RECENZJA

Hope - da best of

da_best_of

W recenzjach płyt stosuję skalę od 0 do 10, gdzie 0 oznacza zbiór utworów, które sprawiają, że chcę sobie przebić bębenki uszne za pomocą śrubokrętu, a 10 to krążki powodujące, że moje uszy chcą iść zapalić papierosa po świetnym stosunku z idealną muzyką. Jaką reakcję wywołał u mnie drugi krążek zespołu Hope zatytułowany da best of? Cóż, chyba muszę wybrać się do sklepu do paczkę fajek.

Poznański oktet para się muzyką z pogranicza rapcore’u i nu metalu. I właśnie w takim klimacie utrzymany jest następca (wydanego w 2010 roku w Japonii) albumu Join the Gang. Moja recenzja nie aspiruje do nagrody za kryminał roku, więc już na początku wyjawiłem „kto zabił”. Da best of to urywająca siedzenie płyta nu metalowa, która stanowi świetnie wyważoną proporcję metalowych riffów i rapowych bitów. Słychać na niej wpływy takich składów jak Korn, Limp Bizkit, Soulfly, Slipknot, Cypress Hill czy House of Pain. Hope’aki muzykę wyżej wymienionych wykonawców traktują jako inspirację, a nie materiał do bezczelnego kopiowania, co jest ciężkim grzechem wielu kapel próbujących poruszać się w rapcore'owych klimatach. Na da best of ciężkie są tylko riffy. Kut da bullshit zaskakuje Panterowym motywem w środku utworu, Dog’Z’Out mogłoby się znaleźć na legendarnym krążku Iowa Slipknota, a Far byłoby mocnym punktem pierwszych longplay’ów Soulfly'a. Natomiast kawałki takie Go(Giv)Ahead czy Noddy przywodzą na myśl najlepsze czasy Korna i Limp Bizkit.

Bity także są niczego sobie. W kawałku W.A.J.D.A. słuchacza raczy podkład w klimacie Cypress Hill i House of Pain. Jest on bardziej meksykański niż piniata wypełniona taco, wąsatymi Meksykanami i marihuaną. Co ciekawe, nie tylko oldskulem płyta stoi. Da best of otwiera track Put Ya Handz Up, który kojarzy się z ostatnimi dokonaniami Holendrów z Dope D.O.D. Na płycie czuć jednak głównie ducha lat 90. Jeden z kawałków nazwę zawdzięcza bardzo ważnemu filmowi dla każdego dzieciaka i nastolatka żyjącego w ostatniej dekadzie zeszłego stulecia. Space Jam. Aż dziw bierze, że żaden track z tego krążka nie nazywa się Da Lion King albo President Banged Monica Lewinsky. Na pochwałę zasługują też wokale tandemu Kroto'N'Zima. Połączenie rapowej nawijki ze screamami idealnie pasuje do energetycznego kopa, jaki zapewnia krążek wariatów z Poznania. Co ciekawe, gringo Kroto nie stroni od śpiewu, choćby w balladzie, która nosi nazwę * (sic!). Poznański 2Pac nie musi korzystać z usług autotune’a, bo naprawdę umie śpiewać! A w międzyczasie Fred Durst pali się ze wstydu.

„A jak to brzmi?” - zapytał nieśmiało ktoś z końca sali. Już spieszę z odpowiedzią: OBŁĘDNIE. Da best of to jedna z najlepiej brzmiących płyt jakie wyszły w Polsce. Naprawdę, tego nie da się ująć słowami, to trzeba usłyszeć! Materiał został nagrany w słynnym studiu w Izabelinie pod czujnym okiem (i uchem) Andrzeja Puczyńskiego. Odpowiedzialny za miksy był Sebastian Włodarczyk z Alverna Studios. To ten człowiek sprawił, że płyta Hope'a brzmi jak spełnione marzenia. Jeżeli więc macie parę zbędnych miedziaków, to kupcie bombonierkę albo flaszkę i wyślijcie temu panu, bo wykonał kawał genialnej roboty.

I na koniec, aby nie było za różowo, tęczowo i jednorożcowo, parę przytyków. Utwór We Change Da World oferuje zbyt mało, aby trwać aż 7 minut, kawałek nazwany * przypomina Lonely World Limp Bizkit, o moim ulubionym utworze nie mogę napisać ani słowa i to nie ja jestem jednym z gitarzystów Hope'a. Niemniej o drugiej płycie poznaniaków po prostu musi być głośno w Polsce i na świecie. Wierzę, że na tym dziele hope'aki się nie zatrzymają i następny longplay będą musieli nazwać better than da best of. Moje uszy właśnie zaciągają się papierosem wiodącej marki, a ja po raz kolejny odpalam dzieło gałganów z Pyrlandii.

Ocena: 9/10

Autor: sebwitulski

 29.10.2014  
Trwa ładowanie zdjęć