Mirosław Czyżykiewicz i Witold Cisło: "Mam nadzieję, że słuchacze docenią nasze nowe wersje utworów, które znają..."

Ten tekst przeczytasz w ok. 16 minut
Mirosław Czyżykiewicz i Witold Cisło: Mam nadzieję, że słuchacze docenią nasze nowe wersje utworów, które znają...
 fot. mat. prasowe

Rozmowa z Mirosławem Czyżykiewiczem i Witoldem Cisło - Artystami Listopada NetFan.pl - w związku z premierą albumu„Pretekst Live”.

Panowie, zanim przejdziemy do szczegółów związanych z waszym aktualnym instrumentarium oraz najnowszą płytą, chciałem Was namówić na odrobinę nostalgii. Obaj zaczynaliście przygody z muzyką w niewielkich miejscowościach, w tzw. „poprzedniej epoce”. Opowiedzcie w kilku słowach, skąd braliście instrumenty, struny, naciągi perkusyjne, zanim przyszły czasy obecne, kiedy to w każdym mieście powiatowym mamy nieźle zaopatrzony sklep muzyczny, a dzięki Internetowi, kartom kredytowym i firmom kurierskim dostęp do instrumentów i akcesoriów muzycznych na całym świecie jest praktycznie niczym nie ograniczony?
Mirosław Czyżykiewicz: Przypominam sobie, że kiedy miałem ok.14 lat. Tato poszedł do śmietnika wyrzucić śmieci, a wrócił stamtąd z częściowo zniszczoną i jak sie szybko okazało, piekielnie twardą gitarą, na której długo kaleczyłem sobie palce do krwi, aż do czasu zakupu pierwszej nowej gitary - kultowego Defila. Zapracowałem na nią będąc kimś w rodzaju przynieś, wynieś, pozamiataj w ośrodku wczasowym w Gródku nad Dunajcem, gdzie sezonowo zatrudniłem się. Po gitary, struny i co tam jeszcze, jeździło sie wtedy głównie z Gorlic do Krakowa ale swojego Defila kupiłem w Nowym Sączu w sklepie muzycznym. Trzecią gitar , to już w Liceum, była wymarzona klasyczna Rezonata, na którą bardzo długo oszczędzałem, a którą kupiłem z drugiej ręki. Ta gitara służyła mi ponad 16 lat. Potem przyszła era Teryksa.

Witold Cisło: Moje pierwsze instrumenty były wypożyczane ze szkoły muzycznej I st. w Nowej Soli. Takie były czasy, że rodziców nie było stać na zakup. Dostępność do instrumentów była też mocno ograniczona. Były też w Nowej Soli dwa zakładowe domy kultury, przy największych fabrykach w mieście: „DOZAMET” - zakłady metalurgiczne i „ODRA” - zakłady włókiennicze. Tam też na „stanie” były instrumenty – o dziwo, dzięki sprytnej i zawiłej „polityce zakupów” ówczesnych dyrektorów, nawet instrumenty bardzo dobrych marek, m.in. Fender, Gibson z tzw. „Zachodu”. Dyrektorzy kupowali je od starszych kolegów muzyków, grających wtedy na kontraktach zagranicznych, księgując te zakupy w cudowny sposób, tak aby dygnitarze partyjni z PZPR nie dowiedzieli się, że pochodzą one ze „zgniłego zachodu” . Instytucje te, także zaopatrywały się w struny czy naciągi perkusyjne. Pierwszą moją prywatną gitarą była Musima Record produkcji GDR, zakupiona w komisie w Zielonej Górze, a pierwsze struny zakupione przeze mnie w sklepie, który był obok komisu były firmy „Presto” z Gdańska. Pamiętam też, jak dom kultury zakupił kiedyś dużą paczkę czeskich pałek do perkusji – kilkadziesiąt par, a ponieważ były dość miernej jakości, połamałem je wszystkie, podczas ćwiczeń w jeden wieczór.... Była wtedy dość duża afera (śmiech przyp. red).

REKLAMA
Judas Priest News

Mirosław, od początków Twojego grania, od pierwszej, analogowej płyty nagranej dla Programu 3 Polskiego Radia w zakopiańskim Teatrze Witkacego, wydanej w 1989 r. jesteś uważany za jednego z najbardziej inspirujących i oryginalnych gitarzystów w światku piosenki poetyckiej. Jakie były Twoje pierwsze inspiracje do takiego grania, i co spowodowało, że nie poszedłeś np. „drogą Dylanowską”, ale zacząłeś szukać takich, a nie innych rozwiązań na gryfie aranżując swoje pieśni oraz wykorzystując pełne spektrum brzmienia gitary klasycznej w sposób zdecydowanie bardziej zaawansowany i inny, niż większość innych piosenkarzy związanych z tym nurtem?
M.Cz: Inspirującymi mnie za młodu twórcami byli Jan Wołek, Jacek Kaczmarski, Andrzej Garczarek.To co robię, to taka moja mocno amatorska, ale i autorska potrzeba muzycznego spełniania się. Jestem samoukiem .Śpiewałem długie lata sam przy gitarze i chciałem żeby ona była czymś innym jeszcze niż tylko instrumentem, stricte i klasycznie akompaniującym, stąd u mnie, głównie w starych piosenkach różne poszukiwania, dziwnie zbudowane na gryfie akordy, obijanie pudła, flażolety, tremolanda. Uważam że to wszystko tworzyło kolor w piosenkach i dobrze służyło śpiewanym wierszom, a ja miałem poczucie że słyszę aranżację a nie akompaniament.

Witold, jesteś klasycznie wykształconym perkusistą. Jak to się potoczyło, że zamiast obsługiwać kotły czy ksylofon w jakiejś orkiestrze symfonicznej zająłeś się muzyką „niepoważną”? Współpracowałeś bądź dalej grasz z Mirkiem, Magdą Umer, Markiem Dyjakiem, Kasią Jamróz - skąd Twój trwający od wielu lat związek z „piosenką z tekstem”?
W.C: Swoją edukację muzyczną rozpoczynałem w klasie skrzypiec, wyłoniony w przedszkolu przez komisję rekrutacyjną szkoły muzycznej w Nowej Soli. Po 5-ciu latach skrzypce mi się znudziły i zmieniłem instrument na gitarę. Szkołę 1-szego stopnia skończyłem więc na gitarze. Później była chwila przerwy w edukacji muzycznej. Ale w 2 klasie technikum elektrycznego, do którego uczęszczałem ,zalożyliśmy z kolegami zespół grający piosenki The Beatles. Wtedy też przyszła idea aby się dalej kształcić muzycznie. Jednak nie chciałem uczyć się „klasyki” na gitarze i zdałem do szkoły muzycznej 2-go stopnia w Zielonej Górze na perkusję, myśląc raczej o nauce teorii muzyki niż bycia perkusistą. Jednak trafiłem na wybitnego perkusistę i profesora Grzegorza Buckiego, który swoim pedagogicznym talentem zmotywował mnie do intensywnych ćwiczeń na perkusji. Nie rozstawałem się też z gitarą, ćwicząc równolegle na dwóch instrumentach. Swój pierwszy koncert z orkiestrą symfoniczną Filharmonii Zielonogórskiej ( będąc uczniem 2 klasy perkusji) zagralem na gitarze (śmiech przyp.red) Później profesor wprowadził mnie jako perkusistę do orkiestry symfonicznej, z którą współpracowałem prawie 10 lat. Jednak cały czas grałem też w różnych zespołach muzykę rozrywkową. W końcu muzyka rozrywkowa jednak wygrała ….

Mirosław, od wielu lat grasz na gitarach budowanych przez wybitnego polskiego twórcę instrumentów, Bogusława Teryksa. Opowiedz proszę o tych instrumentach, o ich roli w tworzeniu przez Ciebie repertuaru. Wiem, że z producentem tych gitar nie łączy Cię tylko relacja wytwórca-klient, wspomnij proszę o przyjaźni, jaka wam się przydarzyła, o tym, jaki wpływ ma taka osobista relacja na instrumenty, które powstają dla Ciebie w pracowni Teryksa.
M.Cz: Gitary Bogusława Teryksa to najwyższej światowej klasy instrumenty a zarazem same w sobie wybitne dzieła sztuki lutniczej. O nowatorskich technikach klejenia i metodach ich powstawania oraz całej zawartej np. w użyciu drewna z całego świata - filozofii opowiada najlepiej i z wielką pasją sam autor .Moja gitara ma nr.17 i jest prezentem od Bogusława z roku 1997 choć Nasze poznanie się nastąpiło rok wcześniej. Dostałem tę gitarę jako rodzaj uznania po wysłuchaniu przez Bogusia mojego "czarnego" albumu "Autoportretu 1". Z tej gitary przez te 20 lat zdrapałem już podczas namiętnej eksploatacji dwie płyty wierzchnie, które cierpliwie i z wielką wobec mojego sposobu grania wyrozumiałością wymieniał Boguś. To prawdziwy przyjaciel, sprawdził sie nie raz w potrzebie, przez te lata bardzo wiele razy spotykaliśmy się, przegadali setki godzin przez telefon .Myślę że to nie koniec współpracy i historii Naszej przyjaźni.

Witold, skąd pomysł na gitarę barytonową? Czym różni się ten instrument od „normalnej” gitary? Co spowodowało, że zdecydowałeś się zamówić swoją gitarę w fińskiej manufakturze Loef Guitars?
W.C. : Pomysł zrodził się z potrzeby chwili - podczas pracy nad moją piosenką dla Magdy Umer na jej płytę „Duety” - cały czas próbowałem obniżyć tonację piosenki, próbując równocześnie przestrajać gitarę w dół. Można to zrobić bez szkody dla intonacji instrumentu, zakładając grubsze struny tylko o cały ton, max o tercję. Dalej instrument przestaje stroić, bo wymaga innej menzury. Wtedy zacząłem szukać gitary barytonowej. Wiedziałem, że jednym z posiadaczy takiego instrumentu jest Marcin Kydryński. Umówiłem się z nim na rozmowę i obejrzenie jego gitary barytonowej autorstwa Lindy Manzer ( Pani lutnik gitar Pata Metheny ). Później, przeszukując Internet dowiedziałem się, że specjalistów lutników od gitar barytonowych jest tylko kilkunastu na świecie – w tym, jest to fiński lutnik Olav Loef. Znalazłem pośród wielu nagrań na YT, nagranie grającego na jego gitarze, wybitnego gitarzysty szwedzkiego Martina Talstroma – posłuchałem i tak się zachwyciłem brzmieniem, że postanowiłem kupić u niego.

Witold, jak wyglądał sam proces zamówienia i kontakt z wytwórcą? Czy to „normalna gitara barytonowa” produkowana przez tego lutnika, czy Twój instrument ma jakieś indywidualne zasugerowane przez Ciebie rozwiązania?
W.C: Zamówienie było dość anegdotyczną historią: Zadzwoniłem do Olava Loefa z ofertą zamówienia gitary. On mi odpowiedział, że ma właśnie prawie skończony taki instrument, a klient coś zwleka z zapłatą, więc jeżeli mam ochotę, to go dokończy i mi sprzeda. Zgodziłem się. I jak podczas naszej rozmowy telefonicznej, miałem przejść do stricte technicznych pytań o rodzaj drewna, konstrukcję itd. on zaczął mi opowiadać o swoim życiu codziennym. Że właśnie kończy remont XIX- wiecznego domu swojej babci, że musi wymienić okna.... Dodam, że to było parę lat temu i jeszcze operatorzy telefoniczni pobierali dość słone opłaty za połączenia międzynarodowe, więc po kilkudziesięciu minutach wycofałem się z dalszej rozmowy i moich pytań. Później dzwoniłem do niego kilka razy i historia się powtarzała – zanim doszedłem do pytania np. o rozmiaru gryfu, dowiadywałem się różnych ciekawych rzeczy od Olava, ale nic na temat instrumentu (śmiech przyp.red) Jednak jego historie były tak ciekawe, że w pewnym momencie stwierdziłem, że tak pasjonujący człowiek nie może zrobić złego instrumentu. Reasumując – kupiłem gitarę w ciemno. Nie żałuję!. To genialny instrument.

Panowie, opowiedzcie trochę o elektronice wykorzystywanej przez Was na scenie. Domyślam się, że Witold był osobą, która wybrała akcesoria i zaplanowała ich użycie w aranżacjach. Pierwszy raz widzę Mirosława „depczącego” po efektach podczas koncertu – czy zastosowanie tych efektów było jakimś wyzwaniem i zmusiło do zmiany przyzwyczajeń wypracowanych przez lata podczas wykonywania recitali tylko z gitarą nagłaśnianą mikrofonem? Jakich efektów gitarowych używacie, jakie urządzenia stosujecie do wyzwalania brzmień perkusyjnych czy innych smaczków aranżacyjnych?
M.Cz: Do świata całej tej elektronicznej magii wciągną mnie Witold. Dzięki zastosowaniu efektów Bossa moja gitara teraz o wiele piękniej brzmi. Zrozumiałem też i doświadczyłem w jak komfortowych warunkach można urządzić się w miejscu pracy na scenie mając przed sobą własne odsłuchy Acusa .Kiedyś, i to nie tak dawno, w moim wypadku, nie do pomyślenia .Teraz pełna profeska ! Dziękuję Witoldzie !

W.C: Każdy dodatkowy sprzęt na scenie oprócz instrumentu wymaga dodatkowych umiejętności. Trzeba znać jego możliwości techniczne i umieć je wykorzystać na scenie podczas koncertu. Na koncertach mamy set-up stereo do każdej gitary i efektów firmy BOSS. Sygnał mono z gitary idzie do tunera, następnie jest spliter dzielący sygnał na dwa ( stereo), octaver w przypadku Mirka gitary, reverb BOSS RV 500 stereo. Na końcu są po dwa rewelacyjne wzmacniacze firmy ACUS – L R, jako sygnał wyjściowy i jako nasze monitory. Ja jeszcze wykorzystuję sampler-moduł perkusyjny YAMAHA DTX – MULTI 12. Cieszę się bardzo, i dziękuję bardzo Mirkowi, że zaakceptował moje pomysły techniczne. Mamy teraz duży komfort pracy na scenie, co przekłada się na jakość koncertu.

Witold, podczas koncertów z Czyżykiem pięknie grasz na bałałajce, ciekawie też wygląda i brzmi użycie walizki jako instrumentu perkusyjnego uderzanego szczotkami. Masz w zanadrzu jeszcze jakieś inne oryginalne instrumenty, których użycie planujesz w przyszłości współpracując z Mirkiem?
W.C: Miewam i miewałem różne „dziwne” pomysły. Szczególnie w przypadku instrumentów perkusyjnych jest to dość naturalne – wszystko w co uderzymy jest instrumentem (śmiech przyp.red) Już na mojej autorskiej płycie „In the room” - Krzysztofa Kiljańskiego, jest nagrany przeze mnie w utworze „Lokator” loop perkusyjny na aluminiowym koszu do śmieci – Kasia ( KAYAH) miała taki fajny, duży w kuchni, czy w utworze „Center of Time” gram szczotkami na gazecie zamiast na werblu. Walizka, więc jest tylko kontynuacją.... Korzystam na scenie też z nowych technologii – czyli YAMAHA DTX MULTI 12.

Przejdźmy jeszcze na chwilę do Waszej wspólnej płyty, najnowszej w dyskografii Czyżykiewicza. Skąd pomysł na grę w gitarowym duecie, bez sekcji, bez Hadriana Tabęckiego za klawiaturami? Czy była obawa o to, jak „wierna armia fanów Czyżyka” przyjmie nowe aranżacje w odchudzonym instrumentarium?
M.Cz: Pomysł opiewał na duet gitarowy, w tym oczywiście na umiejętności Witolda, grania na innych jeszcze instrumentach, głównie perkusyjnych oraz bałałajce. Wierna publiczność widywała mnie jeszcze do lutego 2017 przy gitarze samego, więc w tym sensie obecność drugiej osoby z gitarą dodała raczej wdzięcznej masy w sferze instrumentarium. Publiczność bardzo sobie to także chwali.

W.C: Pomysł zrodził się w mojej głowie podczas pracy nad płytą Magdy Umer, gdzie nagrywając gitary w studio, połączyłem gitarę klasyczną z barytonową. Wtedy przyszła myśl o wykorzystaniu tego na scenie. Od razu zadzwoniłem do Mirka z taką propozycją próby zaaranżowania kilku jego piosenek na dwie gitary dla sprawdzenia. Było mi o tyle łatwiej, że z Mirkiem pracujemy już od 20-tu lat na scenie i znamy się „jak łyse konie”. Pracujemy wręcz intuicyjnie. Nie musimy długo omawiać, czy jeden drugiemu perswadować co i jak zagrać. Po kilku próbach postanowiliśmy kontynuować pracę i zbudować repertuar na cały koncert.

Czy wspólne próby przygotowujące Was do koncertowania były sielanką, czy raczej poligonem, na którym strumieniami lały się „blond, sweat and tears”? Czy łatwo osiągaliście kompromis pracując nad nowymi aranżacjami i wyborem repertuaru, czy raczej było to nieustanne starcie dwóch silnych osobowości?
M.Cz: Na samym początku były może drobne kłopoty ze zgraniem się, ale to naturalne. Szybko nabraliśmy odpowiedniego tępa pracy, a w sprawach aranżacyjnych okazało się, że mamy ten sam muzyczny gust, więc tak naprawdę, nie było się nawet o co spierać. Współpraca układa się do tej pory nad wyraz zgodnie, czerpiemy z siebie wzajemnie inspiracje .Praca z Witoldem to najczystsza przyjemność.

W.C. : Jak wcześniej napisałem, znamy się i pracujemy razem już 20-cia lat. Nie było walki między nami. To duża przyjemność móc pracować z Mirkiem, artystą, który ma podobny gust muzyczny, zrozumienie dla moich pomysłów.

Wybrane przez was pieśni z wcześniejszych fonogramów Mirka pierwotnie miały często rozbudowane aranże rozpisane na spory zespół złożony ze świetnych muzyków. Czy takie perełki jak „Ave” czy „Tańcz – parlando” łatwo było przełożyć na ascetyczny akompaniament dwóch instrumentów akustycznych?
M.Cz: Nie aż tak łatwo...Trzeba było wybrać cechy szczególne tych utworów i zdecydować co "wyświetlić", co pominąć ,a nie stracić nic z ich autonomii… Przypomnę że oryginalnie " Ave " i " Tańcz -parlando ", były rozpisane przeze mnie na 16 instrumentów w tym fortepian, kwartety dęte i smyczkowe. Mają za to te nowe gitarowe wersje swój nowy kameralny smak.

W.C. : Mirek był w tym wypadku decydentem. Ja tylko „kiwałem głową” (śmiech przyp.red) Czasem bardziej, czasem mniej. Co do aranżacji, to wszystko jest kwestią pomysłu – mam nadzieję, że słuchacze docenią nasze nowe wersje utworów, które znają.

Wiem, że „Pretekst Live” pachnie jeszcze świeżością, a panowie zaczęliście niedawno koncertowanie promujące to wydawnictwo jesiennym koncertem w krakowskim teatrze Variete. Ale nie mogę nie zapytać o dalsze plany – zwłaszcza fonograficzne. Czy Już gdzieś rodzi się pomału pomysł na kontynuację i następną płytę zagraną i wydaną w duecie?
M.Cz: Tak, o nowej płycie myślimy i to intensywnie, jednak nie wiadomo na jaki jeszcze repertuar sie zdecydujemy. Jest gotowy pomysł tak jak w przypadku "Pretekst - live " na kolejne nowe aranżacje starych moich piosenek, bo tych jest tyle, że nazbierałoby się na kilka płyt, ale Nam głównie nowe chodzą z Witoldem po głowie piosenki...Niewiele ich jeszcze jest na razie ale pracujemy.

W.C.: Jest taki pomysł – już rodzą się nowe piosenki. Mam nadzieję, że uda nam się sfinalizować kolejną płytę, już z zupełnie nowym repertuarem w przyszłym roku.

„Pretekst Live” to wybór pieśni z wcześniejszych płyt Mirosława, oraz spektakli do piosenek Wysockiego czy Stachury, w których Czyżykiewicz bierze udział jako wykonawca i interpretator. Ale też pojawiają się tam nowe kompozycje Witolda do tekstów Roberta Kasprzyckiego czy Jacka Bończyka. Przyznam, że mocno tęsknię za nowymi, w pełni autorskimi piosenkami Mirosława. Czy gdzieś tam w szufladzie są już jakieś nowe wiersze Mirka, do których autor ma zamiar przygotować „ścieżkę dźwiękową”?
M.Cz: Ostatnie swoje teksty pomieściłem na "Ave" wydanej w 1999 .W tymże roku napisałem jeszcze jesienią " Mama ma" i na tym moja przygoda z piórem się na dobre zakończyła. Też się stęskniłem za taką z krwi i kości przewrotną z przytupem piosenką, którą bym sobie napisał i wdzięcznie w towarzystwie Witolda zaśpiewał, no ale, nie napiszę i nawet nie próbuję, za to tych " ścieżek dźwiękowych " akompaniamentów, riffów i innych nowych muzycznych pomysłów mam bez liku i muszę tylko znaleźć do nich adekwatne teksty.

W.C. : Wiem, że w głowie Mirka ( czy w szufladzie), są nowe dzieła. Wierzę, że uda się je pokazać światu a świat je zaakceptuje (śmiech przyp.red)

Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Sobiesław Pawlikowski

Mirosław Czyżykiewicz – poeta, malarz, pieśniarz, nietuzinkowy gitarzysta. Jest laureatem wielu nagród (festiwal FAMA, Mateusz – nagroda muzyczna Programu 3 Polskiego Radia, nominowany do Fryderyka za album „Zanim będziesz u brzegu”). Debiutował w rodzinnych Gorlicach, w istniejącym do dziś zespole Ostatnia Wieczerza W Karczmie Przeznaczonej Do Rozbiórki, autor kilku płyt solowych, uczestnik wielu spektakli z piosenkami Wysockiego czy Stachury, reżyserowanych m. In. przez Jerzego Satanowskiego.

Witold Cisło – gruntownie wykształcony perkusista, absolwent szkół muzycznych w Nowej Soli i Zielonej Górze, grający również na gitarze i basie. Jako perkusista zespołu Kameleon już wcześniej współpracował z Czyżykiewiczem. Twórca sukcesu płyty Krzysztofa Kiljańskiego „In the room” - której jest autorem, aranżerem, producentem i wykonawcą większości partii instrumentalnych, z przebojowym singlem „Prócz ciebie nic” - kompozycja Witolda z tekstem KAYAH, (nominacja do Fryderyka 2005 w kategorii Kompozytor Roku). Grywa m.in. z Magdą Umer, Katarzyną Jamróz, Markiem Dyjakiem.

author

Renata Wilczura

Zastępca Redaktora naczelnego - Redaktor - Dział prasowy
 renata.wilczura@netfan.pl

 17.11.2018   fot. mat. prasowe

Bartek Kaszuba robi co chce!

Strefa Innych Brzmień prezentuje: Tęskno

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE
Trwa ładowanie zdjęć