają, bo i po co. Są niewzruszeni, bo już bez nacisku ze strony dużego koncernu, mogą prokurować własną odmianę rocka, niby osadzonego w południowej tradycji amerykańskiego grania, ale z wplecionymi naprawdę śpiewnymi balladami zmiękczonymi smyczkami ( „How Do You Love” – niebezpiecznie kojarząca się z przebojem „Run”). Cały czas co najbardziej charakterystyczne ich brzmienie pozostaje niezwykle klarowne, kompozycje wysmakowane i kunsztownie opracowane. Chociaż współpracują z rozmaitymi producentami, zmiana nastąpiła i na tym albumie, wybrali młodziaka w branży Dextera Greena, to charakter ich muzyki jest stabilny i niewzruszony dzięki trzymającemu wszystko w ryzach Rolandowi, jak zawsze w roli współproducenta. Ciężko brzmią niektóre fragmenty, co fana rocka cieszy najbardziej, ale i tak kawałki w rodzaju „Feels Like” niosą przebojowe refreny. Oprócz wspomnianej już ballady, megaradiowe wydają się „There’s A Way” i przede wszystkim „Home”. Specjalizują się w krótkich tytułach i krótkich jakby urwanych utworach, czasem aż chciałoby się by rozwinęły się na chwilę dłużej, a tymczasem młodzieńcza (tytułowa) energia jakby zaczerpnięta z punkowej tradycji, wydaje się na to nie pozwalać. Dotychczasowe dokonania wspaniale dyskontują takie momenty jak „Perfect To Stay” i „Under Heaven’s Skies”, wtedy wiadomo że nie były to zmarnowane cztery lata. Bez balastu dawnego kontraktu wydają się spokojniejsi, ale i nadal twórczy, więc pewnie jeszcze skrzydła rozwiną, czego grupie Collective Soul z serca życzę. Tylko jedna i to krótka płyta, ale zawarta na niej skoncentrowana energia i pomysł są w takiej dawce, że można by obdzielić nimi z tuzin polskich kapel aspirujących do bycia rockową kapelą. 8/10

author

Mariusz Osyra

 29.03.2009  
Trwa ładowanie zdjęć