RECENZJA

Perry Farrell - Song Yet To Be Sung

song_yet_to_be_sung

Mistyczny to album, pełen tajemniczości, egzotyki i misternie utkanych melodii. Nie brzmi powszednie, piosenki na nim nie są sztampowe, a na pewno nie można powiedzieć tak o sposobie, w jaki zostały zaśpiewane przez Perry'ego Farrella. Chociaż na pewno album "Song..." będzie zdziwieniem dla ortodoksyjnych wielbicieli jego persony z perspektywy Jane's Addiction, artysta zaproponował nową jakość. Bliżej tu zawartej muzyce do dokonań Porno For Pyros, ale tak naprawdę to kolejna twarz artysty niejednorodnego i niepoddającego się klasyfikacjom w czym cały urok. W możliwości odkrywania jego kolejnych wcieleń i twarzy. "Song Yet to Be Sung" jest obrazem Farrella zakochanego w dalekowschodnich wpływach, rytmach jungle, techno loopach i samplach. Niewiele tu żywych instrumentów, ale udało się mimo wszystko obok całej tej technicznej machiny tchnąć autentyzm w muzykę. "Shekina" mogłaby spokojnie wyrastać z klubowych poszukiwań brytyjskiej sceny dubowej, ale i z kombinacji brzmieniowych, jakie zafundował w tym czasie fanom choćby Jeff Beck czy David Bowie. "Did You Forget" ma w sobie więcej gitarowej mocy, ale także jest uwięziony w programowanych podkładach. Dlatego bardziej podobać się może początek. "Happy Birthday Jubilee", przy całym naszpikowanym jungle rytmami podkładzie, daleki jest od odhumanizowanego ciężaru takiej muzyki, wyróżnia się kolorytem i egzotyką, podobnie jak najlepszy w zestawie utwór tytułowy. Piosenka "Song Yet To Be Sung" z przejmującym, ale i bardzo swobodnym śpiewem, żywo kojarzącym się ze Stevem Perrym z Journey, piękną melodią może być prawdziwym magnesem albumu i po trosze odtrutką na sztampowe gitarowe granie w świecie rocka. "Say Something" oprócz obecnej już od początku albumu rytmiki, czaruje nastrojem, delikatnymi klawiszami w podkładzie i grupą zaproszonych damskich głosów w chórkach. Perry śpiewa tu delikatnie, w niczym nie przypominając chociażby swego agresywnego oblicza, jakie stało się jego udziałem w odrodzonym niedługo później Jane's Addiction. Taka lekko hipnotyczna zaduma króluje jeszcze i w "Seeds" i w "Nua Nua", znowu pełnym orientalizmów. Gdzieś pojawia się fortepian, okazyjne dęciaki, a nawet harmonijka ("Admit I" - jakby skrzyżowanie nowoorleańskich korzeni z naleciałościami spod znaku Red Hot Chili Peppers), ale przede wszystkim dużo elektronicznych ozdobników. Pewniakiem na albumie jest - po mistrzowsku oszczędnie, ale ze smakiem zaaranżowany - "King Z", dawno nie było czegoś tak oryginalnego na płycie, bądź co bądź rockowego artysty. "To Me" za to urzeka mnie od pierwszego odsłuchu, następuje zaraz potem, podlany sosem reggae, stanowi jakby część drugą "King Z", a mocno kojarzy się np. z "Tahitian Moon" Pornosów. Kiedy Farrell nie zdziera gardła w rewelacyjnych kawałkach w rodzaju "Just Because" lubię go właśnie takiego, rozluźnionego w muzyce lekkiej jak piórko i pełnej głębi jednocześnie. Przemyślana i smaczna płyta. 8/10

author

Mariusz Osyra

 29.03.2009  
Trwa ładowanie zdjęć