QYAVY: "Chcemy zwrócić uwagę na naturalność, prostotę i uniwersalność muzyki…"

Ten tekst przeczytasz w ok. 9 minut
QYAVY: Chcemy zwrócić uwagę na naturalność, prostotę i uniwersalność muzyki…
 fot. Michał Pańszczyk

Rozmowa z Mateuszem Kurkiem (Q-rek), gitarzystą zespołu QYAVY.

Billy Joel mawia, że muzyka jest wyrazem człowieczeństwa. Czy to słuszne postawienie sprawy?
Nie wiem. To jego myśl. Jakie to ma znacznie? Billy Joel mówi jedno, Freddie Mercury coś innego, Michael Jackson jeszcze inaczej, a Miles Davis to już w ogóle… Dla mnie ta myśl wydaje się dość przyziemna na pierwszy „rzut ucha”, bo muzyka, podobnie jak cała sztuka, jest związana z tworzeniem. Jest więc to raczej pierwiastek Stwórcy w nas. Wyraz Jego natury w naszej. Jeśli powstaliśmy na obraz naszego Stwórcy to raczej jest to wyraz naszej boskiej części niż ludzkiej. Oczywiście możemy przyjąć, że te natury są połączone i „człowieczeństwem” jest posiadanie w sobie boskości. Wtedy to się łączy. To kwestia spojrzenia, perspektywy, interpretacji, bądź „objawienia”… A tak naprawdę tożsamości każdego z nas. Chyba lepiej po prostu mówić muzyką niż mówić o niej… (śmiech – przyp. red.).

REKLAMA
Judas Priest News

Twierdzi również, że muzyka jest uniwersalna, zrozumiała dla każdego mimo różnic kulturowych. Jak istotna jest jej rola w życiu społeczeństwa? Czego uczy nas słuchanie najróżniejszych brzmień i dźwięków?
Oczywiście, że muzyka która powstawała w obrębie różnych kultur, była inna i różniła się od siebie, ale jeśli ogólnie przyjmiemy dźwięk lub jego brak (cisza - jeśli istnieje taka „absolutna cisza”) za podstawowy element składowy muzyki, to w tym sensie jest ona wszędzie zbudowana z tej samej materii. Dociera do każdego, kto może go (ten dźwięk) odebrać. To jedna z form komunikacji nadawczo-odbiorczej. Przez zmysł słuchu odbieramy bodźce, a dalej mózg robi z tym różne rzeczy. Wyobraźnia słuchowa bardzo często pobudza wyobraźnię plastyczną (konkretne obrazy) lub przywołuje jakieś elementy wiedzy, albo pobudza ruch, itd. Dźwięk, jako bodziec stwarza wiele możliwości odbioru i w tym sensie jest „łatwym” przekaźnikiem. Nie zawsze jednak intencja, z jaką komunikat jest wysłany przez „generator”, jest tożsama z tą, która jest odbierana przez „rejestrator”. Kiedy tak jest, to jest to pewnego rodzaju „magiczna relacja” między twórcą, a odbiorcą. Słodka symbioza (śmiech – przyp. red.). Jej magia polega na prostocie komunikacji, przepływu treści, emocji, nastroju, formy, wszystkiego… Bez potrzeby określania, dopowiadania, „tłumaczenia”. Można ten stan określić, jako „synchronizacja dusz”. ALE w pewnym sensie sztuka i jej wartość polega na indywidualizmie, a ten indywidualizm dotyczy oczywiście twórcy, ale tak samo jest domeną odbiorcy. Indywidualizm odbiorcy przekonuje go o jego wyjątkowości i wolności odbioru tak samo, jak o wyjątkowości artysty i jego wolności przekazu. Dźwięki podobnie, jak innego rodzaju komunikaty są tylko bodźcami i wywołują w nas to, co tak naprawdę już wcześniej zostało w nas złożone. Dziś poprzez Internet mamy cały świat „w kieszeni” i niestety często w głowie (razem ze wszystkimi jego problemami), ale tak samo przybliżył nam się świat dźwięków. Z jednej strony jest to wielki bogactwo, źródło inspiracji, a z drugiej można powiedzieć, że jesteśmy zasypani tym bogactwem i różnorodnością tak, że coraz trudniej nam odnaleźć swoją tożsamość i określić siebie. Dotyczy to każdej sfery życia, nie tylko muzyki.

Owa różnorodność jest też cechą charakterystyczną QYAVY, znakiem rozpoznawczym grupy. Jaka jest geneza jej powstania? No i kto wymyślił tak ciekawą nazwę?
Geneza powstania zespołu to spotkanie moje i Jacka Rodziewicza. Choć pochodzimy z jednego miasta i długo już każdy z nas działał w muzycznym świecie, nigdy nie mieliśmy okazji spotkać się, poznać i pograć razem. Pretekst był dość prosty - chodziło o to, żeby w okresie wakacyjnym pomuzykować wspólnie w kwintecie jazzowym grając ulubione standardy jazzowe. Ja zostałem zaproszony do składu nawet nie przez Jacka, lecz przez grającego wtedy na saksofonie tenorowym Mirka Lewandowskiego. Spotkaliśmy się na próbie i tak się zaczęło. We mnie dawno już rozbudzona natura (którą de facto uwielbiam) twórcy, poszukiwacza, kompozytora, nie pozwoliła mi zbyt długo wyłącznie improwizować na znanych, i już setki razy granych, tematach. Stąd też szybko zacząłem proponować własne utwory. Tak naprawdę od momentu propozycji grania w tym składzie (telefon) do pierwszej próby (byłem w tym czasie na wakacyjnym wyjeździe) miałem już cztery gotowe pomysły na utwory na ten skład. Tak bardzo zainspirował mnie sam skład instrumentalny. Zwłaszcza relacja baryton-tenor-gitara. Nota bene wszystkie znalazły się na pierwszej płycie! Jackowi bardzo spodobał się kierunek w stronę „kompozycji własnych” oraz to, co proponowałem i tak zaczęliśmy oddalać się od standardów jazzowych. Poszliśmy tak daleko, że w końcu nie zostało po nich ani śladu. Potem, kiedy zaczęliśmy myśleć o nagraniach, pierwotny skład posypał się i zaczęliśmy szukać nowego. Tak krok po kroku odnaleźliśmy ten, który jest aktualnie. Geneza nazwy z kolei to pomysł, który dawno temu nie został wykorzystany do jednego z moich projektów, a moje spotkanie z Jackiem jeszcze bardziej podkreśliło dodatkowy wymiar tej nazwy, czyli Q, jak Q-rek, YA, jak Yacek oraz VY, jak reszta, która do nas dołączyła, a także Ci wszyscy, do których adresujemy naszą muzykę. Ta nazwa skleiła się z modernistyczną wersją pisowni nazwy regionu, z którego pochodzimy - Kujaw. Tak więc w krótkiej nazwie zawarło się wiele treści i wątków.

Twórczość QYAVY to mieszanka jazzu oraz rocka, co stanowi interesujące połączenie. Wskaż proszę inspiracje artystyczne – to spiritus movens Waszych wspólnych działań.
Nie da się. Jest tego zbyt dużo. To wpływy, historie i wnętrze każdego z nas. Przede wszystkim na początku moje, bo ja komponuję utwory i tu już jest to mieszanka z racji moich bardzo szerokich doświadczeń, horyzontów i otwarcia na wszelkiego typu muzykę. Moja historia to gitara klasyczna, szkoła muzyczna i muzyka klasyczna, garaż i heavy-metal, koszykówka, NBA i hip-hop, jazz, muzyka kubańska, potem wszelkiego typu elektronika, produkcja i piosenki…No i wszystkie tego „pochodne”. A do tego, na etapie konfrontacji napisanych utworów, na próbach, każdy jeszcze dodaje siebie - czyli podobną „mieszankę wybuchową”. Ponieważ jest to mieszanka stylistyczna, kulturowa i pokoleniowa to myślę, że właściwie cokolwiek kojarzy się podczas odbioru tej muzyki, to na pewno jest w tym jakiś wpływ tego wszystkiego.

Wasza druga płyta miała swą premierę w marcu br. Ile trwały prace nad jej ukończeniem? Czy efekty, jakie osiągnęliście w pełni satysfakcjonują?
Prace szły sprawnie. Ja w dużym stopniu materiał miałem już gotowy podczas grania i promowania na koncertach pierwszej płyty. Nigdy nie przestaję (śmiech – przyp. red.). Już teraz mam pomysły na kolejne utwory. Cały czas badam i eksploruję nieodkryte dla mnie przestrzenie muzyki. Wszystkie pomysły nauczyłem się szanować i skrzętnie notować. Nigdy nie wiadomo, co się może przydać…Potem była duża przyjemność pracy w komfortowych warunkach personalno-sprzętowych w RecPublice w Lubrzy. Po nagraniach pierwszej płyty mieliśmy już wnioski i plan, jak skuteczniej podejść do drugiej. W dużym stopniu to się udało. Oczywiście zawsze po nagraniu są jakieś kolejne wnioski, które muszą przejść na kolejną, lepszą pracę przy trzeciej płycie, więc teraz nie będę o nich mówił.

Na albumie odnajdziemy nawiązanie do przeboju, który znają niemal wszyscy. Charakterystyczny motyw w nowej aranżacji. Co skłoniło Was, by sięgnąć do repertuaru legendarnej dziś Nirvany? Jak rozumiem ich muzyka nie straciła swojej magii.
Oczywiście, że nie. A magia inspiruje (śmiech – przyp. red.). Tak naprawdę bardzo lubię ten „uniwersalizm” muzyki i jej plastyczność. Do tego stopnia, że coś takiego, jak stylistykę (która dla niektórych jest ważna, bo wprowadza jakieś granice, podział i pozwala im się utożsamiać muzycznie) traktuję jako środek wyrazu w muzyce. Lubię przełamywać granice. Mój sposób podejścia jest czasem przewrotny i przekorny. Lubię kontrasty. Myślę np. tak - na jazzowy skład najlepiej standard rockowy, na prostą melodię, wysublimowaną harmonię (w tej aranżacji Nirvany są elementy harmonii Coltrane’a). Na brudny, surowy i garażowy „sound” - delikatny, wysublimowany fortepian z bassem i cajonem, itd. Lubię wyzwania, uwielbiam niemożliwe czynić możliwym. To jest magia!

Jak brzmi przekaz, który kierujecie w stronę swych odbiorców? Na co chcielibyście zwrócić ich uwagę?
Nie mamy w sercach jakiegoś wielce wysublimowanego teoretycznie przekazu. Wręcz przeciwnie. Czasem na koncertach, podczas festiwali jazzowych żartuję, że „jazz również zagramy”. Chcemy zwrócić uwagę na naturalność, prostotę i uniwersalność muzyki. Na znoszenie granic i podziałów. Na radość grania, swobodę tworzenia, improwizacji indywidualnej i wspólnej, na bogactwo i różnorodność barw, brzmień, dzięków, emocji, nastrojów, przestrzeni, rytmów. Również na zaskoczenie i nieoczekiwane zwroty akcji, na indywidualizm i wartość każdego z nas, a jednocześnie na współpracę i współtworzenie jednego organizmu. To wszystko jest bogactwem, którym chcemy się dzielić, a przy tym wierzymy, że to bogactwo w każdym odbiorcy wywoła i pobudzi bogactwo jego wnętrza, jego duszy, jego odbioru, jego emocji i wyobraźni pokazując, mu jego wartość i wyjątkowość.

A gdy sami zamieniacie się w słuchaczy, co w twórczości innych ma znaczenie dla Was?
Odpowiem tylko za siebie, ale ta odpowiedź jest prosta - prawda. Im dłużej jestem w muzyce, czy to grając, ucząc się, czy słuchając, jest mi coraz łatwiej dostrzec, czy ktoś jest autentyczny i przekazuje siebie przez instrument (poprzez muzykę), czy przeciwnie - udaje kogoś innego, nie zależy mu wyłącznie na muzyce.

Jakie cele stoją dziś przed Wami? Dokąd zmierza zespół?
O, w nieznane! I to pod każdym względem (śmiech – przyp. red.) To jest właśnie fajnie - brak ciśnienia, parcia, targetów, umów wiążących... To się rozwija i napędza samo. Zobaczymy, co będzie dalej.

Czy możliwość grania razem sprawia Wam wciąż radość?
Tak! Coraz większą. Czas działa na naszą korzyść. Z każdym kolejnym koncertem, próbą, płytą poznajemy się coraz lepiej i to powoduje, że ten zespół, jako jeden organizm ma większą samoświadomość. A ta daje lepsze samopoczucie i pewność siebie.

Jak istotna jest muzyka w Waszej codzienności?
Znów odpowiem tylko za siebie, chociaż kiedy obserwuję kolegów to mam wrażenie, że u każdego wypełnia zdecydowanie większą część życia i to zarówno, jako praca jak i jako pasja (radość i przyjemność). U mnie muzyka wypełnia ogromną część życia - jest nie tylko pracą, czy też pasją, ale i rozwojem, poszukiwaniem, przyjemnością, jest także kontaktem z Bogiem.

Zatem, jak zmieniłaby się ta codzienność, gdyby jej zabrakło?
Nie wiem. Nie wyobrażam sobie tego i na szczęście nie muszę tego robić. Wolę wyobrażać sobie muzykę niż jej brak (śmiech – przyp. red.).

Rozmawiał: Kamil Mroziński

author

Kamil Mroziński

 09.07.2019   fot. Michał Pańszczyk

Koncert Bon Jovi tuż, tuż! Szczegóły akcji fanowskich na PGE Narodowym!

VERBA powraca z nowym singlem!

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE
Trwa ładowanie zdjęć