RECENZJA

Trey Anastasio - Shine

shine

Spiritus movens grupy Phish rozwiązał macierzystą kapelę i próbuje od kilku lat zaistnieć pod własnym nazwiskiem. Współpracował z Davem Matthewsem przy jego solowym projekcie, sam nagrał wyborny debiut, a potem jeszcze podwójny pełen improwizacji album koncertowy. Po trzech latach przygotował długo oczekiwaną kontynuację pierwszej z tych płyt, prostszą, ale jak sugeruje tytuł lśniącą. Szczególnie lśni ona pomysłowością na granie. Jego muzyka żyje, cieszy, tętni wigorem, jest pełna pasji i intensywności. W barwach muzycznego giganta: Sony, album „Shine” nawiązuje do dotychczasowych osiągnięć artysty, także tych z Phish. Ten sam klucz co przy ostatnich albumach kwartetu zastosowano i tutaj, tyle że w utworach jest więcej dbałości o szczegóły a mniej przypadkowości. To precyzyjnie rozplanowane piosenki, w równych częściach i bez improwizowanych, niekontrolowanych wycieczek. Miesza się rock, jazz, funk, soul, pop, brzmienia południowoamerykańskie, przywołując na myśl np. ciepłe nuty z cyklu Widespread Panic spotyka Blues Traveler. Zamiast jednak bluesowego ciężaru jest bardziej brytyjsko brzmiąca melodyka, podana w pewnej produkcji, ostatnio rozchwytywanego Brendana O'Briena. Trudno sklasyfikować tę muzykę, ale i nie łatwo rozłożyć ją na czynniki pierwsze. Tytułowy „Shine” ma ogromny potencjał na radiowy przebój, udane i chwytliwe melodie to w ogóle ważny atrybut tego albumu. Czasem swoimi rozmarzonymi frazami wydaje się, że nawiązuje do lat siedemdziesiątych, tym bardziej, że czasem muzyka ma też swoją moc. W „Come As Melody” pojawiają się ogniste zeppelinowskie riffy, w „Tuesday” tętnią instrumenty perkusyjne, a wyjątkowo lekko pląsa dla odmiany „Love That Beaks All Lines”. Ważna jest pracowitość, a tej Treyowi odmówić nie można, ale trzeba też mieć tę iskierkę talentu, która pozwala odnaleźć w głowie naprawdę wyjątkową muzykę. Ta z „Shine” jest bardzo dobra, wielobarwna, skrząca się od pomysłów i mocno energetyczna. Szkoda tylko, że dużej firmie płytowej możemy podziękować, że nie wprowadziła tego tytułu na polski rynek. Niestety w tej kwestii nadal w kraju niewiele się zmienia, pozostajemy muzycznym zaściankiem, zalewanym muzyczną tandetą, gdzie za nas ktoś uzurpuje sobie prawo do decydowania co jest dobre a co nie. Tak naprawdę nadal tego co w muzyce wartościowe trzeba szukać gdzieś daleko, poza zasięgiem naszych rodzimych dystrybutorów. 8/10

author

Mariusz Osyra

 29.03.2009  
Trwa ładowanie zdjęć