RECENZJA

Kenny Wayne Shepherd - The Place You're In

the_place_youre_in

Zabójczo utalentowany Kenny Wayne Shepherd, jeden z najlepszych gitarzystów swojego pokolenia, zachwycił miłośników bluesa swą dorosła grą już w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych, mając nieco ponad dwadzieścia lat. Potem aktywnie koncertując darował sobie nagrywanie na całe pięć lat. A powrót albumem „The Place You’re In” był o tyle zaskakujący, co całkowicie zmieniał jego dotychczasowy wizerunek. Kenny odsunąl się od bluesa, prawie całkowicie zrezygnował z usług dotychczasowego bandu, a nawet świetnego wokalisty Noah Hunta, który wyśpiewał mu poprzednie płyty. Na nowym albumie Hunt pojawia się raptem w dwóch utworach, bo Shepherd przejął całkowicie rolę głównego wokalisty. Niestety ze szkodą dla siebie, bo jak znakomitym gitarzystą jest, wokalista już niestety nie. Jedyną zatem zaleta takiego ruchu pozostaje fakt, że album nabrał wyjątkowo autorskiego charakteru. Niestety Kenny Wayne nie może pochwalić się takimi uwarunkowaniami wokalnymi jak np. Joe Bonamassa. Ponadto drugą całkowitą zmianą na tym albumie jest sama muzyczna jego zawartość. Nagrany dola nowej wytwórni niewiele ma w sobie bluesowych nut, gitarowych mięsistych solówek, za to sporo odniesień do rocka czy też hardrocka w komercyjnym wydaniu. Głownie spod znaku Aerosmith, w niektórych utworach przywoływanym niemal dosłownie („Spank” z gościnnym udziałem Kid Rocka). Dzieje się tak główne za sprawą kompozytorskiej i producenckiej współpracy z dobrym duchem tego zespołu w ostatnich latach Marti Fredrikssenem, odpowiedzialnym za przebojowość piosenek także i tutaj. On też kryje się za brzmieniową strona „The Place You’re In”. Dlatego takie „Ain’t Selling Out” czy “Get It Together” mogłyby być hitami Aerosmith, nawet wydają się zaśpiewane przez Stevena Tylera i spółkę. Podobieństwo wydaje się niemal śmiesznym plagiatem. Na plus nadal trzeba zapisać muzyczną sprawność Shepherda, dwa wysmakowane w bluesowym tonie i świetnie wyśpiewane Przez Noah Hunta kawałki („Believe”, „Burdens”) oraz zamykający całość instrumentalny poryw pełen emocji „A Little Bit More”. Reszta zestawu z uwagi na brak oryginalności i własnego charakteru do dawnych fanów artysty może ale nie musi trafić. Ciągle jeszcze młody Shepherd wydaje się być odważny ale nieco zagubiony. Zdecydowanie powinien wrócić na dawną muzyczną ścieżkę. 6/10

author

Mariusz Osyra

 29.03.2009  
Trwa ładowanie zdjęć