RECENZJA

John Legend - Love In The Future

love_in_the_future

Opłacało się tak długo czekać na nowy solowy album Johna Legenda, bo od pierwszych nut słychać, że artysta wrócił do formy choć jest dziś zupełnie w innym miejscu niż na albumach z poprzedniej dekady. Zaproponował tym razem wyjątkowo bogaty zestaw. W wersji deluxe to aż dwadzieścia utworów i ponad godzina muzyki.
Ale nawet w wersji podstawowej płyta "Love In The Future" ma znów te wszystkie elementy za które pokochali fani jego piosenki kilka lat temu: melodyczne bogactwo, wielość nastrojów i przebojowy potencjał, czego tak boleśnie brakowało na krążku "Evolver". Po krótkim intro dobrze zawartość przybliża już "The Beginning" tak typowe dla r'm'b proponowanego przez wokalistę z naciskiem na soulową żarliwość partii wokalnych. Nieco bardziej technicznie i nowocześniej w aranżacji robi się w singlowym "Made To Love", a drugi z wybranych do promocji utworów "Who Do We Think We Are" to już inna bajka. Finezja, ciepłe retro brzmienie, damskie chórki i niemal namacalne ożywienie patentów Marvina Gaye'a i wytwórni Motown z lat 70. Poezja. Sporo tu miejsc gdzie do głosu dochodzi refleksyjna natura autora, gdzie jego poruszający śpiew spaja się w całość jedynie z akompaniamentem fortepianu, jak to dzieje się w kruchym "All Of Me", gdzie właściwie cała dodatkowa aranżacja jest zbytkiem. Kompozycja muzycznie osadzona w latach 50. swoim urokiem broni się sama. Bardziej klubowy klimat ze swobodniej prowadzoną melodią mamy w "Hold On Longer", choć to też słodka "pościelówa" z udziałem sekcji smyczkowej. Legend zmyślnie lawiruje między wieloma czarnymi stylistykami, ociera się jak zwykle o jazz, gospel, funk i hip hop, co jest udziałem także zaproszonych gości (Sara Bereilles, Dr. John, Seal), a mówione partie Ricka Rossa mamy już we wspomnianym "Who Do We Think We Are".
Do kanonu najlepszych piosenek jakie dotąd ma na koncie z pewnością trzeba dorzucić: wonderowskie w klimacie "Save The Night", eteryczne "Dreams" czy zaśpiewane w natchniony sposób "You & I". Niewiele tu słabszych momentów, bo nawet jeśli pojawiają się między tytułami pewne podobieństwa, każdy broni się czymś innym, jak pełne zmysłowości "Wanna Be Loved" przywołujące gorącą atmosferę hitów Johna z poprzednich płyt czy pozytywne "Caught Up" na finał z mocno retro brzmieniem. I tylko szkoda że w tak obszernym zestawie jakim jest "Love In The Future" zabrakło miejsca dla "Who Did That To You" stworzonego podczas tej samej sesji na potrzeby filmu Tarantino "Django Unchained". Szkoda może też że mało tu numerów ożywczych, a dominują w większości średnie tempa, podkreślając lekki niezobowiązujący nastrój utworów.
Muzyk tym razem nad płytą pracował bardzo długo, sesje się przedłużały, pojawiały się nowe pomysły, a dążenie do doskonałości brzmienia zabrało więcej czasu niż sam przypuszczał. Pierwotnie album planowany już na ubiegły rok trafia do nas dopiero z początkiem września 2013. W większości to płyta bardziej refleksyjna niż przywołana "Once Again", ale wydaje się że w takim miejscu jest dziś John Legend, o wiele bardziej dojrzały jako twórca, który wyrasta właśnie na naszych oczach na naprawdę poważnego śpiewaka. Na ten comeback warto było czekać. 8/10

author

Mariusz Osyra

 31.08.2013  
Trwa ładowanie zdjęć