RECENZJA

James Bay - Leap

leap

James Bay po swoich ostatnich pięciu mini-albumach, wydaje nareszcie długogrający materiał zatytułowany „Leap’’. Postaram się przybliżyć to, co na nim znalazłem.

Brytyjski artysta rozpoczyna płytę mocnym tupnięciem sztybletów, w których najczęściej wychodzi na scenę. Już od pierwszych dźwięków utworu „Give Me The Reason” nie ma wątpliwości, kto jest jego wykonawcą, głównie za sprawą charakterystycznego wokalu, który w tym numerze rozpoczyna się niemalże acapella. Następnie dołącza stopa i kolejne instrumenty budując napięcie, które ma swoją kulminację w energetycznym refrenie.

Aranżacja kawałka polegająca na stopniowym pojawianiu się instrumentów oraz jego brzmienie poniekąd przypomina mi przebój Eda Sheerana - „Castle on the Hill”. Jednak nawet jeśli był on lekką inspiracją, to „Give me the reason nie brzmi tak folkowo, a bardziej w stylu indie.

Pozostając przy żywszych akordach na płycie Baya, dostajemy utwór „Love Don't Hate Me”, w którym można nawet usłyszeć elementy country i taneczny vibe. Czuć od niego dużo pozytywnych wibracji i myślę, że sprawdzi się na przykład na dobre rozpoczęcie dnia. Przy tym można podziwiać dobrze uwydatnione brzmienie basu, gitar i talerzy perkusyjnych. 

Chociaż w większości na „Leap otrzymujemy dawkę żywych indie-rockowych brzmień jak np. „Everybody Needs Somebody” to James krąży wokół popu. Najbardziej słychać to w „Nowhere Left To Go”, gdzie perkusja w refrenie jest zastąpiona bitem. Ten zabieg akurat uważam, za średnio udany i spłycający nieco ten kawałek. Musiał być jakiś minus, ale na szczęście dalej pozostało jeszcze dużo dobrego materiału, który to rekompensuje.

Nie mogło oczywiście zabraknąć utworów gdzie piosenkarz pokazuje swoją wrażliwą, romantyczną stronę. „Silent Love” gdzie James wylewa żal, który ma przede wszystkim do samego siebie z powodu utracenia ukochanej osoby, to w moim odczuciu najsmutniejszy numer z płyty. Ból słyszany w głosie naprawdę chwyta za serce.

Zostając przy czułostkowym klimacie warto wspomnieć o numerze „Right Now”. Bardzo ładna kompozycja, bardziej do kołysania się niż tańczenia. Niewątpliwie spodoba się każdemu kto lubi melancholijny nastrój.

Przedostatni tytuł na płycie to „Endless summer nights”. James śpiewa tu o relacji z drugą połówką i tym, że nie chciałby aby ich wspólny czas się kończył. Prosi ją, aby została z nim na zawsze tak, jak wspomniane letnie noce. Piosenka ta brzmi i rozkręca się w iście Bay'owym stylu, ze zmianami tempa, mocnymi werblami i gitarowym bridgem.

O pozostałych utworach zamieszczonych na płycie, wspomnę jedynie, że nie odstają poziomem od tych wymieniłem jednak mniej zapadły mi w pamięć. Pozwolę więc sobie przejść do końcowych wniosków, do których doszedłem po parokrotnym odsłuchu całości. Przede wszystkim James Bay udowadnia, że od czasu swojego debiutu „Chaos And The Calm”, z którego pochodzą dotychczas jego największe hity rozwinął się i wypracował swój własny styl. Nie dostajemy na tym krążku czegoś szczególnie zaskakującego ani odkrywczego w stosunku do tego z czym mogliśmy już kojarzyć tego artystę. Nie zmienia to faktu, że jest to synteza jakościowej, spójnej muzyki z charakternym wokalem i nie błahymi tekstami.

Aktualnie trwa lato, wielu z nas ucieka gdzieś na urlop czy wakacje, poznaje nowe miejsca, osoby i przeżywa miłe chwile. Kiedy dni robią się coraz krótsze, wspominamy te szczęśliwe momenty lata z nostalgią i tęsknotą. Tak właśnie brzmi „Leap”. Ma dużo słonecznego brzmienia, ale nie brakuje chłodnych momentów i smutku za czymś co już przeminęło.

 

author

Łukasz Słociak

 06.08.2022  
Trwa ładowanie zdjęć