RECENZJA

Paul McCartney - New

new

Wszyscy zgodnie odtrąbili sukces Paula McCartneya, nagrywającego w wieku ponad 70 lat nowoczesny album, z premierowym materiałem, na którym doskonale odnalazł się w dzisiejszych czasach. To też zaprzeczenie poprzedniego wydawnictwa ze standardami („Kisses On The Bottom”), które stawiało muzyka w jednej linii z Claptonem, wydawało się portretować muzyka z obawą spoglądającego na możliwość poszukiwań artystycznych w dojrzałym wieku. Nic bardziej mylącego, Paul wychodzi z takiej konfrontacji zwycięsko.
Istotnie zachwyty nad "New" nie są być może ponad miarę, ale zachodzi podejrzenie ile tym razem w McCartneyu... McCartneya, a ile studyjnych sztuczek całego zastępu zaproszonych producentów. Specjalistów przy konsoli, którzy dwoili się i troili by nadać zawartości "New" prawdziwie „nowe” oblicze. A było ich doprawdy wielu. Rzecz jasna legendarny muzyk miał nad wszystkim decydującą kontrolę i kiedy nie ulega wątpliwości kto jest kompozytorem piosenek pokroju tytułowego "New", bardzo beatlesowskiego w nastroju, to już nowatorskie produkcyjne wycieczki w "Appreciate" czy w „Road”, każą starszym słuchaczom, fanom Paula szerzej otworzyć uszy i podnieść brwi z niepokojem bądź zdziwieniem. Wszystko zostało jednak zgrabnie zrównoważone. Warto jednak zauważyć że trzeba być wyznawcą melodyki Macci, i naprawdę w ciemno go lubić by zachwycić się "On My Way To Work" czy "Early Days". Lepiej wypada w "Hosanna" łączącym stare z nowym, a akustyczny akompaniament z bogactwem studyjnej produkcji jeszcze parokrotnie daje tu świetne efekty. Są i momenty żwawsze, które poddają w wątpliwość wiek artysty, jak zgrabne "Save Us" czy "Queenie Eye" (nota bene tradycyjne, w starym stylu), a jednak podane z klasą.
To pierwsza od dawna premierowa pozycja artysty i wydaje się być dziełem zdecydowanie ożywczym w porównaniu z "Memory Almost Full" czy jeszcze wcześniejszym "Chaos And Creation In The Backyard", które chętnie odwoływały się do przeszłości, rozpamiętywały młodość artysty i dawne sukcesy, a zarazem oferowały granie w dość skostniałym stylu. Tym razem u starszego pana słychać witalność, pomysły i głód nowych dźwięków, vide świetne "Everybody Out There" czy "I Can Bet". Nawet jeśli tym razem poziom takiego "Flaming Pie" autor chciał przytłoczyć rozbuchaną produkcją na miarę Georga Martina, to warto zauważyć jego zwyżkę formy. Jeśli tylko dzisiaj odbiorcy okażą się bardziej życzliwi, może się okazać że Macca od lat nie miał takich porywających numerów i równie dużych hitów. 8/10

author

Mariusz Osyra

 20.10.2013  
Trwa ładowanie zdjęć