Tom Russell: "Z każdym utworem uczę się czegoś nowego..."

Ten tekst przeczytasz w ok. 4 minut
Tom Russell: Z każdym utworem uczę się czegoś nowego...
 fot. mat. prasowe

Tom Russell – amerykański piosenkarz, autor tekstów oraz pisarz. Na swoim muzycznym koncie ma już trzydzieści pięć płyt. Ostatnia z nich, album „October in the Railroad Earth” ukazała się w 2019 roku.

 

Albert Einstein stwierdził kiedyś, że cechą prawdziwej sztuki jest nieodparte pragnienie twórcze każdego artysty. Zgadzasz się z tym twierdzeniem?

Spotkałem Alberta pewnego dnia na lotnisku we Frankfurcie. Był tam jego posąg. Podszedłem do niego i powiedziałem: „zdecydowanie za dużo myślisz Mój Drogi”. Chęć tworzenia zwana pasją jest czymś, co niezwykle trudno opisać słowami. Mieści się ona w przestrzeni, którą nazywamy Duszą. Zdecydowanie jednak pisanie piosenek to nieodparta potrzeba.

Zapytałem o to bowiem określany jesteś mianem „ostatniego z wielkich głosów Ameryki”. W taki sposób postrzegają ciebie inni ludzie. Jednak, gdy przyjmiemy, że muzyka to wręcz najważniejsza z form ekspresji artystycznej, czego nauczyłeś się o sobie pośród najróżniejszych dźwięków?

Tego, że z każdym utworem uczę się czegoś nowego. Dotyczy to zarówno mojego spojrzenia na świat, jak i tego, co naprawdę czuję. Zamiast tego, co czuć powinienem. Zwłaszcza w takich czasach. Staram się unikać mediów. Od rozmowy z nimi wolę dialog z prawdziwym rozmówcą. Często mówię też do siebie.

Występujesz od początku lat '70-tych. Zdradź nam proszę przepis na tę długowieczność artystyczną? Utrzymanie się na topie nie jest przecież łatwe.

Powiem tak - unikaj Nashville. Nie idź też po Grammy. I nie próbuj być poprawnym politycznie, jeśli czujesz że masz coś do powiedzenia. Śpiewaj z wnętrza siebie. Słuchaj również mistrzów - Boba Dylana, Iana Tysona, Warrena Zevona, Toma Waitsa albo Leonarda Cohena.

Pozostając w świecie liczb, masz na koncie aż trzydzieści pięć albumów. Nie myślałeś nigdy, aby zrobić sobie przerwę?

Nie, nigdy. Przypomnij sobie słowa „Don't Let the Old Man In”. Przerwa? Odpoczynek od pasji? A potem co? Siedzenie na kanapie i gapienie się w telewizor? Nie ma u nas telewizji od dwudziestu lat, za dużo pieprzonego strachu. Nie możesz zrezygnować z bycia artystą i organizować pożegnalnych tras.

Przejdźmy zatem do początków twojej kariery muzycznej. Czy pamiętasz jeszcze o czym marzyłeś, jako młody, niedoświadczony artysta?

Gdy usłyszałem Boba Dylana śpiewającego „Desolation Row” w amfiteatrze Hollywood Bawl w 1965 roku zapragnąłem tego samego. Mieć w sobie tą samą twórczą energię. Wcześniej byli też The Beatles, a potem The Rolling Stones...I znów ta sama twórcza moc. Koniec końców napisanie kilku dobrych utworów zajęło mi jednak kolejnych dwadzieścia lat.

Co więc sądzisz o kierunku w jakim zmierza dziś muzyczna branża?

Prawdę mówiąc to nie orientuję się w tych „aktualnych” modach. Czasem gdzieś usłyszę jakich utwór, który mnie poruszy, ale nie interesują mnie obecne trendy. Takie określenia to pułapka dziennikarska. Dziennikarze bowiem i DJe potrzebują zaszufladkowania. Obwiniali mnie i Dave'a Alvina o stworzenie gatunku „Americana” w hołdzie nieżyjącemu już Merle Haggardowi. Chodzi tu o utwór „Tulare Dust”. Muszą kategoryzować wszystko, co nie mieści się w kanonach popu i na listach przebojów. No, a najróżniejsze z odmian country? Umieścili w nich tysiące nazwisk od Folk Rocka, aż po Country Rock. Są tam Gram Parsons, Steve Young, Jesse Winchester! Sami mistrzowie!

Twój ostatni album „October in the Railroad Earth” ukazał się w marcu 2019 roku. Na myśl o nim czujesz satysfakcję?

Lubię tamtą płytę, lubię też jej brzmienie. Mówię o niej, że jest jak spotkanie Jacka Kerouaca z Johnnym Cashem w Bakersfield. Coś jak „bity w Bakersfield” z gitarami stalowymi oraz typu telecaster. Bill Kirchen jest najlepszym gitarzystą! A Eliza Gilkyson śpiewa jak z nut.

Jak opisałbyś ten krążek komuś, kto nie słyszał dotąd żadnej z twoich piosenek?

Cóż, jego brzmienie to muzyka country z lat '50-tych oraz '60-tych. Szczerość prosto z szaf grających. Muzyka ludowa klasy robotniczej.

Rozpoczęliśmy filozoficznie i tak zakończymy. Gdybyś miał możliwość odbyć podróż w czasie, co byś zmienił w swym dotychczasowym artystycznym życiu?

Nic, bo wszystko jest przygodą. Chciałbym zaśpiewać z Johnnym Cashem oraz Bobem Dylanem, bo jak stwierdził kiedyś sam Bruce Springsteen, podobało im się moje „Gallo del Cielo”. Miałem też przyjemność odbyć trasę koncertową z Johnem Prine i wystąpić wspólnie z nim na scenie. Napisałem również wiele świetnych piosenek wraz z moim muzycznym bohaterem Ianem Tysonem. Nie zamieniłbym żadnego z tych wspomnień. Wystąpiłem nawet online na Cowboy Festival z Emmylou Harris, Ramblin' Jackiem Elliottem i innymi. Jestem też żonaty z miłością mojego życia i pomieszkujemy sobie w Szwajcarii oraz Teksasie.

No, a kogo chciałbyś spotkać, gdybyś tylko mógł?

Nie odmówiłbym szklaneczki whisky z Bobem Dylanem. Wiesz, że ma dziś własną markę? „Heaven's Door”. Twoje zdrowie!

Rozmawiał: Kamil Mroziński

REKLAMA
Judas Priest News

author

Kamil Mroziński

 10.09.2020   fot. mat. prasowe

The Bullseyes z singlem „World Doesn’t Care” zapowiadają debiutancki album!

Baśniowy koncert zespołu Freeborn Brothers, w teatrze i on-line

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE
Trwa ładowanie zdjęć