RECENZJA

Art Garfunkel - Some Enchanted Evening

some_enchanted_evening

Każdy czeka, by być zauważonym - śpiewał kilka lat temu na poprzedniej płycie legendarny głos duetu Simon And Garfunkel. Brzmiało to wtedy prawdziwie i przekonująco. Kiedy jednak Art podąża na najnowszej propozycji ścieżką wyznaczoną chociażby przez Roda Stewarta, magia już niestety gdzieś się ulatnia. Naprawdę dziwnie słucha się zapisanych w muzycznych annałach standardów w wykonaniu tego artysty, który nigdy co prawda prawdziwym autorem jak Simon nie był, ale czasem na własne potrzeby komponował. Po naprawdę satysfakcjonujących efektach na poprzednim albumie można było oczekiwać czegoś więcej niż tylko zwykłego wzięcia na warsztat klasyków muzyki popularnej, które kiedyś spopularyzowały głosy o większej głębi i znacznie większej charyźmie. Irytujące pozostają niektóre z wykonań, bo tak dobrze znane tematy zawsze siłą rzeczy będziemy porównywać w głowie do lepszych wersji sprzed lat. Na pewno Art nie obroni się, jeśli będziemy mieli życzenie wrócić do tych kompozycji wyśpiewanych kiedyś przez Sinatrę, Tony'ego Bennetta czy Ellę Fitzgerald. Słuchając "Some Enchanted Evening" bezspornie zauważa się zapatrzenie Garfunkela w Cheta Bakera i Johnniego Mathisa, u nas mniej popularnego śpiewaka, ale w Stanach prawdziwej ikony dwudziestego wieku. Wzorce dobre, ale Garfunkel nie ma jednak ich wyczucia dramatyzmu i delikatności, z jaką brali nuty. Wokalista śpiewa ot tak, naturalnie, a tymczasem te zasłużone momenty jak "Someone To Watch Over Me" Gershwinów, "What'll I Do" Irvinga Berlina czy "Quiet Nights", bardziej znane jako "Corcovado" Antonio Carlosa Jobima, wymagają więcej wyczucia i zaangażowania. Podobnie jak w przypadku Roda Stewarta, tak i ten, popowy wszakże artysta nie potrafi w takich pieśniach frazować i zawsze będzie brzmiał jak piosenkarz, którzy nagle chce swingować dla przyjemności. Ma się przy tym wrażenie, że raczej dla przyjemności własnej niż słuchacza. Przy okazji niestety gdzieś gubi się piękno tych melodii, ich subtelny urok. Słychać, że Art Garfunkel dał się ponieść urokowi zakurzonych przebojów, nie sprostał niestety wokalnie. Przez czterdzieści lat, jakie mijają od wspólnych osiągnięć w duecie z Paulem Simonem, jego głos jakby wyblakł, a już na pewno niestety stracił swój krystaliczny ton. Burzą niestety jego wykonania wyobrażenie o tych utworach i ich charakerze, na szczęście poza nielicznymi wyjątkami. W przypadku "Quiet Nights" delikatnośc w głosie autora wprowadza nową jakość. Podobnie broni się wokalnie w "I've Grown Accustomed to Her Face", to zdecydowanie najlepszy występ w zestawie. To jedna strona medalu, bo aranżacyjne potraktowanie standardów na tym krążku też może budzić kontrowersje. Szczególnie, gdy do głosu dochodzą syntetyczne smyczki albo loopy w "You Stepped Out Of A Dream", które pasują tam jak pięść do nosa, tym bardziej, że zestawiono je w wielu miejscach z amerykańskim brzmieniem gitary pedal steel bądź klawiszowym basem. To tylko dodatkowy mankament tej zaskakująco słabej płyty. Art Garfunkel potrafi zachwycić pełnią dostojeństwa w muzyce i siłą wyrazu, co na "Some Enchanted Evening" jest całkowicie niezauważalne. Nie udała się seniorowi ta płyta. 3/10

author

Mariusz Osyra

 29.03.2009  
Trwa ładowanie zdjęć