RECENZJA

Natalia Przybysz - MTV Unplugged

mtv_unplugged

Pomysł z nagraniem akustycznych wersji swoich utworów przyszedł nagle. A dokładnie wtedy, gdy w głowie Natalii Przybysz plątały się rozmaite myśli o życiu i karierze.

To, co trzeba zauważyć, to to, że MTV Unplugged wiąże się z nie lada wydarzeniem, a zarazem wyzwaniem dla każdego artysty. Jak było tym razem?
 
Na imię mi Niebo.
Mam wszystko, co trzeba.


Twórczość Natalii Przybysz charakteryzuje się swoim specyficznym brzmieniem i jeśli ktoś z uporem maniaka chciałby powtórzyć, że nawet akustyczne brzmienie ich nie przekona, powinien sięgnąć po tę płytę.
Utwory z MTV Unplugged różnią się od swoich pierwowzorów. Wiele piosenek zyskało na swoim nowym brzmieniu (wymienić tu można takie tytuły jak choćby Kochamy się źle czy Niebo).

Podobno ciało pamięta,
co serce zapomnieć chce.


14 utworów. 14 akustycznych brzmień.
Natalia Przybysz postanowiła zdecydować się na własną aranżację piosenki Krakowski spleen, a także zaprosić kilku uznanych artystów (m.in Ralpha Kaminskiego, SKUBASA czy Hanię Rani) do współpracy nad jej autorskimi utworami.

Daleko, daleko stąd,
gdzie słońce i kwiaty
są wieczne…


Na uznanie zasługują z pewnością takie utwory jak Ciepły wiatr czy Sto lat (zawierające fragmenty z Małego Księcia). Mówiąc prostym językiem: po prostu dobrze się ich słucha.
Jednak w pewnym momencie daje się we znaki pewnego rodzaju przesyt, a w punkcie kulminacyjnym daje się słyszeć niezapowiedziany zgrzyt. Z jednej strony chce się więcej, z drugiej prosi się o coś innego. Ale na tym polega właśnie specyfika twórczości Natalii Przybysz. Można albo wymięknąć albo odpłynąć.

Ocena: 6

author

Aleksandra Łabędzka

 10.04.2021  
Trwa ładowanie zdjęć