RECENZJA

Sammy Hagar - Ten 13

ten_13

Solowy Hagar plasuje się gdzieś pomiędzy rodzimym Van Halen, Glennem Hughesem a bardziej tradycyjnym hardrockiem. Miło jednak muzycy czadują w takich fragmentach jak „Protection” albo „3 In The Middle”, gdzie szaleją metalowe riffy gitar, a lider zdziera gardło jak tylko on potrafi. I chociaż towarzyszący Sammy’emu zespół to nie dawny skład, a Vic Johnson na pewno nie jest Eddim Van Halenem, to i tak aż miło dać się oszukać. Chociażby z tęsknoty za latami minionymi, gdy Hagar wyśpiewywał a właściwie wykrzykiwał utwory Van Halen na czterech kolejnych płytach legendarnej grupy, a wcześniej muzykował w Montrose. Po jego powrocie pod własnym nazwiskiem „Ten 13” z 2000 roku jest chyba dziełem najbardziej zdecydowanym i konsekwentnym, ze stosunkowo małą ilością muzycznej mielizny. Są za to miłe i zaskakujące akcenty bluesrockowe w „The Real Deal”, nagranym z Royem Rogersem legendą slide, albo odjazdy w hardrockowe boogie trochę spod znaku ZZ Top z lat osiemdziesiątych w „Let Sally Drive”. Zaczyna się bardzo dobrze i w kilku pierwszych kawałkach lider trzyma poziom. ?wietny jest „Serious Juju”, tajemniczy, o ciekawej konstrukcji i wielkiej dynamice, mógłby go zagrać np. Filter. To już nie te czasy gdy hardrockowcy robili plastikową muzykę trafiającą na czołówki Billboardu. Chociaż ten mocny fragment albumu wylansowano i jeszcze trzy lata wcześniej Hagar zaznaczył się wyraźnie w zestawieniach, tutaj okazał się chyba za ciężki. Gniewny „The Message” wypada chyba najlepiej w całym zestawie, a najfajniej łączy metalowe niemal zagrywki gitary Johnsona z melodyjną partią fortepianu. Nośności i przebojowości nikt nie zabierze także i tym spokojniejszym fragmentom. Tyle, że czasem wkrada się hardrockowa sztampa, albo brzmienia słodko nijakie spod znaku Bon Jovi jak „Little Bit More” czy „Deeper Kinda Love”, co przyjmuję już z mniejszym aplauzem. Od czego jednak są zalety kompaktu, od razu można wybrać zadziorny tytułowy rozpędzony kawałek urodzinowy. Znakomity szczególnie w refrenie, gdzie wszyscy odśpiewują „happy birthday” Hagarowi, w końcu tytuł płyty to jego data urodzin. Jedna niespodzianka mniej ale i tak warto po album sięgnąć. Kolejne krążki artysty nie są już tak udane, nie wiadomo więc kiedy wróci do podobnej jak tutaj formy. Polecam. 7/10

author

Mariusz Osyra

 29.03.2009  
Trwa ładowanie zdjęć