RECENZJA

Neil Young - Living With War

living_with_war

Pojęcie protest songu istnieje odkąd jest współczesna muzyka, nie tylko rockowa, bo przed przełomem 1968 roku, epoką manifestu antywojennych pieśni, istniały już bluesy z lat trzydziestych, albo starsze, sięgające jeszcze XIX wieku pieśni folkowych bardów. Skoro wyrażały niezadowolenie z bieżącej sytuacji, problemów zycia, można je śmiało jako pieśni protestu potraktować . W ostatnich latach na fali niezadowolenia z amerykańskiej polityki zagranicznej, a szczególnie uzurpatorskiej władzy wobec bliskiego wschodu, w USA narastają głosy o wydźwięku antybushowskim, a do tej grupy wpisują się też pośrednio utwory z komentarzami po 11 września 2001. W sumie to bardzo pokaźna liczba nacechowanych politycznie utworów rozmaitych muzyków. Coraz więcej mamy nie tylko samych protest songów, jak w czasie wojny wietnamskiej przed laty, ale całych albumów o tym charakterze. Niedawno takie wydawnicta, ciężkie i posępne mieli min. A Perfect Circle, a z innej półki Keb' Mo', teraz Neil Young. Jego zaangażowanie polityczne to nic nowego, ale pierwszy raz przybrało tak zdecydowaną i waleczną formę. 61letni artysta wprost nawołuje do zmiany na najwyższym stołku władzy ("Let's Impeach The President", "Lookin' For A Leader"), bardzo surowo ocenia podjęte przez Amerykę działania zbrojne ("Living With War"). Nie ucieka też od ludzkich dramatów i tragedii, jakie wojna ze sobą niesie ("Shock & Awe", "Families"). Jest dosadny i subiektywny, w końcu to jego artystyczny przekaz. Warstwa tekstowa szerszy kontekst ma w Stanach i budzi tam większe emocje, dla nas to przede wszystkim nowa muzyka rockowej legendy. Naznaczony bolesnymi doświadczeniami i niejedną osobistą tragedią, Kanadyjczyk zmaga się z losem jako wyciszony bard albo krzyczący rockman. "Living With War" chociażby z uwagi na tematykę przynosi znowu surowe rockowe brzmienia w najlepszym wydaniu. To Neil Young z chropawymi gitarami, mocno tętniącą sekcją, chociaż bez Crazy Horse, to i tak album wpisuje się w nurt ich wspólnych dokonań. Muzyka porywa dynamiką, ale i przebojowością, nie jest jednak tak kakofoniczna jak bywała na "Ragged Glory". Jest bardziej poukladana i przemyślana. To solidna i szlachetna prostota, ktora ma trafić z treścią do adresatów i skłonić do myślenia. Trafia i to z dużym impetem, podobnie jak album "Greendale" przypomina, że głośne granie nie jest tylko domeną młodych. Jak znam Neila Younga wkrótce zaprezentuje nam znowu łagodną część swojej natury. 8/10

author

Mariusz Osyra

 29.03.2009  
Trwa ładowanie zdjęć