RECENZJA

Pearl Jam - Lightning Bolt

lightning_bolt

Minęły 22 lata od debiutu i Pearl Jam zbliżający się do wieku średniego za sprawą metryki członków nagrał swoją 10 płytę. Chyba taką na jaką mogli liczyć fani. Bo oto dojrzały Vedder nadal chętnie pokrzykuje, sprawiając że jego teksty nabierają emocjonalnej zawziętości, nerwowa rockowa furia została nieco ujarzmiona, ale nadal przykuwa uwagę gitarowa osobowość Mike'a McCready'ego, a i rytmiczne pogrywanie Stone Gossarda daje się zauważyć, choćby w zagonionych grzałkach pokroju "Mind Your Manners".
Początek, czyli "Getaway" to taka perłowa średnia, ale potem album nabiera rumieńców, a jako całość lokuje się gdzieś pomiędzy ostatnim zwartym i atakującym energią "Backspacerem", częściej jednak zmierza w stronę eklektyzmu płyty "Pearl Jam" z 2006 roku. Ten wcześniejszy album (zwany "Avocado" od okładki płyty) przypominają rzeczy bardziej pastelowe, jak ozdobione fortepianiem i wspaniałą melodyką "Sirens", dzisiejszy odpowiednik "Parachutes", a jednocześnie rzecz z kategorii "Wishlist" czy "Off He Goes", ale być może nie tego samego kalibru...
To oczywiście nie jest płyta balladowa, a rzeczy z grona ładnych w rodzaju „Sleeping By Myself” są jedynie ozdobnikiem zdecydowanej rockowej reszty materiału. Ognia dodaje riff "My Father's Son", tytułowe "Lightning Bolt" bardziej wypośrodkowane brzmieniowo to głównie popis McCready'ego ale i wokalnej maniery Eddiego Veddera, ciągle wspaniałej i oryginalnej, choć tak chętnie imitowanej przez wielu młodszych wokalistów. Ale w końcu kto powinien śpiewać pełnym gardłem "vedderem" jak nie sam Vedder. Co jeszcze znajdziemy w trzech kwadransach nowej muzyki? "Infallible" czyli najbardziej przebojową odsłonę nowej płyty, "Pendulum" zgoła odmienne czarujące nastrojem na kształt "Nothing As It Seems" sprzed dekady i o dwie długości lepsze od singlowego "Sirens", czy najbardziej zaskakujące bo śmiało czerpiące z glamrocka "Let The Records Play" z obowiązkowym stylowym klaskaniem i fajnym sfuzzowanym solo.
Powstał w efekcie album może i stonowany, za to bardziej zróżnicowany, może i miejscami trochę zachowawczy, ale ozdobiony na tyle dużą ilością bardzo udanych (urokliwych!) kompozycji, że trudno mieć do Pearl Jam pretensje, że zakończyli nagle energetyczny etap pamiętany z poprzedniej płyty. Również w wydaniu bardziej wysmakowanym nowa muzyka będzie się zwolennikom grupy podobać. 7/10

author

Mariusz Osyra

 28.10.2013  
Trwa ładowanie zdjęć