„Bóg jeden wie, że uwielbiam nagrywać piosenki i pisać teksty do nich…”

Ten tekst przeczytasz w ok. 8 minut
„Bóg jeden wie, że uwielbiam nagrywać piosenki i pisać teksty do nich…”
 fot. mat. prasowe

Robert Tepper – amerykański wokalista, autor tekstów i producent muzyczny, którego największy przebój – utwór „No Easy Way Out” wykorzystany został w jednej z kluczowych scen filmu „Rocky IV”. Najnowszy album Artysty, płyta „Better Than The Rest” miała swoją premierę 27 września 2019 r.

Nowy album jest jak nowy początek, a Ty właśnie wydałeś takowy. To chyba fajne uczucie?
Nagranie tego albumu sprawiło mi wiele radości. Pamiętaj, że prace nad nim rozpocząłem w studio, które znajduje się na tyłach mojego domu. Z czasem przerodziło się to jednak we wspaniałą przygodę. Jestem tym faktem podekscytowany. Nasze spotkania z Pablo Padillą są zawsze wielką niewiadomą. Piszemy teksty i gramy bez konkretnego celu, a potem rodzą się z tego piosenki. Jest to możliwe bowiem obaj nadajemy na tych samych falach.

REKLAMA
Tool News

Wspomniany album jest Twoim pierwszym od 2012 roku. Czy nie uważasz, że nazbyt długo kazałeś na siebie czekać?
Przysięgam, że absolutnie nie chciałem, aby wyszło w ten sposób. Po prostu od ponad roku brakowało mi inspiracji. Spotkania z Pablo bardzo mi z tym pomogły, gdyż sposób w jaki gra na gitarze potrafi zainspirować. Celem więc było stworzenie płyty, która łączy klasykę z nowoczesnym brzmieniem. Odpowiada również współczesnym standardom.

Płyta "Better Than The Rest" ukazała się we wrześniu br. i wygląda na to, że zdecydowałeś się na powrót do korzeni. Jest to rockowy krążek bardzo inny od poprzednika - albumu "New Life Story". Czy to celowy zabieg? Miałeś już dosyć określeń typu: "akustyczny piosenkarz z elektrycznym zacięciem”?
Muzyka akustyczna nie znudziła mi się ani trochę. Uwielbiam grać ją na koncertach i prawdę mówiąc mam już materiał na przynajmniej jedną pełną płytę. Kiedy jednak ruszyliśmy z nagraniem „Better Than The Rest” uznaliśmy, że trzeba pozostać w takiej właśnie konwencji.

Twój styl oparty jest na emocjach. Gdy śpiewasz brzmi to niesamowicie. Czy osiągnięcie takiego poziomu zaangażowania w trakcie pracy nad piosenką bywa dla Ciebie trudne?
Po pierwsze, bardzo Ci za to dziękuję. To tak naprawdę jedyny sposób, w jaki potrafię posłużyć się swoim głosem. Całość ma dla mnie osobisty charakter. Gdy piszę, staram się trzymać emocji, ponieważ pomagają mi one wyrazić sens moich utworów.

Spytałem o to, gdyż słowem, które od zawsze kojarzy mi się z Twoją twórczością jest słowo "szczerość". To znak firmowy nagrań Roberta Teppera. Skoro więc stawiasz na nią w swoich utworach, jak ważną rolę odgrywa ona w Twoich kontaktach z widownią?
Ogromnie mi na tym zależy i to nie tylko w aspekcie szczerości wobec odbiorców mojej muzyki. Pragnę być szczery wobec samego siebie. Czasem zależne jest to od znalezienia odpowiedniego poziomu emocji. Nie chciałbym, aby brzmiało to tak, jakbym pisał doktorat z własnej twórczości. To mi ułatwia kontakt ze słuchaczami.

Twoja przygoda z muzyką trwa nieprzerwanie odkąd skończyłeś 17 lat. Najpierw śpiewałeś w małym zespole z rodzinnego Bayonne w stanie New Jersey, by później uczyć się o muzyce w nowojorskim Mannes College of Music. W taki też sposób uniknąłeś służby wojskowej w czasie konfliktu w Wietnamie. Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, jak wyglądałoby Twoje życie, gdybyś znalazł się w centrum wydarzeń? Byłeś przeciwny tej wojnie?
Wiesz doskonale, że przeciwników wojny w Wietnamie wówczas nie brakowało. I choć sam nie walczyłem, byłem przeciwny temu konfliktowi. Załóżmy jednak, że ostatecznie wcielono by mnie do armii. Pewnie zajmowałbym się tam graniem na gitarze, aż w końcu sam bym się zastrzelił. Wiem, to raczej kiepski żart.

Na szczęście zarówno dla Ciebie, jak i Twoich fanów na swojej drodze spotykałeś wielu niezwykłych ludzi, którzy pomogli Twojej karierze muzycznej. Jedną z tych osób był Ritchie Weiss, dzięki któremu zdobyłeś kontrakt płytowy z wytwórnią Scotti Brothers Records. O czym myślałeś składając podpis na egzemplarzach umowy? Wygląda na to, że brama niebios stała przed Tobą otworem...
Ritchie był gościem, z którym od razu znalazłem wspólny język. Obaj też z entuzjazmem patrzyliśmy na moją przyszłość, jako artysty tej wytwórni. A czy faktycznie była aż taka dobra? Nie, jedynie Ritchie stanowił wyjątek. A tego, że nigdy nie chcieli pomóc mi w trasie koncertowej nie rozumiem do dnia dzisiejszego.

Zatem znalazłeś się w nowym, nieznanym Ci otoczeniu, sam pośród tłumu ludzi i z szansą na własną płytę. Nie obawiałeś, że nie dasz rady? Że możesz zawieść tych, którzy uwierzyli w Twój talent?
Byłem tym przerażony. Stałem tam i patrzyłem na tych wszystkich wspaniałych muzyków pytając samego siebie, czy spełnię ich oczekiwania. Zabrakło mi odwagi, ale z czasem zmieniłem podejście. Dziś mam jej w sobie dużo więcej.

Nad swoim debiutem pracowałeś wraz Joe Chiccarelli, który wyprodukował całość materiału. Mógłbyś przybliżyć nam jego sylwetkę? Czy współpracowaliście ze sobą również w późniejszych latach?
Mogę Ci o nim wiele powiedzieć. To prawdopodobnie najbardziej oddany człowiek z jakim mógłbyś kiedykolwiek pracować. Jego pomysły i talent producencki nie mają sobie równych. Powiem Ci nawet więcej, gdy moi starsi synowie grali w zespole The Natural History to napisali utwór, który zaśpiewał Brett Daniels wraz z grupą Spoon z Teksasu. W Stanach był to hit. Kiedy więc nadszedł czas, aby nagrali własny album, skontaktowałem ich z Joe. Nie widujemy się zbyt często, ponieważ bywa bardzo zajęty, ale jest dla nas, jak członek rodziny. Nie, błąd – on należy do niej.

Jestem więcej niż pewien, że spodziewałeś się tego pytania. I wierz mi proszę – nie uciekniemy od niego! Myślę w tym miejscu o Twoim wielkim przeboju, piosence „No Easy Way Out”, która znalazła się w filmie „Rocky IV”. Przy tej okazji miałeś też szansę poznać odtwórcę głównej roli, legendarnego Sylvestra Stallone. To opowiadaj, bośmy ciekawi, jak to ówcześnie było? Czy to spotkanie wspominasz dobrze?
Szczerze mówiąc to okoliczności, w jakich piosenka ta znalazła się w filmie “Rocky IV” zależne były od samego Sly'a (Sylvester Stallone – przyp. red.). Wpadł kiedyś do studia naszej wytwórni, a ja akurat grałem tam ten utwór. Widocznie musiał mu się spodobać, gdyż postanowił umieścić go w swoim filmie. Była to zresztą dobra decyzja. Nagranie doskonale tam pasowało i ludzie je pokochali. Weź pod uwagę również i to, że w tamtych czasach rządziło MTV. Filmowcy byli zauroczeni teledyskami, które trwały od trzech do czterech minut. Poważnie, we wczesnych latach swego istnienia MTV zmieniało nasze życie. Myślę więc, że „Rocky IV” wpisał się tę koncepcję. A co do spotkania z Sylvestrem Stallone to rozmawialiśmy ze sobą podczas wspomnianej wizyty w studio. Dla mnie był zawsze bardzo miły. Widzieliśmy się także na premierze “Rocky’ego”, siedziałem przy stole wraz z nim i Brigitte Nielsen. Ja byłem wtedy strasznie naiwny i chyba robiło to na mnie zbyt wielkie wrażenie.

Utwór okazał się strzałem w dziesiątkę i stał się znany na całym świecie. Co jest w nim tak wyjątkowego, że cieszy się on uznaniem milionów słuchaczy?
To chyba efekt tego, o czym wspomniałem wcześniej – doskonałego małżeństwa muzyki z filmem. Śpiewałem z głębi serca, a Sly ratował świat. Fakt, iż piosenka znalazła się w „Rockym” niczego jej nie ujmuje.

Zapytałem, co sądzą inni, a jak to jest z Tobą samym? Czy nie znudziło Ci się śpiewanie piosenki, którą nagrałeś ponad 30 lat temu?
Nie, sądzę że utwór ten ma w sobie wiele energii. Ja nawet lubię śpiewać go akustycznie i gdzieś tam we mnie ukryta jest nadal najlepsza z jego wersji. Bardzo szanuje to dokonanie. Jest w nim dużo mocy.

Koniec wywiadu zbliża się nieuchronnie, lecz ja chciałbym poznać Twoje plany związane z najnowszą płytą. Czy obejmują one również trasę promocyjną?
Zdaje się, że ta płyta dociera do ludzi w bardzo ciekawy sposób. Chciałbym promować ją podczas koncertów, a dobrą okazją do tego będzie mój występ na Heat Festival, który odbędzie się w Niemczech 1 grudnia br.

Skoro więc o przyszłości mowa, gdzie widzisz siebie równe pięć lat od tej chwili?
Nie ma powodu, bym zwalniał. Jasne, jestem już starszy, ale nadal nie brak mi sił. Bóg jeden wie, że uwielbiam nagrywać piosenki i pisać teksty do nich.

No to zakończmy filozoficznie – gdyby najnowsza płyta była ostatnią, jaką przyszło Ci nagrać w życiu, jak chciałbyś zostać zapamiętany?
Jeśli to koniec, zapamiętajcie mnie proszę, jako człowieka pełnego wiary we wszystko, co zdąrzył zrobić. Kogoś, kto tworzył emocjonalne treści, poruszające uczucia tkwiące głęboko w nas. Zapamiętajcie mnie także, jako tego, który szanował proces powstania nagrań i ludzi, którzy odpowiadają za nie. Dla mnie jest to, jak magia.

Rozmawiał: Kamil Mroziński

author

Kamil Mroziński

 02.11.2019   fot. mat. prasowe
Trwa ładowanie zdjęć