RECENZJA

Arcade Fire - Reflektor

reflektor

Od początku, czyli od zapowiedzi albumu utworem tytułowym szykowaliśmy się na coś dużego. I myślę że czwarty pełnometrażowy (tym razem doprawdy długi) album Kanadyjczyków z Arcade Fire nie zawodzi.
"Reflektor" to jednocześnie kolejny zwrot w ich karierze, dzieło które śmiało „wybiela” ich muzykę, proponuje więcej „światła” i „jaśniejszych” muzycznych barw. Zrywają też z estetyką obecną na "The Suburbs" by zaproponować śmielszy ukłon w stronę lat 80. i tak popularnego dziś retro brzmienia. Produkcja wydaje się eksploatować rozwiązania dynamiczne z analogowej epoki, wyrazista pulsacja basu w zaśpiewanym na dwa głosy "We Exist" też nie zdradza kierunku w którym rozwija się kompozycja. Takich wielowątkowych, często długich a jednocześnie piosenkowych pozycji jest tu więcej. Wracając do utworu tytułowego warto podkreślić jego popowy sztafaż, który kojarzyć się może z dream popem w wydaniu Blonde Redhead. Zagęszczenie faktury i obecność gościnnie śpiewającego Davida Bowie’go nieco burzy jednak taki obraz. Jeden z najbardziej chwytliwych refrenów w ich dorobku z pewnością pozostaje w głowie na stałe.
Wysublimowane, naszpikowane elektroniką i echami ambientowymi brzmienie w "Flashbulb Eyes" wprowadza więcej zadumanej i zarazem psychodelicznej atmosfery w stylu The Flaming Lips. "Here Comes The Night Time" to jednocześnie klimat niesamowitej pogańskiej zabawy ale i śmielsze wykorzystanie elektroniki, gdzie melodyka zostaje podporządkowana programowanemu beatowi i przetwornikom, a po drodze kłania się być może Feist i Bat For Lashes. Niemniej główny motyw syntezatorowy pozostaje naiwnie uroczy...
Muzycy zachowali w nowej muzyce spontaniczność występów na żywo, na ogół pozbywając się ciszy między utworami, decydując się na jednolity potok muzyki.
Wracając do zawartości: bardziej ekstrawagancko i eklektycznie robi się w "Normal Person", znów mega przyjaźnie dla radia w "You Already Know" i "The Afterlife", a punkowa swada z mantrowym brzmieniem w dziwny sposób została ożeniona w "Joan Of Arc", zagranym zdecydowanie ostrzej. A to zaledwie połowa śmiałej i łamiącej stereotypy płyty Arcade Fire, gdzie często pojawiają się wstawki po francusku, literackie nawiązania w tytułach "Awful Sound" i "It's Never Over", przywołują postaci Eurydyki i Orfeusza, a jednocześnie gdzie zespół zabiera nas w zadumany wielowarstwowy finał w postaci najdłuższej jak dotąd, pełnej nastrojowości kompozycji "Supersymmetry". Intrygują nie mniej instrumentalne fragmenty wyrastające z poszukiwań brzmieniowych Radiohead.
Tytuł całości dla nas brzmi dziwnie swojsko i myślę że dziś serwując nową muzykę z pozycji niezależnej ale jednak gwiazdorskiej, zespół opanuje nasz krajowy rynek bez problemu. Czekajmy też na ich koncertowy powrót z premierową muzyką. Na pewno warto. 8/10

author

Mariusz Osyra

 29.10.2013  
Trwa ładowanie zdjęć