RECENZJA

4 Non Blondes - Bigger, Better, Faster, More!

bigger_better_faster_more

4 Non Blondes to odkrycie początku lat dziewięćdziesiątych. Do tej pory pewnie sześć milionów nabywców debiutanckiej i jedynej zarazem płyty zespołu nuci pewnie czasem megahit formacji "What's Up". To była kapela, która mogła zdziałać jeszcze wiele, ale wraz z sukcesem przyszło zwątpienie w sens dalszej twórczości, a mózg grupy - Linda Perry - uznała, że jej zespół stał się zbyt komercyjny i jest dla niej ciężarem. Siła albumu "Bigger, Better, Faster, More!" nawet po upływie czternastu lat jest jednak wielka. Wszystko za sprawą mocnego głosu wokalistki, jej pasji w śpiewie, niezrównanej interpretacji oraz naprawdę dobrych, rockowych numerów, które tu trafiły. Oprócz zamęczonego kiedyś przez MTV i stacje radiowe singlowego przeboju, cała masa tu jeszcze niewykorzystanych potencjalnych hitów. Ponad dekadę temu miały one sporą szansę zaistnieć w czołówkach list przebojów czy na radiowych playlistach, dzisiaj niestety liczy się wykreowana sztuczność i muzyczna mielizna. Bluesrockowy "Train", otwierający zestaw, napędzany jest przez motoryczny rytm, jakby zaczerpnięty z tytułu, do tego utwór niesie wokal Lindy i harmonijka ustna w stylu Johna Poppera i jego Blues Traveler. Z perspektywy czasu widać, że w podobnych klimatach dobrze czują się dzisiaj zespoły w rodzaju Big Head Todd & The Monsters czy Widespread Panic. "Superfly" zdradza ciągoty funkrockowe, mógłby być udaną propozycją Red Hotów. W tej samej konwencji utrzymano też "No Place Like Home", pełen ognia, trochę wykrzyczany, z wokalem nagranym przez modulator i funkową partią gitarową. "What's Up" po latach nadal porusza tym jak śpiewa Linda Perry, cóż to za zacięcie w jej głosie. To jedna z najlepiej kojarzonych piosenek całej dekady. Bluesowy klimat także w partii gitary, udziela się w mocno południowym "Pleasantly Blue". To też jeden z pierwszych przypadków na albumie, gdy Perry wchodzi w rejestry dotąd zarezerwowane dla Janis Joplin. W jej gardle drzemie równie wielka siła, ale kiedy potrzeba potrafi także zaśpiewać delikatnie. Porównanie jak najbardziej na miejscu. Zresztą fani Pearl na pewno i tym wokalem nie pogardzą. Poza trochę uładzonym "What's Up", który stworzył obraz zespołu w ogólnej świadomości, "Bigger Better..." przynosi jednak muzykę o nieco większej dawce gitarowego rocka, zakorzenionej mocno w bluesie, jakby podsłuchanym na starych płytach Led Zeppelin, ale może i Heart. Tak jest na pewno w bardzo swobodnym i porywającym jednocześnie "Morphine & Chocolate". Rozpędzone boogie atakuje nas swoją agresywnością i ogromną intensywnością w "Old Mr. Heffer", a "Calling All The People" wpisuje się w najbardziej wtedy modny grungowy zew z Seattle. Ostro, riffowo i niepokornie. Zaraz potem jednak słyszymy łagodniejsze oblicze składu, czyli piękny "Dear Mr. President" z chwytliwą melodią i cudny balladowy "Drifting". Takich występów przed mikrofonem jak tutaj Janis też by się nie powstydziła. Głęboko i zmysłowo Linda śpiewa z kolei w "Spaceman", czyli mniejszym następcy "What's Up". No szkoda, nie udało się. Zapisali się w rockowych annałach tylko pięciominutowym utworem. Później z mniejszym powodzeniem Perry próbowała jeszcze trudów kariery solowej, nagrywając dwa bardziej wyciszone albumy. Sprawdziła się natomiast jako producent i artystka pisząca dla innych. Talent to jednak bezsporny. Szkoda, że poza pojedynczymi jeszcze utworami, jakie trafiły w minionej dekadzie na rozmaite soundtracki i świetnym wykonaniem "Misty Mountain Hop" Zeppelinów, ten album pozostaje jedyną wizytówką 4 Non Blondes. PS Szkoda też, że ktoś zupełnie bez pomysłu zastąpił w nowszych wydaniach oryginalną kopertę albumu z wymownym rysunkiem Marka Rydena, zwykłym zdjęciem zespołu, cóż... komercja. 8/10

author

Mariusz Osyra

 29.03.2009  
Trwa ładowanie zdjęć